środa, 30 grudnia 2015

Wyścig na biegun południowy

Wyścig Roalda Amundsena i Roberta Scotta na biegun południowy to jeden z ostatnich epizodów czasu odkryć geograficznych. Starcie, w którym sztuka uczenia się od mieszkańców obszarów arktycznych, psy zaprzęgowe i narty wygrały z arogancją, kucykami i saniami motorowymi.

Odkrywcy geograficzni byli zdecydowani poświęcić dla swoich marzeń wszystko – majątek, szczęście osobiste, zdrowie a nawet życie. Marco Polo, Krzysztof Kolumb, Ferdynand Magellan, Willem Barents, David Livingstone, czy Paweł Strzelecki oddali się temu niezwykłemu zajęciu, jakim było eksplorowanie ziemskiego globu zanim został dokładnie obfotografowany z orbity. Rozpoczynając wyprawy, nie mieli żadnej pewności co do ich wyniku. Liczyli jednak na odkrycia zapewniające sławę i finansowanie kolejnych przedsięwzięć. Najsłynniejszą chyba sceną, oddającą charakter tych ludzi, jest spotkanie zaginionego w afrykańskiej dżungli Brytyjczyka, Livingstone’a z poszukującą go ekspedycją Amerykanina, Henry'ego Stanleya w 1871 roku. Stanley, chociaż miał ochotę uściskać Livingstone'a, podał mu rękę i powiedział: „Dr Livingstone, jak przypuszczam?”. Następnie panowie napili się herbaty i wymienili opowieściami, a Stanley, zanim opuścił doktora, pozostawił mu zapasy ekspedycji poszukiwawczej. Livingstone, niezrażony tym - jego zdaniem - znikomym niebezpieczeństwem, którym było ugrzęźnięcie w wiosce pośrodku Afryki, znowu oddał się swojej pasji i przed powrotem do Londynu próbował odnaleźć źródła Nilu.

Na początku XX wieku niewiele miejsc na Ziemi pozostało jeszcze do odkrycia. Wiadomo było, że nasza planeta jest okrągła, opłynięto ją już zresztą dookoła wiele razy. Afryka, Australia, Syberia, czy Amazonia miały już coraz mniej tajemnic. Pozostawały jednak jeszcze Arktyka i Antarktyda z magnetycznymi i geograficznymi biegunami Ziemi.

Norweg Roald Amundsen był już znany dzięki bezpiecznemu przeprowadzeniu okrętu przez Przejście Północno-Zachodnie. Pod koniec pierwszego dziesięciolecia XX wieku rozpoczął przygotowania do wyprawy na biegun północny. Jednak na jesieni 1909 roku ta sprawa wydawała się przegrana. Dwaj Amerykanie ogłosili, że zdobyli północny wierzchołek Ziemi (Frederick Cook w 1908 r. i Robert Peary w 1909 r.) i rozpoczął się spór o uznanie pierwszeństwa jednego z nich. Amundsen, pod pozorem kontynuacji przygotowań do zdobycia bieguna północnego, postanowił ruszyć na drugi wierzchołek globusa. Wiedział jednak, że na ten sam pomysł wpadł znany brytyjski badacz Antarktydy, Robert Scott. Jego przygotowania były szeroko opisywane przez media. Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodziło powinno przecież mieć swojego zdobywcę krańca Ziemi. Scott uzyskał wsparcie licznych sponsorów, rządu, armii. Amundsen nie chciał uwagi mediów. Wolał prowadzić wszystkie prace w spokoju i wykorzystać element zaskoczenia. Ale potrafił zadbać o finansowanie i poparcie polityków oraz króla nie gorzej od Scotta. Obaj polarnicy wyruszyli w połowie 1910 roku, Amundsen na statku "Fram", na którym pływał wcześniej Fridtjof Nansen, a Scott na "Terra Nova" wypróbowanym w czasie jego pierwszej wyprawy na Antarktydę, na początku wieku.

