piątek, 20 maja 2011

Biko

Niby coś tam się wie i kojarzy, ale potrzebny jest jakiś impuls, by zainteresować się tematem. W tym przypadku kilka lat temu "swoje" zrobiły film ("Cry Freedom" Richarda Attenborough) i piosenka ("Biko" Petera Gabriela).

Wybieramy się na afrykański kontynent. Interesuje nas Republika Południowa Afryki i system podziału, który tam kiedyś wprowadzono - apartheid.

Na początku XX wieku, kiedy skończyły się wojny burskie, południową Afryką formalnie władali Anglicy. Częścią władzy podzielili się jednak z białymi potomkami europejskich (głównie holenderskich) osadników, zwanych Afrykanerami lub Burami. By nie dochodziło do niebezpiecznych sytuacji z czarną większością zamieszkującą kraj biali postanowili się odseparować i zalegalizować system, który nazwano apartheidem – polityką podziałów rasowych.
W tym samym czasie kiedy Niemcy uchwalali ustawy norymberskie i organizowali kryształową noc, Afrykanerzy i angielska ludność RPA opracowywali podstawy ideowe apartheidu.

Rok 1960 ONZ ogłosił Rokiem Afryki. Niepodległość uzyskało wtedy wiele krajów tego kontynentu. Tymczasem RPA było już niezależne i w najlepsze wprowadzało politykę podziałów. Na lata 50. i 60. przypada szczyt rozkwitu tego systemu. Specjalne ustawy regulowały sprawę przydziału do odpowiedniej kategorii rasowej, zabraniały mieszanych małżeństw i intymnych stosunków pomiędzy osobami różnych ras. Zabronione było także samo przebywanie na zastrzeżonym dla jednej z ras obszarze. W południowej Afryce można było być białym, czarnym, kolorowym albo Azjatą. Dochodziło do specyficznych rozwiązań, podobnych do tych stosowanych przez nazistów - na przykład przydatnych dla systemu Japończyków uznano w RPA za honorową rasę białą.

Czarną ludność powoli zamykano w kilku wyznaczonych obszarach. Ideą było stworzenie im na terenie Republiki Południowej Afryki - na mało atrakcyjnych osadniczo terenach zależnych od Afrykanerów - państw, tzw. bantustanów. Świat sprzeciwiał się tym praktykom, ale pewnie kojarzycie, że we wzorcowej demokracji, czyli Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, bycie czarnym również oznaczało gorszą kategorię obywatelstwa i człowieczeństwa. Kiedy w latach 50. i 60. biali w RPA oddzielali się murem zakazów i nakazów od kolorowych a wszelki sprzeciw napotykał zdecydowaną reakcję południowoafrykańskich sił bezpieczeństwa, w ogólnokrajowych amerykańskich gazetach pojawiło się nazwisko Martina Luthera Kinga i hasło walki z rasizmem. W 1963 roku doktora Kinga zabito. Rok później prezydent Lyndon B. Johnson zniósł podziały rasowe obywateli. Była to kolejna prawna gwarancja, której przestrzegania należało bronić. Chociaż niewolnictwo zniesiono sto lat wcześniej a równouprawnienie wszystkich mieszkańców USA zapewniała konstytucja, to tak naprawdę walka o równe prawa Afroamerykanów trwa do dziś. Martin Luther King w swoim najsłynniejszym przemówieniu wyznał, że ma marzenie, w którym świat nareszcie jest piękny a jego dzieci nie są oceniane na podstawie koloru skóry, lecz poprzez swoje zdolności. Nie doczekał tego momentu. Nie doczekał tego również bohater południowej Afryki – Steve Biko.

Steve Biko

Biko był jednym z wielu działaczy nielegalnych organizacji murzyńskich walczących z apartheidem. Władze mogły go zamknąć w więzieniu praktycznie w każdej chwili, wykorzystując do tego ustawę o antyterroryzmie, której dobrodziejstwa południowoafrykański rząd docenił na długo przed amerykańską administracją George’a W. Busha.

