tag:blogger.com,1999:blog-11751158496412939322024-03-14T00:30:21.153+01:00Mapnikhistoryjki pod-różneKapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.comBlogger107125tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-68630346700547871682017-03-20T07:52:00.000+01:002017-03-21T23:49:06.445+01:00"Beauty and the Beast"<div style="text-align: justify;">
Angela Lansbury kojarzy mi się bardziej z nauczycielką rozwiązującą zagadki kryminalne, Jessicą Fletcher, z "Murder, she wrote" ("Napisała: Morderstwo"), niż z Panią Imbryk. Jeden z popularnych za oceanem komików żartował zresztą ostatnio, że kiedy w amerykańskim mieście pojawia się ta detektyw-amator z londyńskim akcentem, na pewno ktoś zginie, co oznacza, że jej postać musi być seryjnym mordercą. Taką siłę oddziaływania ma jej aktorstwo!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Piosenka towarzysząca kultowej scenie z animacji Disneya o miłości bawoła i wieśniaczki mogła być zaśpiewana tylko jej głosem. Tak spokojnym, miłym i miękkim, jakby tę baśń opowiadała nam na dobranoc babcia. Na szczęście dla widzów taką wizję mieli zarówno reżyser, jak i twórcy tytułowego utworu, którzy przekonali wahającą się - ze względu na swój wiek - aktorkę. Mogli podłożyć głos profesjonalnej piosenkarki, ale wiedzieli, że już wybrali najlepiej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W zeszłym roku ta ponad dziewięćdziesięcioletnia dama wystąpiła na koncercie z okazji ćwierćwiecza bardzo zacnej animacji. Jak słychać, pani Lansbury trzyma się bardzo dobrze i nie brakuje jej sił w płucach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/JOy7eVjz-2I/0.jpg" frameborder="0" height="370" src="https://www.youtube.com/embed/JOy7eVjz-2I?feature=player_embedded" width="560"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kilka dni temu do kin weszła "aktorska" wersja "Pięknej i Bestii". Tym razem głosu Mrs. Potts użyczyła inna wielka dama brytyjskiego kina, Emma Thompson. Zdaje się, że większość najważniejszych w tym filmie ról zgarnęli Brytyjczycy, dzięki czemu komicy amerykańscy mają kolejne pole do popisu (co jakiś czas nabijają się z tego, jak ich rynek jest "zalewany" imigrantami z wysp). Skoro o żartach mowa, to w <a href="https://www.youtube.com/watch?v=JcGVXr4M8T0" target="_blank">"Saturday Night Live" przedstawiono bardzo dobry skecz na temat zamiany miejsc w interpretacji tej historii</a>: Bestia informuje Piękną, że nie może doczekać się jej transformacji. Wspaniałe!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ja nie mogę się już doczekać obejrzenia "Pięknej i Bestii" 2017. Na razie znam piosenki. Wykonanie tytułowej przez Emmę Thompson jest bardzo dobre. Ale Pani Imbryk dla mnie już na zawsze będzie mówić i śpiewać głosem Angeli Lansbury.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Miłego, pięknego dnia!</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-81977083765354079002016-03-20T08:14:00.000+01:002017-03-20T18:40:47.835+01:00"Paradise"<div style="text-align: justify;">
Przyzwyczaiłam się do tego, że 20 marca to ostatni dzień zimy. Tymczasem od kilku lat to pierwszy dzień wiosny. Tak to jest z przyzwyczajeniami. Można przez nie przeoczyć zmiany.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejny piękny dzień. Przypominałam sobie ostatnio wykonawców, których utworów słuchałam na naszym pierwszym domowym komputerze, na Winampie, w zapewne średniej jakości mp3. Pojęcia wtedy nie miałam o komputerach i muzyce, ale od czego ma się starszego brata i jego kolegów - folder z muzyką powstał bardzo szybko. Pamiętam, że jedna z pierwszych piosenek, jakie dzięki temu poznałam, to "Careful with that axe, Eugene". Drugą było coś Tracy Chapman, ale w tym przypadku nie jestem pewna, co dokładnie. Obstawiam "Talkin' Bout a Revolution", "Fast Car" albo "Crossroads". Teraz trudno to ustalić, bo tamten folder przechodził bardzo dużo przekształceń (jednym z moich ulubionych było dodanie "the best of" Kombi i Kultu).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dzisiaj jednak coś bliższego czasowo. Wspaniale opowiedziana obrazami historyjka maskotki, która odnajduje swoje miejsce na świecie. Mamy tu wszystko: poruszającą poważne problemy fabułę (zwierzęta w niewoli, nielegalne przekraczanie granic, wartość pieniądza, niewrażliwość społeczna, pokonywanie przeszkód), wysublimowane aktorstwo, świetne kostiumy, fantastyczne scenerie, pozytywną energię i pomięte maskotki słoni biegające po RPA. Czego chcieć więcej?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Para-, para-, paradise!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/1G4isv_Fylg/0.jpg" frameborder="0" height="375" src="https://www.youtube.com/embed/1G4isv_Fylg?feature=player_embedded" width="560"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Miłego dnia!</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-78865115670504535212015-12-30T20:44:00.000+01:002017-03-20T19:05:51.893+01:00Wyścig na biegun południowy<div style="text-align: justify;">
Wyścig Roalda Amundsena i Roberta Scotta na biegun południowy to jeden z ostatnich epizodów czasu odkryć geograficznych. Starcie, w którym sztuka uczenia się od mieszkańców obszarów arktycznych, psy zaprzęgowe i narty wygrały z arogancją, kucykami i saniami motorowymi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Odkrywcy geograficzni byli zdecydowani poświęcić dla swoich marzeń wszystko – majątek, szczęście osobiste, zdrowie a nawet życie. Marco Polo, Krzysztof Kolumb, Ferdynand Magellan, Willem Barents, David Livingstone, czy Paweł Strzelecki oddali się temu niezwykłemu zajęciu, jakim było eksplorowanie ziemskiego globu zanim został dokładnie obfotografowany z orbity. Rozpoczynając wyprawy, nie mieli żadnej pewności co do ich wyniku. Liczyli jednak na odkrycia zapewniające sławę i finansowanie kolejnych przedsięwzięć. Najsłynniejszą chyba sceną, oddającą charakter tych ludzi, jest spotkanie zaginionego w afrykańskiej dżungli Brytyjczyka, Livingstone’a z poszukującą go ekspedycją Amerykanina, Henry'ego Stanleya w 1871 roku. Stanley, chociaż miał ochotę uściskać Livingstone'a, podał mu rękę i powiedział: „Dr Livingstone, jak przypuszczam?”. Następnie panowie napili się herbaty i wymienili opowieściami, a Stanley, zanim opuścił doktora, pozostawił mu zapasy ekspedycji poszukiwawczej. Livingstone, niezrażony tym - jego zdaniem - znikomym niebezpieczeństwem, którym było ugrzęźnięcie w wiosce pośrodku Afryki, znowu oddał się swojej pasji i przed powrotem do Londynu próbował odnaleźć źródła Nilu.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na początku XX wieku niewiele miejsc na Ziemi pozostało jeszcze do odkrycia. Wiadomo było, że nasza planeta jest okrągła, opłynięto ją już zresztą dookoła wiele razy. Afryka, Australia, Syberia, czy Amazonia miały już coraz mniej tajemnic. Pozostawały jednak jeszcze Arktyka i Antarktyda z magnetycznymi i geograficznymi biegunami Ziemi.<br />