Scott był prawdziwym angielskim dżentelmenem. Takim, który chciał pokazać, jak potrafi zmagać się z przyrodą, wykorzystując swoje wspaniałe cechy charakteru. Czyli, upraszczając, nie zniżyłby się do budowania iglo, bo tak nie postępuje dżentelmen. Z dzisiejszej perspektywy nie brzmi to ani mądrze, ani dobrze, ale należy pamiętać, że to początek XX w., okres przed I wojną światową, czyli rozkwit brytyjskiego imperium kolonialnego. Scott opracowując plan zdobycia bieguna brał pod uwagę głównie doświadczenia innych wypraw kierowanych przez swoich krajan. W dodatku nie ufał psom zaprzęgowym. Stąd decyzja o wykorzystaniu kucyków z Azji do ciągnięcia sań z zapasami. Miało to wówczas jakiś sens, były to zwierzęta przystosowane do życia w wysokich górach, a biegun południowy znajduje się na wysokości ok. 3 tys. metrów n.p.m., gdzie powietrze jest rozrzedzone. Zresztą wcześniej kucyki spisały się na wyprawie Ernesta Shackletona na Antarktydę. Tyle, że Shackleton wiedział, kiedy zawrócić i nie zdobył bieguna, ratując życie swoje oraz swoich towarzyszy. Jak napisał w liście do żony: "I thought you'd rather have a live donkey than a dead lion" ("Pomyślałem, że wolałabyś żywego osła, niż martwego lwa"). Oprócz kucyków, Scott zdecydował się wykorzystać skonstruowane specjalnie na tę wyprawę sanie motorowe. Na ostatnim etapie miała natomiast wystarczyć siła ludzkich mięśni. Psy zostały zabrane na pokład "Terra Nova", ale było ich mało i wykorzystywano je tylko do tworzenia składów zapasów w bliskiej odległości od bazy. Sanie motorowe zawiodły jednak już w pierwszej fazie pobytu ekspedycji na Antarktydzie. Jedne ugrzęzły pod lodem, a w dwóch zepsuły się mechanizmy. Na pokładzie statku nie było mechanika, który mógłby je naprawić. Kucyki, których kopyta grzęzły w lodzie i śniegu, a skóra bardzo parowała, spotkał różny los. Część zdechła z wycieńczenia i niedożywienia, część zamarzła, pozostałe były prędzej czy później dobijane, np. gdy groziły im drapieżniki. Sanie musieli ciągnąć ludzie, co Scott przewidywał, ale nie od tak wczesnego etapu. W związku z tym postępy ekspedycji były bardzo wolne, a jej uczestnicy spędzili w ekstremalnych warunkach atmosferycznych zbyt dużo czasu. Zamiast zakładanych trzech było to aż pięć miesięcy. Minęło sprzyjające okienko pogodowe. Temperatury jakich doświadczali członkowie wyprawy Scotta były w związku z tym niższe niż te odnotowywane przez Amundsena i jego towarzyszy. Dodatkowo Scottowi zależało na aspekcie naukowym ekspedycji, więc sanie ciągnięte przez ludzi regularnie były obciążane próbkami kamieni. Na koniec zaś podjął on decyzję, że zamiast planowanych trzech uczestników wyprawy, biegun pójdzie z nim zdobywać czterech. Tylko dlatego, że przemówił do niego charakter tego piątego uczestnika, prawdziwego dżentelmena. Czyli, podsumowując, w związku z nieufnością do psów zaprzęgowych, nie braniem pod uwagę doświadczeń ludów zamieszkujących Grenlandię, północną Kanadę i Syberię, dbaniem o zbieranie próbek dla naukowców, zlekceważeniem tego, że zapasy wzdłuż trasy przygotowano dla czterech, a nie pięciu ludzi, wyprawa Scotta była skazana na niepowodzenie. Uczestnicy byli wycieńczeni przez wysiłek fizyczny, niedożywienie, szkorbut i odmrożenia. Ale Scott nie cofnął się, nie rozważał nawet przerwania ekspedycji. Przed wypłynięciem z ostatniego portu został powiadomiony przez Amundsena o konkurencyjnej ekipie odkrywców. Musiał być pierwszy.

Amundsen, kierując się wskazówkami Inuitów, spróbował szczęścia z psami, które świetnie sprawdzały się jako zwierzęta pociągowe na Alasce i Grenlandii. Psy mają pewną wspaniałą cechę – nie pocą się przez skórę. Do regulowania temperatury używają pyska. Dzięki temu na ich skórze nie tworzy się, w niskiej temperaturze, lód. Amundsen miał też kurtki z foczego futra i ludzi zaprawionych w podróżowaniu po terenach arktycznych, świetnie poruszających się na nartach, znających się na nawigowaniu i oznaczaniu przebytej trasy. Miał też konkretny cel - nie chciał prowadzić badań, chciał zdobyć biegun. Tak jak Scott, po przybyciu na Antarktydę, na początku 1911 r., kilka miesięcy poświęcił na tworzenie łańcucha stacji z zapasami. Dzięki temu, że zdecydował się wykorzystać psie zaprzęgi, zapasy te były bardziej wartościowe od tych Scotta. Nie było tam worków z paszą dla kucyków, czy paliwa dla sań motorowych. Nie wożono niczego niepotrzebnego. Części zapasów zresztą w ogóle nie wykorzystano, bo kiedy z etapu na etap od ekspedycji odłączały się zaprzęgi pomocnicze, zabijano niepotrzebne, słabsze psy a ich mięso zjadali ludzie i pozostałe psie zaprzęgi. Amundsen od początku wiedział, ilu ludzi ostatecznie pojedzie z nim zdobywać biegun, nie było żadnego dołączania uczestników. Okazało się też, że świetnie wybrał trasę wyprawy, o prawie 100 km krótszą od tej Scotta. W dodatku ruszył wcześniej, w drugiej połowie października 1911 r., podczas gdy Scott odłożył start do listopada. Łącząc te wszystkie elementy widać, dlaczego to Norwegom udało się wygrać. I przeżyć.