Historię Biko znamy dzięki relacji białego dziennikarza, Donalda Woodsa. Z opowieści tej wynika, że Steve'a Biko jako żarliwego bojownika, niebojącego się sięgać po broń, Afryka poznała kiedy współorganizował protesty w Soweto w latach 70. Sprzeciwiano się tam między innymi usunięciu języka zulu ze szkół. Bardzo długo Biko wymykał się władzom, ale w 1977 roku - po krwawym stłumieniu kolejnych zamieszek - służbom bezpieczeństwa udało się aresztować także przywódców ruchów antyrasistowskich.

Przez miesiąc Steve'a Biko torturowano w więzieniu. Kiedy w wyniku doznanych obrażeń zmarł chciano pozbyć się ciała bez rozgłosu. Jednak świat już wiedział o tym co się stało. Dziennikarze dostarczyli zdjęcia, z których jasno wynikało, że przyczyną śmierci najsłynniejszego już wtedy bojownika o prawa czarnej ludności RPA nie był strajk głodowy.

W 1990 roku rozpadał się Związek Radziecki, upadał berliński mur, prezydentem Polski zostawał Lech Wałęsa. W RPA przyszła pora dokonania zmian. Najważniejszą było zalegalizowanie murzyńskiej partii politycznej w postaci Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Z więzienia wypuszczono jej działaczy, w tym Nelsona Mandelę. W 1994 roku, kiedy to formalnie zniesiono apartheid, został on pierwszym od ponad stu pięćdziesięciu lat czarnym przywódcą południowej Afryki.

Od ponad dziesięciu lat w RPA trwa proces rozliczania zbrodniczego systemu, jednak nadal nie udało się wskazać winnych śmierci Steve'a Biko.

September '77
Port Elizabeth weather fine
It was business as usual
In police room 619
Oh Biko, Biko, because Biko
Oh Biko, Biko, because Biko
Yihla Moja, Yihla Moja
-The man is dead

(...)

The outside world is black and white
With only one colour dead.

poniedziałek, 9 maja 2011

Tęsknota za napo

Tęsknię za "Napoleonką". To był półgodzinny program, który pojawiał się w Żaku w poniedziałki o 17:30, od marca 2007 roku do wakacji 2010. Ówczesna Programowa, która wymyśliła nazwę audycji, scharakteryzowała ją w ten sposób: "to parahistoryczny kącik, który jest dowodem na to, że historia nie musi być nudna. Dystans, humor i ironia to przepis na Napoleonkę".

Pierwszy odcinek poświęcony był margarynie i Napoleonowi III. Otóż ten pechowy cesarz, który chciał - a nie mógł - dorównać Napoleonowi I, dał światu coś dobrego: tańszy odpowiednik masła. Potem było irlandzkie Powstanie Wielkanocne, królowie na wesoło (królewskie przydomki), od M1 do M16, kucyki versus psy (wyścig na Biegun Południowy) i wiele innych. Wśród ostatnich wydań pojawiły się: "Szarża Lekkiej Brygady" (burzenie mitu znanego z wiersza Tennysona), polityka państwa Izrael, "Mayn Shtetele Belz" ("... oczka swe zmruż / są czarne / a szkoda, że nie są niebieskie"), generał Patton, kapitalizm, Kant.

Rozstałam się jednak z audycją, ponieważ uważałam, że dla słuchaczy była nieatrakcyjna. Gadanie jednego człowieka i to jeszcze niezbyt spontaniczne, bo bardzo podparte kartkami z przygotowanym na wszelki wypadek tekstem. Lepszym rozwiązaniem byłaby rozmowa dwóch pasjonatów historii, ale chętnego do projektu nie zauważyłam. Dołączyłam za to do "Astro-kącika", który zajął miejsce napo w ramówce Żaka.