<br />
Norweg Roald Amundsen był już znany dzięki bezpiecznemu przeprowadzeniu okrętu przez Przejście Północno-Zachodnie. Pod koniec pierwszego dziesięciolecia XX wieku rozpoczął przygotowania do wyprawy na biegun północny. Jednak na jesieni 1909 roku ta sprawa wydawała się przegrana. Dwaj Amerykanie ogłosili, że zdobyli północny wierzchołek Ziemi (Frederick Cook w 1908 r. i Robert Peary w 1909 r.) i rozpoczął się spór o uznanie pierwszeństwa jednego z nich. Amundsen, pod pozorem kontynuacji przygotowań do zdobycia bieguna północnego, postanowił ruszyć na drugi wierzchołek globusa. Wiedział jednak, że na ten sam pomysł wpadł znany brytyjski badacz Antarktydy, Robert Scott. Jego przygotowania były szeroko opisywane przez media. Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodziło powinno przecież mieć swojego zdobywcę krańca Ziemi. Scott uzyskał wsparcie licznych sponsorów, rządu, armii. Amundsen nie chciał uwagi mediów. Wolał prowadzić wszystkie prace w spokoju i wykorzystać element zaskoczenia. Ale potrafił zadbać o finansowanie i poparcie polityków oraz króla nie gorzej od Scotta. Obaj polarnicy wyruszyli w połowie 1910 roku, Amundsen na statku <a href="http://www.frammuseum.no/" target="_blank">"Fram"</a>, na którym pływał wcześniej Fridtjof Nansen, a Scott na "Terra Nova" wypróbowanym w czasie jego pierwszej wyprawy na Antarktydę, na początku wieku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Scott był prawdziwym angielskim dżentelmenem. Takim, który chciał pokazać, jak potrafi zmagać się z przyrodą, wykorzystując swoje wspaniałe cechy charakteru. Czyli, upraszczając, nie zniżyłby się do budowania iglo, bo tak nie postępuje dżentelmen. Z dzisiejszej perspektywy nie brzmi to ani mądrze, ani dobrze, ale należy pamiętać, że to początek XX w., okres przed I wojną światową, czyli rozkwit brytyjskiego imperium kolonialnego. Scott opracowując plan zdobycia bieguna brał pod uwagę głównie doświadczenia innych wypraw kierowanych przez swoich krajan. W dodatku nie ufał psom zaprzęgowym. Stąd decyzja o wykorzystaniu kucyków z Azji do ciągnięcia sań z zapasami. Miało to wówczas jakiś sens, były to zwierzęta przystosowane do życia w wysokich górach, a biegun południowy znajduje się na wysokości ok. 3 tys. metrów n.p.m., gdzie powietrze jest rozrzedzone. Zresztą wcześniej kucyki spisały się na wyprawie Ernesta Shackletona na Antarktydę. Tyle, że Shackleton wiedział, kiedy zawrócić i nie zdobył bieguna, ratując życie swoje oraz swoich towarzyszy. Jak napisał w liście do żony: "I thought you'd rather have a live donkey than a dead lion" ("Pomyślałem, że wolałabyś żywego osła, niż martwego lwa"). Oprócz kucyków, Scott zdecydował się wykorzystać skonstruowane specjalnie na tę wyprawę sanie motorowe. Na ostatnim etapie miała natomiast wystarczyć siła ludzkich mięśni. Psy zostały zabrane na pokład "Terra Nova", ale było ich mało i wykorzystywano je tylko do tworzenia składów zapasów w bliskiej odległości od bazy. Sanie motorowe zawiodły jednak już w pierwszej fazie pobytu ekspedycji na Antarktydzie. Jedne ugrzęzły pod lodem, a w dwóch zepsuły się mechanizmy. Na pokładzie statku nie było mechanika, który mógłby je naprawić. Kucyki, których kopyta grzęzły w lodzie i śniegu, a skóra bardzo parowała, spotkał różny los. Część zdechła z wycieńczenia i niedożywienia, część zamarzła, pozostałe były prędzej czy później dobijane, np. gdy groziły im drapieżniki. Sanie musieli ciągnąć ludzie, co Scott przewidywał, ale nie od tak wczesnego etapu. W związku z tym postępy ekspedycji były bardzo wolne, a jej uczestnicy spędzili w ekstremalnych warunkach atmosferycznych zbyt dużo czasu. Zamiast zakładanych trzech było to aż pięć miesięcy. Minęło sprzyjające okienko pogodowe. Temperatury jakich doświadczali członkowie wyprawy Scotta były w związku z tym niższe niż te odnotowywane przez Amundsena i jego towarzyszy. Dodatkowo Scottowi zależało na aspekcie naukowym ekspedycji, więc sanie ciągnięte przez ludzi regularnie były obciążane próbkami kamieni. Na koniec zaś podjął on decyzję, że zamiast planowanych trzech uczestników wyprawy, biegun pójdzie z nim zdobywać czterech. Tylko dlatego, że przemówił do niego charakter tego piątego uczestnika, prawdziwego dżentelmena. Czyli, podsumowując, w związku z nieufnością do psów zaprzęgowych, nie braniem pod uwagę doświadczeń ludów zamieszkujących Grenlandię, północną Kanadę i Syberię, dbaniem o zbieranie próbek dla naukowców, zlekceważeniem tego, że zapasy wzdłuż trasy przygotowano dla czterech, a nie pięciu ludzi, wyprawa Scotta była skazana na niepowodzenie. Uczestnicy byli wycieńczeni przez wysiłek fizyczny, niedożywienie, szkorbut i odmrożenia. Ale Scott nie cofnął się, nie rozważał nawet przerwania ekspedycji. Przed wypłynięciem z ostatniego portu został powiadomiony przez Amundsena o konkurencyjnej ekipie odkrywców. Musiał być pierwszy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Amundsen, kierując się wskazówkami Inuitów, spróbował szczęścia z psami, które świetnie sprawdzały się jako zwierzęta pociągowe na Alasce i Grenlandii. Psy mają pewną wspaniałą cechę – nie pocą się przez skórę. Do regulowania temperatury używają pyska. Dzięki temu na ich skórze nie tworzy się, w niskiej temperaturze, lód. Amundsen miał też kurtki z foczego futra i ludzi zaprawionych w podróżowaniu po terenach arktycznych, świetnie poruszających się na nartach, znających się na nawigowaniu i oznaczaniu przebytej trasy. Miał też konkretny cel - nie chciał prowadzić badań, chciał zdobyć biegun. Tak jak Scott, po przybyciu na Antarktydę, na początku 1911 r., kilka miesięcy poświęcił na tworzenie łańcucha stacji z zapasami. Dzięki temu, że zdecydował się wykorzystać psie zaprzęgi, zapasy te były bardziej wartościowe od tych Scotta. Nie było tam worków z paszą dla kucyków, czy paliwa dla sań motorowych. Nie wożono niczego niepotrzebnego. Części zapasów zresztą w ogóle nie wykorzystano, bo kiedy z etapu na etap od ekspedycji odłączały się zaprzęgi pomocnicze, zabijano niepotrzebne, słabsze psy a ich mięso zjadali ludzie i pozostałe psie zaprzęgi. Amundsen od początku wiedział, ilu ludzi ostatecznie pojedzie z nim zdobywać biegun, nie było żadnego dołączania uczestników. Okazało się też, że świetnie wybrał trasę wyprawy, o prawie 100 km krótszą od tej Scotta. W dodatku ruszył wcześniej, w drugiej połowie października 1911 r., podczas gdy Scott odłożył start do listopada. Łącząc te wszystkie elementy widać, dlaczego to Norwegom udało się wygrać. I przeżyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Amundsen, Helmer Hanssen, Olav Bjaaland, Oscar Wisting i Sverre Hassel stanęli na biegunie 14/15 grudnia 1911 r. Po dokonaniu obliczeń wykonali pamiątkowe zdjęcie i pozostawili Scottowi namiot z zapasami a także list informujący o ich osiągnięciu, skierowany do norweskiego króla, Haakona VII, na wypadek, gdyby zginęli w czasie powrotu.<br />