Amundsen, Helmer Hanssen, Olav Bjaaland, Oscar Wisting i Sverre Hassel stanęli na biegunie 14/15 grudnia 1911 r. Po dokonaniu obliczeń wykonali pamiątkowe zdjęcie i pozostawili Scottowi namiot z zapasami a także list informujący o ich osiągnięciu, skierowany do norweskiego króla, Haakona VII, na wypadek, gdyby zginęli w czasie powrotu.
Po nadaniu wiadomości o swoim dokonaniu, Amundsen zyskał sławę, jednak nie zagwarantowało to finansowania jego kolejnych projektów. Następną wyprawę poprowadził dopiero po I wojnie światowej. Wtedy też zainteresował się lotnictwem. Był pierwszym człowiekiem, który dotarł na oba bieguny. Zaginął nad Arktyką w 1928 r., w czasie poszukiwań zaprzyjaźnionego pilota.

Scott dotarł na biegun miesiąc po Amundsenie, w połowie stycznia 1912 r. W marcu, kiedy Norwegowie dotarli do telegrafu i informowali świat o sukcesie swojej wyprawy, Scott umierał z głodu i odmrożeń, znajdując się - wraz z dwoma towarzyszami, Edwardem Wilsonem i Henrym Bowersem - kilkanaście kilometrów od dużego składu zaopatrzenia. Wcześniej zginęli Edgar Evans i Lawrence Oates. Ten ostatni, bliski śmierci, popełnił samobójstwo, by nie zużywać zapasów - wyszedł z namiotu na mróz.

Co ciekawe, Scott uznawany jest za bohatera. Niezłomnego, wspaniałego Brytyjczyka, który oddał życie zmagając się z okrutną przyrodą. Po pierwszych relacjach przez jakiś czas raczej nie poruszano problemów związanych z planowaniem i prowadzeniem przez niego wyprawy. Niedługo później wybuchła I wojna światowa i Wielka Brytania tym bardziej potrzebowała bohaterów. Za to Amundsen do końca życia był chłodno lub lodowato opisywany przez angielską prasę.

W 1957 roku Amerykanie zbudowali na południowym biegunie geograficznym stację badawczą, którą na cześć dwóch zdobywców nazwali Amundsen-Scott South Pole Station. Do dzisiaj służy ona ekspedycjom naukowców z całego świata.

wtorek, 15 grudnia 2015

If it was good enough for Rob Roy...

I remember a beautiful sentence from an introduction to "The History of Ireland" by professor Stanisław Grzybowski. It tells us how Ireland is pictured on the map of Europe: it is a lion cub, which turns its back to England and it has shapelles, irregular head and short paws which drip in the Atlantic.
For almost 10 years I traveled to Ireland, because of a one quick decision (a colleague of mine searched for a holiday employee to B&B in county Clare) and a long-lasting interest in such beautifully described country with such a complicated history. It had to be very intriguing and wonderful place, I thought. And it was for a long time. Especially, when I met a friend - real good irish fellow. But this year was different. I lost a friend. And all of emerald island magic disappeard. Now, from time to time, I remember views, smells, tastes, sounds, scenes, many other small things, like names of horses on pages of sport magazine, and I think about Ireland and county Clare, but with sadness and grudge. That is, how mind works.

This year I went to visit colleague of mine, who is living in Scotland and told me for past decade to visit him. I am very grateful to him for the invitation. I have not been there before. Thanks to him I traveled to Edinburgh, Glasgow, one of the towns within Greater Glasgow urban area, mountains near Loch Lomond, Borders and Isle of Arran. And it was amazing. Besides irritating two taps in kitchens and bathrooms, one for hot and one for cold water (really, it is so hard to understand this impractical Anglo-Saxon device), everything was great.
I have seen basking sharks, seals, seagulls and others sea area animals. In the mountains there were frogs mostly, highland cattle. I did not seen deer, sheep nor hares that I could expect on the continent and which tracks I found in these wetlands. But the main animal of this travel were midges - highland midges. After two and a half week following my trip to the mountains, I still had marks from their bites. It is the power of nature, I must admit. I really respect them now. But when they bite me, I hated them and I must have looked like a crazy person who is moving hands and arms with spinning and twiddling. Certainly an amusing view for an observer. But nobody was watching. In the mountains near Loch Lomond, which lay nearby Glasgow, me and my colleague have not met anybody on the path (on the Isle of Arran we saw at most 4 people during almost an all-day trip along the coast). Another interesting thing about nature in Scotland - there are roads, paths, but nobody is expecting from you, that you go along the trail like in Polish mountains. You can go through government and private property if its not property of the armed forces or if it is not a proper sign for that, and you can go everywhere you want to, as long as you do not something stupid like destroying somebody's property. It is much better than in Ireland, where you see "No Trespassing" sign on the gates between fields.