Pewnie wrócę do programów historycznych, tyle że w formie nagrywanych w domu i umieszczanych w Internecie podcastów. Ten sposób jest o tyle lepszy, że słuchacz sam decyduje się na tę "nudę", bo przecież musi to w sieci znaleźć, ściągnąć, a następnie odsłuchać.

Zanim przejdę od słów do czynów polecam "Hardcore History" Dana Carlina - solidnie przygotowywane i przedstawiane w atrakcyjnej formie zagadnienia z historii świata.

PS Zapomniałabym! Te mniej poważne wydania napo, czyli większość programów, rozpoczynała tytułowa piosenka z "The Muppet Show".
Niech żyją muppety!

sobota, 7 maja 2011

Loreena McKennitt - The Highwayman



W Studenckim Radiu "ŻAK" Politechniki Łódzkiej istnieje zwyczaj przedstawiania realizatorów audycji. To nie tylko ładny gest. Stoję na stanowisku, że dobry "tech" (od "techniczny"; gadający do mikrofonu to "meryci" - "merytoryczni"), to 50% sukcesu programu. Chodzi nie tylko o umiejętną obsługę stołu realizatorskiego, komputerów, odtwarzaczy CD, gramofonu i magnetofonów. Kluczowe jest budowanie atmosfery. Jeśli po obu stronach szyby, a więc w reżyserce i w studiu, siedzą ludzie, którzy szanują nawzajem swoją pracę i są przekonani o tym, że z programu na program można dążyć do polepszenia jego jakości, to uczynią magię radia i stworzą coś cennego, wartego słuchania.

Jako realizatorka sobotniej "Piosenki do wynajęcia" mam przywilej wybierania pierwszego utworu w programie. Zwykle proponuję krótkie dziełka. Dzisiaj odeszłam jednak od tej reguły. Wszystko przez mojego brata, który dawno temu zaraził mnie miłością do rudowłosej Kanadyjki, Loreeny McKennitt, o czym czasami sobie przypominam.

"The Highwayman" to poemat Alfreda Noyesa, napisany na początku XX wieku. Zapoznałam się z nim w jednej z irlandzkich bibliotek, dzięki bardzo ładnie wydanej książeczce z ilustracjami Charlesa Keepinga.
Akcja rozgrywa się w osiemnastowiecznej Anglii i opowiada o losach szlachetnego bandyty i jego ukochanej Bess. Otóż pewnej nocy, wracając z rozboju, Highwayman przejeżdża na swym koniu obok domu, w którym mieszka Bess. Jak to w romantycznych wizjach bywa, wystarczyło im jedno spojrzenie i pocałunek, by obiecać sobie miłość aż po grób. Mieli się zakochani spotykać jeszcze nie raz, ale czymże byłaby ta opowieść bez jakiegoś czarnego charakteru. Highwaymana zdradził zazdrosny o Bess stajenny.
Na scenie pojawili się żołnierze. Związali Bess, zakneblowali i przystawili karabin do jej piersi. Czekali na poszukiwanego od dawna bandytę. Highwayman pojawił się nocą, o tej samej co poprzednio porze, tak jak obiecał. Wpadłby w zasadzkę, ale Bess - nie mogąc znieść tego, że przyczyni się do śmierci ukochanego - rozluźniła więzy i nacisnęła spust przytkniętej do piersi broni.
Bandyta został ostrzeżony, ale chciał zemścić się za śmierć ukochanej i ruszył ze szpadą na żołnierzy. Nie zabił żadnego z nich. Zastrzelili go.
Na szczęście para kochanków połączyła się w zaświatach i czasem można ich spotkać, ciemną nocą, kiedy jadąc obok siebie wyznają sobie miłość.

Warto zwrócić uwagę na rytm piosenki pani McKennitt. Najpierw jest on lekki, bo wybijany kopytami konia zakochanego Highwaymana, a potem złowieszczy, bo dyktowany werblami i krokiem marszowym okrutnych żołnierzy króla Jerzego, zwanych "czerwonymi kurtkami".