Po nadaniu wiadomości o swoim dokonaniu, Amundsen zyskał sławę, jednak nie zagwarantowało to finansowania jego kolejnych projektów. Następną wyprawę poprowadził dopiero po I wojnie światowej. Wtedy też zainteresował się lotnictwem. Był pierwszym człowiekiem, który dotarł na oba bieguny. Zaginął nad Arktyką w 1928 r., w czasie poszukiwań zaprzyjaźnionego pilota.<br />
<br />
Scott dotarł na biegun miesiąc po Amundsenie, w połowie stycznia 1912 r. W marcu, kiedy Norwegowie dotarli do telegrafu i informowali świat o sukcesie swojej wyprawy, Scott umierał z głodu i odmrożeń, znajdując się - wraz z dwoma towarzyszami, Edwardem Wilsonem i Henrym Bowersem - kilkanaście kilometrów od dużego składu zaopatrzenia. Wcześniej zginęli Edgar Evans i Lawrence Oates. Ten ostatni, bliski śmierci, popełnił samobójstwo, by nie zużywać zapasów - wyszedł z namiotu na mróz.<br />
<br />
Co ciekawe, Scott uznawany jest za bohatera. Niezłomnego, wspaniałego Brytyjczyka, który oddał życie zmagając się z okrutną przyrodą. Po pierwszych relacjach przez jakiś czas raczej nie poruszano problemów związanych z planowaniem i prowadzeniem przez niego wyprawy. Niedługo później wybuchła I wojna światowa i Wielka Brytania tym bardziej potrzebowała bohaterów. Za to Amundsen do końca życia był chłodno lub lodowato opisywany przez angielską prasę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W 1957 roku Amerykanie zbudowali na południowym biegunie geograficznym stację badawczą, którą na cześć dwóch zdobywców nazwali <a href="http://www.southpolestation.com/" target="_blank">Amundsen-Scott South Pole Station</a>. Do dzisiaj służy ona ekspedycjom naukowców z całego świata.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-30429619268938691882015-12-15T20:54:00.002+01:002016-01-09T21:28:06.457+01:00If it was good enough for Rob Roy...<div style="text-align: justify;">
I remember a beautiful sentence from an introduction to "The History of Ireland" by professor Stanisław Grzybowski. It tells us how Ireland is pictured on the map of Europe: it is a lion cub, which turns its back to England and it has shapelles, irregular head and short paws which drip in the Atlantic.</div>
<div style="text-align: justify;">
For almost 10 years I traveled to Ireland, because of a one quick decision (a colleague of mine searched for a holiday employee to B&B in county Clare) and a long-lasting interest in such beautifully described country with such a complicated history. It had to be very intriguing and wonderful place, I thought. And it was for a long time. Especially, when I met a friend - real good irish fellow. But this year was different. I lost a friend. And all of emerald island magic disappeard. Now, from time to time, I remember views, smells, tastes, sounds, scenes, many other small things, like names of horses on pages of sport magazine, and I think about Ireland and county Clare, but with sadness and grudge. That is, how mind works.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
This year I went to visit colleague of mine, who is living in Scotland and told me for past decade to visit him. I am very grateful to him for the invitation. I have not been there before. Thanks to him I traveled to Edinburgh, Glasgow, one of the towns within Greater Glasgow urban area, mountains near Loch Lomond, Borders and Isle of Arran. And it was amazing. Besides irritating two taps in kitchens and bathrooms, one for hot and one for cold water (really, it is so hard to understand this impractical Anglo-Saxon device), everything was great.</div>
<div style="text-align: justify;">
I have seen basking sharks, seals, seagulls and others sea area animals. In the mountains there were frogs mostly, highland cattle. I did not seen deer, sheep nor hares that I could expect on the continent and which tracks I found in these wetlands. But the main animal of this travel were midges - highland midges. After two and a half week following my trip to the mountains, I still had marks from their bites. It is the power of nature, I must admit. I really respect them now. But when they bite me, I hated them and I must have looked like a crazy person who is moving hands and arms with spinning and twiddling. Certainly an amusing view for an observer. But nobody was watching. In the mountains near Loch Lomond, which lay nearby Glasgow, me and my colleague have not met anybody on the path (on the Isle of Arran we saw at most 4 people during almost an all-day trip along the coast). Another interesting thing about nature in Scotland - there are roads, paths, but nobody is expecting from you, that you go along the trail like in Polish mountains. You can go through government and private property if its not property of the armed forces or if it is not a proper sign for that, and <a href="http://www.legislation.gov.uk/asp/2003/2/section/1" target="_blank">you can go everywhere you want to</a>, as long as you do not something stupid like destroying somebody's property. It is much better than in Ireland, where you see "No Trespassing" sign on the gates between fields.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQzoU3JKEDdzuL91py-7EJKxfMimWEP9FNoDTKjGELHACnqABhYZWpT59XCREuD5_x8pvl8FM1BlEecV8lFMsCDOlqbJCTb6Ok6f9HCtLHMeCbRT4TiLrB3JrSxQJ3Rm4lsijOIpweCW7o/s1600/IMG_3546.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQzoU3JKEDdzuL91py-7EJKxfMimWEP9FNoDTKjGELHACnqABhYZWpT59XCREuD5_x8pvl8FM1BlEecV8lFMsCDOlqbJCTb6Ok6f9HCtLHMeCbRT4TiLrB3JrSxQJ3Rm4lsijOIpweCW7o/s320/IMG_3546.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A small highlander ;)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