A small highlander ;)

I have been in abbey's and castle's ruins (including some of the places where Mary, Queen of Scots stayed - the queen for which many people feel pity, but she was so incredibly naive and foolish, to almost unbelivable extent), I visited Edinburgh Castle, Scottish National Gallery, National Museum of Scotland and some of the smaller museums and galleries. My favourite was the National Museum, because of a big variation of exhibition. I belive that British Museum is like this one but much, much bigger. I love exhibition about history of earth and animals, where you can see expertly stuffed animals. It is not "green", I know, but still, I love it.


In the National Museum of Scotland

And history of industrialization. Scotland with Imperial Britain experienced industrial revolution during XIX century. So, you can read and watch displays about ironworks, steel, coal mines, railways. It is interactive and it is also for children, like in Polish Centrum Nauki Kopernik - there are playgrounds and games for children, so they should not be bored during the visit with their parents. There is, of course, nothing wrong with adults playing these games. In Summerlee Museum of Scottish Industrial Life in Coatbridge, I played a role of blast furnace worker. And I thought about hard work, which took many lives. When you pass the gate of this museum, you see two plates. On the first one you can see following inscription: "The past we inherit, the future we built", on the second one: "In memory of all those who lost their lives at work".

Tribute to iron, coal and steel workers

For me Scotland is about a peculiar combination of industry and nature. Industry, because of ironworks, steelworks, railroads, shipyards and canals. Nature because of windy moors and Highlands, lochs (lakes), glens (valleys), wetlands and volcanic rocks (the last one helped to establish a theory of rock formations by James Hutton). Scotland is also very romantic. I perfectly understand painters, picture artists and filmmakers who want to do their work in Scotland. It is like Ireland, but better preserved and more romantic, with ruins, restored castles and abbeys, bridges and buildings of steel, stone - and multitude of assorted industrial, aristocratic and natural stuff.

On the way to Ben Oss

Curiously, it was difficult to find moors. Strange, wouldn't you think? I read books with all that moors which define Scotland and I am dissapointed. All because of landowners who made room for sheep, deer and now for woodland (Scotland has small amount of woods, because of soil composition and industrial revolution; there is a government programme for expanding forests). You can find more moors in Highlands, not near Loch Lomond and Arran, where I travaled.

Moor and woods behind protective fence

For a priceless hot tee, after few hours in wet shoes (I have fallen to a stream), I was in Drovers Inn, from which I took headline of this post: "If it was good enough for Rob Roy...". It is very interesting place with musty smell, dozens of stuffed animals, swords and rifles on the walls and above the doors. Two best known man in Scottish history - thanks to Walter Scott and popular culture - are William Wallace and Rob Roy. Drovers Inn is situated in Falkirk Area, known from the batlle in which Scots, led by William Wallace, were defeated in the first war of independence, in 1298. Rob Roy lived much later, at the turn of XVII and XVIII century, when the real union eventually happened. He was not a war hero, like Wallace, but he is known as Scottish Robin Hood. English, using harsh law and tricks stole land and cattle from the Scottish highlanders so Rob Roy fought back and stole from them. And sometimes he stayed at Drovers.


I presume, that England and Wales are also beautiful, but first I went to Ireland and than to Scotland. A visit to England would be very special to me - British Museum, Natural History Museum and other great museums which entice me with a prospect of their magnificence - in large part because of imperial robbery of colonial states. But for the first time in many years, this year, when I watched antiques from Middle-East and Far East in Scottish museums and galleries, I thought: it is so relieve, that this things are in Europe and not in Syria, Iraq or Afghanistan.

"Here it is not about rain, you see, it is about wind."

Scottish-English history is not so bloody and sick, as with Ireland. After the elizabethan era it was personal union and than, in 1707, a real union. This is the reason why Scotland participated and benefited from progress and industrialization and now we have a chance to know such names as David Hume, Adam Smith, James Watt, Lord Kelvin, James Clerk Maxwell. It looks like in the near future Scotland could be again an independent country. I spoke with one of the supporters of the independence. What he said made sense, especially that Scots want to stay in EU in spite of English efforts to discredit the Union. Maybe he is right, maybe it is better to split now, when the international and internal situation is favorable. However, generally speaking, Europe is developing well, when countries stick together, and are not falling apart.

A wood which is growing on the stone wall
and a castle which "grow" on a rock