I have been in abbey's and castle's ruins (including some of the places where Mary, Queen of Scots stayed - the queen for which many people feel pity, but she was so incredibly naive and foolish, to almost unbelivable extent), I visited <a href="http://www.edinburghcastle.gov.uk/" target="_blank">Edinburgh Castle</a>, <a href="https://www.nationalgalleries.org/" target="_blank">Scottish National Gallery</a>, <a href="http://www.nms.ac.uk/national-museum-of-scotland/" target="_blank">National Museum of Scotland</a> and some of the smaller museums and galleries. My favourite was the National Museum, because of a big variation of exhibition. I belive that British Museum is like this one but much, much bigger. I love exhibition about history of earth and animals, where you can see expertly stuffed animals. It is not "green", I know, but still, I love it.</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfXox5zoYHBZASsOQD2CWUtDmi203nNionY7j4b55fqtxWAJIkH-eShq3a7wTC9yvKya1Sj0UL_FxlCIZdEcYsY0zmFv5Rbhg4tYISOZ-yD3j7s1eJvHRdE7fKXkh0WvNQO3u9Xatq0FRs/s1600/IMG_0002.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: center;"><br /></a>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOnjl-wvha76-Zi1H3a2XVsD4Rm0KqasbTLMo06UU1cX5m2YSQ7YlNpdJi5ic7TYjQD-0-e9Yd1pmpYtnroBR1UuoUM0ZM_NygDFszxbdMf2gYMfQfKMs5lwWGos3G8hwaQqliLbMcfuVL/s1600/IMG_0111.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOnjl-wvha76-Zi1H3a2XVsD4Rm0KqasbTLMo06UU1cX5m2YSQ7YlNpdJi5ic7TYjQD-0-e9Yd1pmpYtnroBR1UuoUM0ZM_NygDFszxbdMf2gYMfQfKMs5lwWGos3G8hwaQqliLbMcfuVL/s320/IMG_0111.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">In the National Museum of Scotland</td></tr>
</tbody></table>
<br />
And history of industrialization. Scotland with Imperial Britain experienced industrial revolution during XIX century. So, you can read and watch displays about ironworks, steel, coal mines, railways. It is interactive and it is also for children, like in Polish <a href="http://www.kopernik.org.pl/" target="_blank">Centrum Nauki Kopernik</a> - there are playgrounds and games for children, so they should not be bored during the visit with their parents. There is, of course, nothing wrong with adults playing these games. In <a href="http://www.visitlanarkshire.com/things-to-see-do/museums-and-heritage/summerlee-the-museum-of-scottish-industrial-life/" target="_blank">Summerlee Museum of Scottish Industrial Life in Coatbridge</a>, I played a role of blast furnace worker. And I thought about hard work, which took many lives. When you pass the gate of this museum, you see two plates. On the first one you can see following inscription: "The past we inherit, the future we built", on the second one: "In memory of all those who lost their lives at work".<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtZAXUWlezjkNamRFEdr2wYW3ZpawBwADUZrwlyLu1rV8rkFiQT8qSD4UPgnNtzpnTkkbcQyEc4wUy5z8jEFE8l7aRtkdpo0aliBCYDGpSnTcrLEjk6PJpZfVvmrFeSphXwZuQcZTC0F6h/s1600/IMG_0038.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtZAXUWlezjkNamRFEdr2wYW3ZpawBwADUZrwlyLu1rV8rkFiQT8qSD4UPgnNtzpnTkkbcQyEc4wUy5z8jEFE8l7aRtkdpo0aliBCYDGpSnTcrLEjk6PJpZfVvmrFeSphXwZuQcZTC0F6h/s320/IMG_0038.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tribute to iron, coal and steel workers</td></tr>
</tbody></table>
<br />
For me Scotland is about a peculiar combination of industry and nature. Industry, because of ironworks, steelworks, railroads, shipyards and canals. Nature because of windy moors and Highlands, lochs (lakes), glens (valleys), wetlands and volcanic rocks (the last one helped to establish a theory of rock formations by James Hutton). Scotland is also very romantic. I perfectly understand painters, picture artists and filmmakers who want to do their work in Scotland. It is like Ireland, but better preserved and more romantic, with ruins, restored castles and abbeys, bridges and buildings of steel, stone - and multitude of assorted industrial, aristocratic and natural stuff.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB-WHrXSCslM0irc2cUTjsQU_95jQmJbl2dpFBsRgGGwT9uePKc7UGkkXrptFUJw8Ymu9tSjqvnQQmKCddoaqVqS942fRPLAp77CuFyOmccFYhpfq6_pdLObJJN0ttIMZ6CeO6yGCQrT-u/s1600/IMG_3557.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiB-WHrXSCslM0irc2cUTjsQU_95jQmJbl2dpFBsRgGGwT9uePKc7UGkkXrptFUJw8Ymu9tSjqvnQQmKCddoaqVqS942fRPLAp77CuFyOmccFYhpfq6_pdLObJJN0ttIMZ6CeO6yGCQrT-u/s320/IMG_3557.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="font-size: 12.8px;">On the way to Ben Oss</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Curiously, it was difficult to find moors. Strange, wouldn't you think? I read books with all that moors which define Scotland and I am dissapointed. All because of landowners who made room for sheep, deer and now for woodland (Scotland has small amount of woods, because of soil composition and industrial revolution; there is a government programme for expanding forests). You can find more moors in Highlands, not near Loch Lomond and Arran, where I travaled.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQPJN-sRloN5FZg5PsrMRJcVNNjxG9adD7L70DYd-65PbkY7DEAmube6BOXOajkSeaIubPhHIGY6CPcIf1dOS9PM2R4iNDwtGNOXbEvIc3E0dLhNJ-xEZ0_7S1ONprO3DK1m9AM7GWqpB2/s1600/IMG_3622.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQPJN-sRloN5FZg5PsrMRJcVNNjxG9adD7L70DYd-65PbkY7DEAmube6BOXOajkSeaIubPhHIGY6CPcIf1dOS9PM2R4iNDwtGNOXbEvIc3E0dLhNJ-xEZ0_7S1ONprO3DK1m9AM7GWqpB2/s320/IMG_3622.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Moor and woods behind protective fence</td></tr>
</tbody></table>
<br />
For a priceless hot tee, after few hours in wet shoes (I have fallen to a stream), I was in <a href="http://www.thedroversinn.co.uk/" target="_blank">Drovers Inn</a>, from which I took headline of this post: "If it was good enough for Rob Roy...". It is very interesting place with musty smell, dozens of stuffed animals, swords and rifles on the walls and above the doors. Two best known man in Scottish history - thanks to Walter Scott and popular culture - are William Wallace and Rob Roy. Drovers Inn is situated in Falkirk Area, known from the batlle in which Scots, led by William Wallace, were defeated in the first war of independence, in 1298. Rob Roy lived much later, at the turn of XVII and XVIII century, when the real union eventually happened. He was not a war hero, like Wallace, but he is known as Scottish Robin Hood. English, using harsh law and tricks stole land and cattle from the Scottish highlanders so Rob Roy fought back and stole from them. And sometimes he stayed at Drovers.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfXox5zoYHBZASsOQD2CWUtDmi203nNionY7j4b55fqtxWAJIkH-eShq3a7wTC9yvKya1Sj0UL_FxlCIZdEcYsY0zmFv5Rbhg4tYISOZ-yD3j7s1eJvHRdE7fKXkh0WvNQO3u9Xatq0FRs/s1600/IMG_0002.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfXox5zoYHBZASsOQD2CWUtDmi203nNionY7j4b55fqtxWAJIkH-eShq3a7wTC9yvKya1Sj0UL_FxlCIZdEcYsY0zmFv5Rbhg4tYISOZ-yD3j7s1eJvHRdE7fKXkh0WvNQO3u9Xatq0FRs/s320/IMG_0002.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
I presume, that England and Wales are also beautiful, but first I went to Ireland and than to Scotland. A visit to England would be very special to me - <a href="http://www.britishmuseum.org/" target="_blank">British Museum</a>, <a href="http://www.nhm.ac.uk/" target="_blank">Natural History Museum</a> and other great museums which entice me with a prospect of their magnificence - in large part because of imperial robbery of colonial states. But for the first time in many years, this year, when I watched antiques from Middle-East and Far East in Scottish museums and galleries, I thought: it is so relieve, that this things are in Europe and not in Syria, Iraq or Afghanistan.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnJnRx8gSIZaKgB38aH-7mUUzbFd8SIPwvqnqhxUqzWBrBckZyNcvLXmOZaeOUUEZW2mfcMdx2EuB6wX3hUqhUIXPLeOnplyIGIRPHcSbPW4ktPcSeW4kejdwldc7LW5OYPWAsJeAzn2JP/s1600/IMG_0341.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnJnRx8gSIZaKgB38aH-7mUUzbFd8SIPwvqnqhxUqzWBrBckZyNcvLXmOZaeOUUEZW2mfcMdx2EuB6wX3hUqhUIXPLeOnplyIGIRPHcSbPW4ktPcSeW4kejdwldc7LW5OYPWAsJeAzn2JP/s320/IMG_0341.JPG" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">"Here it is not about rain, you see, it is about wind."</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Scottish-English history is not so bloody and sick, as with Ireland. After the elizabethan era it was personal union and than, in 1707, a real union. This is the reason why Scotland participated and benefited from progress and industrialization and now we have a chance to know such names as David Hume, Adam Smith, James Watt, Lord Kelvin, James Clerk Maxwell. It looks like in the near future Scotland could be again an independent country. I spoke with one of the supporters of the independence. What he said made sense, especially that Scots want to stay in EU in spite of English efforts to discredit the Union. Maybe he is right, maybe it is better to split now, when the international and internal situation is favorable. However, generally speaking, Europe is developing well, when countries stick together, and are not falling apart.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6ZoKPlqxbye6xb3HKATezQ4lGK40q53dGCHXkPf8W3EHxqw3roz7b1o80gAE00ViuVOweuuVYlgeN0tbCzNzNPP2zEA4c70b1NdwlHgQzPTyuqbP8uFWYXcAhHbRyEUjmhc0fFykfXEr3/s1600/IMG_0055.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6ZoKPlqxbye6xb3HKATezQ4lGK40q53dGCHXkPf8W3EHxqw3roz7b1o80gAE00ViuVOweuuVYlgeN0tbCzNzNPP2zEA4c70b1NdwlHgQzPTyuqbP8uFWYXcAhHbRyEUjmhc0fFykfXEr3/s320/IMG_0055.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A wood which is growing on the stone wall<br />
and a castle which "grow" on a rock</td></tr>
</tbody></table>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-18867378149988347062015-11-29T11:52:00.002+01:002017-03-20T19:21:44.331+01:00"Zrób kabaret, po prostu zrób kabaret..."<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: center;">
"Zrób kabaret, po prostu zrób kabaret,</div>
<div style="text-align: center;">
To takie proste, choć przecież takie stare.</div>
<div style="text-align: center;">
Więc się nie tłumacz, że wszystko jest źle,</div>
<div style="text-align: center;">
Ale po prostu uśmiechnij się!</div>
</blockquote>
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: center;">
Zrób kabaret, po prostu zrób kabaret,</div>
<div style="text-align: center;">
Między dialogi piosenek włóż parę.</div>
<div style="text-align: center;">
Zaproś publiczność i krzesła im daj,</div>
<div style="text-align: center;">
Potem recytuj, śpiewaj i graj!".</div>
</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Nigdy nie byłam na Pace w Krakowie. Raz tylko oglądałam przypadkiem próby kilku kabaretów i przygotowania żołnierzy, którzy w uliczce na tyłach klubu studenckiego "Żaczek" ćwiczyli marsz ze "Zrób kabaret" na ustach. Całkiem nieźle im to wychodziło.</div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy studiowałam w Krakowie, <a href="http://paka.pl/" target="_blank">PAKA</a> była dla mnie niepotrzebnym wydatkiem. Dlatego kiedy trafiłam do Rybnika, postanowiłam zobaczyć <a href="http://ryjek.eu/" target="_blank">Ryjka</a>, czyli Rybnicką Jesień Kabaretową. Udało mi się w tym roku. Obejrzałam koncert jubileuszowy z okazji dwudziestolecia Jesieni. Warto było. Koncert trwał kilka godzin i przez większą część był co najmniej umiarkowanie zabawny. Zdarzały się też jednak momenty, kiedy czułam mniejsze lub większe zażenowanie. Domyślałam się, że w takich momentach śmiech części widzów następuje jakby z rozpędu, bo przecież jesteśmy na koncercie kabaretowym - trzeba się śmiać. W przyszłym roku postaram się zobaczyć konkurs, żeby sprawdzić, czy kiedy się tego nie nagrywa, skecze są na wyższym poziomie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Od kiedy oglądałam w telewizji Potem, Tey, Kabaret Olgi Lipińskiej i powtórki Starszych Panów, czy Dudka, minęło trochę czasu. Miałam dwa kanały do wyboru i z tego co kojarzę na kabarety trafić można było co najwyżej raz na tydzień, na jednym z nich. Ponoć teraz jest tak, że wystarczy sprawdzić kilka kanałów i na którymś na pewno będzie impreza kabaretowa. Namnożyło się wydarzeń, telewizja lubi je transmitować i retransmitować. W związku z tym mówi się o rozmienianiu talentu kabareciarzy na drobne. Zgadzam się z tym. Coraz trudniej znaleźć dobry skecz. Dobry, czyli trafiający w gust. Nawet tak kontrowersyjna postać, jak Ricky Gervais, posługująca się często humorem na poziomie kreta na Żuławach Wiślanych, czasem potrafi trafić w mój gust. Czyli da się. Najbardziej lubię jednak żarty, w których obśmiewa się tak, żeby obśmiewani dobrze się bawili. W takich przypadkach sypiący żartami po prostu śmieje się także z siebie.<br />
Artysta kabaretowy nie ma pokazywać, że to "zwykli ludzie" są głupi a on jest jaśnie panem łaskawie wytykającym im błędy. Artysta kabaretowy ma być od tego, żeby zauważyć niedociągnięcia w sobie i otoczeniu i kpić z nas wszystkich, dopóki nie zatrzyma go wyczucie smaku.<br />
Nie chcę poświęcać czasu na czytanie opracowań dotyczących upadku polskiego kabaretu. Domyślam się natomiast, że sporo takich powstało, bądź też powinno powstać, bo temat jest chwytliwy. Inna rzecz, której się domyślam, dotyczy zbytniego upraszczania: w PRL musieli omijać cenzurę, więc było mądrzej i dowcipniej, a teraz nie ma cenzury i nie trzeba się wysilać. Albo: kiedyś ludzie byli mądrzejsi, teraz są głupsi i telewizja, a z nią kabarety, muszą schlebić tym niskim gustom.<br />
Bzdura.<br />
Po pierwsze, w cenzurze nie pracowały same tępaki. W końcu ludzie byli wtedy mądrzejsi, prawda? Polska władza socjalistyczna raczej dbała o wentyle bezpieczeństwa, żeby społeczeństwo nie wybuchało za często. Kabaret był jednym z takich wentyli. Cenzura więc od czasu do czasu przymykała oczy. Na pewno jednak toczyła się między artystami i cenzorami gra, dająca czasem niesamowite rezultaty. Najlepszym przykładem na to jest Tey, chcący zamienić miejscami Polskę ze Szwecją, czy opowiadający o produkcji "bombek" na choinkę. Złym jest Jan Pietrzak, do tej pory zawodzący o tym, żeby Polska była Polską. Do stworzenia dobrego kabaretu cenzura nie jest jednak warunkiem koniecznym. Jakoś nie wiążę Kabaretu Starszych Panów, czy Potem z przemycaniem treści politycznych. Podstawą był dla nich tekst i solidne przygotowanie. Dodać do tego dobre a nawet świetne aktorstwo i mamy sukces.<br />
Po drugie, to wcale nie jest zamknięte koło: ludzie są głupsi, produkuje się dla nich głupsze programy, oni stają się jeszcze głupsi, więc pokazuje się im jeszcze głupsze programy. Masowy odbiorca to tylko hipotetyczny twór jakim stacje chwalą się przed reklamodawcami. Winne są zatem stacje, chcące więcej zarobić. Przy czym widzowie nie będą oglądać, tylko telewizor będzie włączony w tle. Zupełnie inny efekt niż przy "Niewolnicy Isaurze", kiedy - zgodnie z legendą - ulice polskich miast i drogi na wsi były wyludnione a obywatele przyklejeni do odbiorników. I nie ma w tym zasadniczo nic złego - stacja telewizyjna ma wyniki oglądalności, czym pozyskuje kolejnych reklamodawców. Ci sami telewidzowie mogą też później, kiedy już ogarną się po pracy, oglądać filmy fabularne, dokumenty BBC, czy seriale HBO bądź Netflixa. Gdyby w polskiej telewizji zaproponować im coś innego niż imprezę kabaretową, np. powtórkę Potem albo Tey, prawdopodobnie większość z nich nie miałaby nic przeciwko, o czym jednak nie poinformowaliby danego nadawcy. Z tym da się żyć, ale po co wmawiać obywatelom, że są coraz głupsi, skoro kiedyś za szczytowe osiągnięcie kultury mogła być uważana Isaura?<br />
Z pewnością polskim kabareciarzom przydałaby się długa telewizyjna absencja. To jest coś, co mogłoby im pomóc stanąć na nogi. Niech bez telewizji sprawdzą, czy aby na pewno publiczność ma żenująco niski gust. Może gdyby kilka razy nie zapełnili sal, wzięliby się do koncepcyjnej roboty a do tego poćwiczyli aktorstwo. Zarabiają jednak na tych telewizyjnych występach za dużo, więc jest to mrzonka.<br />
Oprócz sprawdzenia konkursów Ryjka, a w dalekiej przyszłości Paki, na razie nie planuję oglądania współczesnych polskich kabaretów. Nie wykluczam jednak, że kiedyś znowu mogą być zabawne. Póki co, kultowi twórcy pozostawili po sobie wystarczająco dużo materiału, żeby przetrwać ten smutny czas.<br />
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: center;">
"Czarować masy mogą tylko artyści,</div>
<div style="text-align: center;">
Pięknymi słowy, wdziękiem ujmować,</div>
<div style="text-align: center;">
Za to tak kochamy, lubimy ich wszyscy,</div>
<div style="text-align: center;">
Byle tego innym nie darować,</div>
<div style="text-align: center;">
Artyści mogą masy robić w balona,</div>
<div style="text-align: center;">
W osła i w barana, ogółem w konia,</div>
<div style="text-align: center;">
A kto inny naszą maskę ubierze,</div>
<div style="text-align: center;">
To takiego... aż poleci pierze".</div>
</blockquote>
</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-74483553048149325612015-09-30T19:47:00.000+02:002017-03-28T00:17:50.692+02:00Kulturalne planety<div style="text-align: justify;">
Sporo się dzieje w naszym "pobliżu", pomimo tego, że NASA ma coraz szczuplejszy budżet. Europejska ESA, japońska JAXA, chińska CNSA, indyjska ISRO i rosyjski Roskosmos przecież nie śpią, chociaż mają węższy zakres działania. Najważniejszymi wydarzeniami w ostatnim czasie były: posadzenie lądownika Philae sondy Rosetta na komecie 67P/Czuriumow-Gierasimienko i przekazanie przez nią danych do analizy (za to wydarzenie odpowiada ESA), odkrycie przez teleskop Keplera planety, która ze wszystkich zaobserwowanych do tej pory najbardziej przypomina Ziemię (Kepler-452b), <a href="http://boingboing.net/2015/07/17/fly-over-pluto-in-animated-nas.html" target="_blank">przelot sondy New Horizons w pobliżu Plutona</a>, a także przedstawienie dowodów na występowanie na Marsie wody w stanie ciekłym (za te trzy ostatnie odpowiada NASA).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W badaniach kosmosu lipiec 2015 r. należał do Plutona. Po prawie dekadzie podróży sonda New Horizons dotarła w pobliże byłej 9 planety Układu Słonecznego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pamiętam, mniej więcej, tamten okres, kiedy Plutona zdegradowano. Zadecydowali o tym członkowie Międzynarodowej Unii Astronomicznej w sierpniu 2006 r. Decyzją administracyjną Pluton z planety stał się planetą karłowatą. Jego historia jako arystokraty naszego układu była bardzo krótka. Dożył jedynie 76 lat. Odkrył go w 1930 r. amerykański astronom, Clyde Tombaugh. Wcześniej Percival Lowell dokonał obliczeń wykazując, że za Neptunem musi coś być, ale to Tombaugh "złapał" Plutona (pracując zresztą w Obserwatorium Lowella). Ponieważ był to już XX wiek, istniały telegraf, radio i kino, więc informacje przekazywano bardzo szybko. Pluton stał się swego rodzaju celebrytą. Artykuły prasowe i kroniki filmowe na jego temat obiegły świat. W rezultacie nazwanie go na cześć mitologicznego boga podziemi zaproponowała 11-letnia brytyjska uczennica, a w 1930 r. w filmach Disneya pojawił się pies Pluto.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W fantastyce naukowej Pluton nie był częstym gościem w porównaniu z bliższymi nam ciałami niebieskimi, ale się pojawiał. Najbardziej zastanawiający przykład jego związku z popkulturą to jednak film "Śniadanie na Plutonie", w którym ta planeta występuje jedynie w tytule (to od słów piosenki: "Up on the Moon / We'll all be there soon / Watching the Earth down below / We'll journey to Mars / And visit the stars / Finding our breakfast on Pluto / Go anywhere without leaving your chair / And let your thoughts run free"; "Tam, na Księżycu / (Wszyscy) będziemy niedługo / Oglądając Ziemię w dole / Wybierzemy się na Marsa / Odwiedzimy gwiazdy / Znajdując śniadanie na Plutonie / Będziemy gdzie zechcemy, bez wstawania z krzesła / Pozwólmy myślom płynąć").</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Trudno to wytłumaczyć, ale było mi po prostu przykro, kiedy Pluton przestał być pełnowymiarową planetą a stał się planetą karłowatą. To takie odebranie kawałka dzieciństwa (co musiała czuć Venetia Burney, owa brytyjska uczennica, która nadała mu imię!). Z lekcji geografii pamięta się przecież niektóre podstawowe liczby i nazwy, takie pewniki, np. Czomolungma - 8848, USA mają 50 stanów, Rów Mariański ma prawie 11 km głębokości, kontynentów jest siedem, jeśli liczyć Europę i Azję osobno, oceany są trzy itd. W tym zestawieniu pewników z dzieciństwa Układ Słoneczny miał 9 planet. A potem jedną z nich "zabrano".<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh16fyP-iAtm1qsB1FuDE7JY_xZtrC60J0mFcJlGlwRYzMAm28-ln2cbSodK0_HzcCeW14B6_P-fUsoyPuotcdaCBdcInfa0_9I1zA6zN6etubvP1-DEXBwyVorNvOgXW8bxOS87Utf2zbE/s1600/I_miss_you.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh16fyP-iAtm1qsB1FuDE7JY_xZtrC60J0mFcJlGlwRYzMAm28-ln2cbSodK0_HzcCeW14B6_P-fUsoyPuotcdaCBdcInfa0_9I1zA6zN6etubvP1-DEXBwyVorNvOgXW8bxOS87Utf2zbE/s200/I_miss_you.jpg" width="160" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Status planety Pluton stracił, kiedy New Horizons była już w drodze. Stało się to 24 sierpnia 2006 r., a sonda rozpoczęła podróż siedem miesięcy wcześniej, 19 stycznia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Międzynarodowa Unia Astronomiczna miała oczywiście rację, trzeba było uporządkować sytuację, skoro wiedziano już od dłuższego czasu, że oprócz Plutona na krańcu naszego układu są inne ciała niebieskie nie będące planetami. Chodzi o Pas Kuipera - ogromny obszar rozciągający się za Neptunem, w którym znaleźć można tysiące obiektów różnej wielkości, w tym jak na razie dwa tak duże, jak Pluton.<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglRHgRJpvW-VoRdDFlJzUQ67HXrdRkroTyZeX0RVM8m2CxNbtfZuHSMJzsEZlsUiOnlWkxveqkQKsl9FHILkuwvRjarzwe7M6ZcVwkcR2ObP57hdw98Lor1D4wVZy1WeDUPpfYhqJJd_eA/s1600/Kuiper_Belt.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglRHgRJpvW-VoRdDFlJzUQ67HXrdRkroTyZeX0RVM8m2CxNbtfZuHSMJzsEZlsUiOnlWkxveqkQKsl9FHILkuwvRjarzwe7M6ZcVwkcR2ObP57hdw98Lor1D4wVZy1WeDUPpfYhqJJd_eA/s200/Kuiper_Belt.png" width="160" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
W lipcu Internet zalała fala ciekawostek na temat byłej 9 planety US. Sonda będzie przesyłać materiały do analiz jeszcze przez wiele tygodni. Po raz pierwszy dysponujemy wyraźnymi, kolorowymi zdjęciami tego ciała, poza tym okazało się, że <a href="https://www.nasa.gov/press-release/nasa-s-new-horizons-discovers-frozen-plains-in-the-heart-of-pluto-s-heart" target="_blank">Pluton ma serce z lodu, tyle że azotowego</a>. Historyjka mogłaby być taka, że są to jego zamarznięte łzy wylane w 2006 r. Albo że po degradacji prawdziwe serce mu zamarzło. Na wytłumaczenie tego, z czego składają się te ogromne równiny i co się na nich dzieje, jeszcze trochę poczekamy, a co do kształtu? Nam przypomina serce, bo chcemy po prostu uczłowieczyć tę planetę. To samo robimy w memach, animacjach i ogólnie, w grafikach z Plutonem w roli głównej. Poniżej kilka moich ulubionych produktów kolejnej w historii fali zainteresowania Plutonem. Animacja o tym, jak mu przykro, że Nowe Horyzonty już odleciały:<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGO-y2fGVkr4yzyO46Juhfol9yXzpKGxEwSmX199uNZhtRlh2wLwfemEvwOhLPcHyD3LanLhyd0KEYCnR3hZgiFcAkInIpg7ptXCFkiuVEpT5Sy_YISCU6PBOgWzhGEwfUZiAwxQ4oA5ho/s1600/Sad_Pluto.gif" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="168" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGO-y2fGVkr4yzyO46Juhfol9yXzpKGxEwSmX199uNZhtRlh2wLwfemEvwOhLPcHyD3LanLhyd0KEYCnR3hZgiFcAkInIpg7ptXCFkiuVEpT5Sy_YISCU6PBOgWzhGEwfUZiAwxQ4oA5ho/s320/Sad_Pluto.gif" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Cięta riposta Plutona na propozycję Neila deGrasse Tysona, żeby pogodził się z byciem planetą karłowatą (Neil deGrasse Tyson: "Ty nie jesteś planetą". Pluton: "A Ty nie jesteś Carlem Saganem"; Carl Sagan jest uznawany za najlepszego popularyzatora wiedzy o fizyce i Kosmosie):<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjukJy85zSPiHCBi5HlC4pxXEQDQ35_DgzYYCLPUFiCvIcjz8sZDo8U_0e0GzmMMygszZSl0IM1i_mQuWYOI-0es6c64m7j7_0FKzGy9Z6_t10x05kiIbsb_uIxaS_6tcJqgR-U18ZTLqto/s1600/Neail_deGrasse_Tyson.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjukJy85zSPiHCBi5HlC4pxXEQDQ35_DgzYYCLPUFiCvIcjz8sZDo8U_0e0GzmMMygszZSl0IM1i_mQuWYOI-0es6c64m7j7_0FKzGy9Z6_t10x05kiIbsb_uIxaS_6tcJqgR-U18ZTLqto/s200/Neail_deGrasse_Tyson.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
To lekkie szaleństwo jest związane nie tylko z tym, że w oczekiwaniu na powrót na Księżyc i misję na Marsa możemy cieszyć się ciekawostkami z eksploracji krańców Układu Słonecznego. Istotny czynnik, to "pochodzenie" Plutona. Odkryto go w XX wieku, dokonał tego Amerykanin, a imię nadała mu brytyjska uczennica. Idealne warunki do stania się tematem medialnym. A wszystkie internetowe produkty tego szaleństwa wzmacniają tylko zainteresowanie Kosmosem. Może dzięki temu budżet NASA przestanie się kurczyć, a i do ESA popłynie większe wsparcie od krajów członkowskich.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A propos oczekiwania na misję na Marsa <a href="https://www.reddit.com/r/IAmA/comments/3mq1wl/were_nasa_mars_scientists_ask_us_anything_about/">p</a><a href="https://www.reddit.com/r/IAmA/comments/3mq1wl/were_nasa_mars_scientists_ask_us_anything_about/" target="_blank">olecam sesję pytań i odpowiedzi z uczestnictwem przedstawicieli naukowców z NASA</a>, opowiadających o potwierdzeniu przez <a href="http://mars.nasa.gov/mro/" target="_blank">Mars Reconnaissance Orbiter</a> występowania na tej planecie wody w stanie ciekłym. Nie miałam pojęcia, że przeanalizowano już pod tym kątem szczegółowe dane dotyczące ok. 3% powierzchni Marsa. Z jednej strony to mało, ale z drugiej - to tylko część wysiłku badawczego. Są też inne badania przeprowadzane w ramach odrębnych misji. Co do ilości wody, która może płynąć okresowo po powierzchni Marsa, na pewno nie jest duża (gdy jeden z internautów zaproponował porównanie do wody cieknącej z kranu i Niagary, uczestniczący w dyskusji naukowcy wskazali tę pierwszą opcję), ale stwierdzenie jej występowania po wielu latach dyskusji naukowców na ten temat również robi ogromne wrażenie. A wiedzieliście, że łaziki i lądowniki marsjańskie dezynfekuje się przed podróżą? To wiedza z kategorii "oczywizmów". Teraz wydaje mi się to oczywiste, ale oglądając relację TVP z lądowania Pathfindera na Marsie w 1996 r., czytając o postępach Curiosity, czy ciesząc się sukcesami polskich studentów biorących udział w zawodach potencjalnych łazików marsjańskich, w ogóle o tym nie myślałam. A przecież zanim wyśle się na Marsa coś, co ma na nim wylądować albo po nim jeździć, trzeba usunąć z tego ziemskie formy życia. Terraforming nie może przecież rozpocząć się od przykrego incydentu w postaci zawleczenia tam czegoś, co może wyeliminować marsjańskie formy życia. Co przypomina mi opowiadanie science-fiction, które czytałam chyba w latach 90., niestety nie pamiętam ani jego tytułu, ani autora. Przedstawiało sytuację, w której po umożliwieniu podróżowania w czasie, w przyszłość został wysłany człowiek mający za zadanie dowiedzieć się, co spowodowało apokaliptyczną inwazję obcych owadów na Ziemię i jak je wyeliminować. Wysyłający go w misję wierzyli, że w przyszłości dostępna będzie taka wiedza. Swoim wehikułem człowiek ten przenosi się w odpowiedni moment, pozyskuje wiedzę i wraca, po to tylko, by dowiedzieć się, że właśnie przeniósł ze sobą zabójcze owady.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wśród wątków pobocznych w dyskusji pojawił się temat finansowania NASA. Jeden z najbardziej pociesznych pomysłów internautów polegał na poproszeniu studia Disneya o przekazanie części zysków z nowych "Gwiezdnych wojen" amerykańskiej agencji kosmicznej. Można też pomyśleć o innych tytułach. Mars cieszy się bowiem zdecydowanie większym powodzeniem w kulturze niż Pluton. Przed nami kolejny film opowiadający o misji załogowej na czerwoną planetę: "Marsjanin" Ridleya Scotta, na podstawie powieści Andy'ego Weira. Obecnie, dzięki lądownikom, sondom i łazikom, wiedza naukowców na temat tej planety jest bardzo duża, a konsultantami byli pracownicy NASA, więc film powinien robić wrażenie realizmem, mimo że to nadal fantastyka. Prawdziwa misja na Marsa nie wydarzy się bowiem wcześniej niż w latach 20. (obietnice z przełomu XX i XXI w.) bądź 30. (bardziej zachowawcze podejście) naszego wieku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhx_fpmKDd9QwMitjlgd17JRxcSaaXC4HK8bqksGzGjiqxYqTB8FcxbW4xWmswPd21BwrP-hsHjgsTf_Rwm-c_ZqcYxD89KHkzhvwYlZFMQJDmXAEzbMaoqj5GxvuWBwcpZ8zHW-E_zR7DL/s1600/Hold_Still_Larry.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhx_fpmKDd9QwMitjlgd17JRxcSaaXC4HK8bqksGzGjiqxYqTB8FcxbW4xWmswPd21BwrP-hsHjgsTf_Rwm-c_ZqcYxD89KHkzhvwYlZFMQJDmXAEzbMaoqj5GxvuWBwcpZ8zHW-E_zR7DL/s320/Hold_Still_Larry.jpeg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-68180010497443529472015-03-20T06:53:00.002+01:002015-03-20T06:53:38.942+01:00"Rosanna"<div style="text-align: justify;">
Kolejny piękny dzień. Pogoda ma dopisać, co oznacza, że będę mogła obejrzeć częściowe zaćmienie Słońca. Ostatnio zdarzyło mi się gapić przez zadymioną szybkę prawie dwadzieścia lat temu. Teraz chciałam użyć płytki CD, ale to też niebezpieczne, więc zostaje odbicie w szybie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tymczasem, na dobre rozpoczęcie dnia, polecam piosenkę zespołu, na którego koncert nie poszłam. Co jest w tym takiego niezwykłego, skoro jestem człowiekiem, który rzadko słucha muzyki a na koncerty chadza mniej więcej raz na dwa lata? Okazało się, że Toto jest jednym z zaledwie kilku zespołów, którego piosenki po prostu lubię. Tyle tylko, że nie zapadła mi w pamięć sama nazwa zespołu. Dlatego, kiedy pojawiły się billboardy promujące koncert Toto w Łodzi, mogłam tylko mruknąć, że jest na nich ładny symbol. Dopiero po tym, jak panowie odjechali w siną dal, dotarło do mnie, że to oni są odpowiedzialni za "Rosannę". Będę to swoje niepociumanie muzyczne wspominać jeszcze długo.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niewątpliwą atrakcją zabawnego z perspektywy czasu teledysku jest Cynthia Rhodes. Znamy ją wszyscy - grała Penny, instruktorkę tańca w hicie lat osiemdziesiątych, "Dirty Dancing".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Miłego dnia!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/qmOLtTGvsbM/0.jpg" frameborder="0" height="375" src="http://www.youtube.com/embed/qmOLtTGvsbM?feature=player_embedded" width="560"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-20279972697777332732015-03-10T20:32:00.005+01:002017-03-21T23:24:39.265+01:00Mruczy, syczy i buczy<div style="text-align: justify;">
Wszystkie dźwięki z tytułu wydaje z siebie elektrownia. <a href="http://polska.edf.com/spoyki-edf-w-polsce/edf-rybnik/prezentacja-48539.html" target="_blank">Elektrownia Rybnik</a> konkretnie mówiąc. Ostatnimi czasy ER była <a href="http://www.radio90.pl/szum-i-halas-z-elektrowni-slyszalny-niemal-w-calym-centrum-rybnika-wszystko-jest-pod-kontrola.html" target="_blank">głośniejsza niż zwykle</a>, bo przechodziła kolejny zabieg wydłużający jej życie. Przy okazji przypomniałam sobie, że miałam o niej napisać.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przez kilka lat wychowywałam się niedaleko elektrociepłowni i proszę, jak to na mnie wpłynęło! Lądując w nowym mieście szukam kominów i hałd węgla. Miasto, masa, maszyna. Kiedy wyprowadzałam się z Łodzi żal mi było między innymi elektrociepłowni. Ich kominów, czerwonych światełek i usytuowania, dzięki któremu trudno było się zgubić. W Rybniku na szczęście też mam elektrociepłownie i jedną (ale za to jaką!) elektrownię.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVOk9O2fKuloSMzW7IgOlP1k621uCOpAExGlnWQd8p65ytV3aj2m_mgBPm64RkrKtxsAh_jJSTI0EXXMWHiF-Yx9Z7p2eKLrFz5i8ResAvaQopAFLtSTIrHor8p7q6hoXASajtgp9PMsbY/s1600/20140322014.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVOk9O2fKuloSMzW7IgOlP1k621uCOpAExGlnWQd8p65ytV3aj2m_mgBPm64RkrKtxsAh_jJSTI0EXXMWHiF-Yx9Z7p2eKLrFz5i8ResAvaQopAFLtSTIrHor8p7q6hoXASajtgp9PMsbY/s1600/20140322014.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Elektrownia Rybnik (widok od strony zalewu)</td></tr>
</tbody></table>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Jest ogromna, posiada własny, sztucznie utworzony zbiornik wodny, <a href="http://fundacjarybnik.pl/" target="_blank">fundację</a> (dawniej Fundacja Elektrowni Rybnik, teraz Fundacja EDF; to ta od <a href="http://www.ryjek.eu/" target="_blank">Ryjka</a>), zużywa miliony ton węgla (co sobie będzie oszczędzać, na czarnym Śląsku jest), a środowisko truje tak, że może czuć się zawstydzona tylko przy gigantach, jak Bełchatów. Nie truje bez dajracji - trzy łódzkie elektrociepłownie razem wzięte nie dają tyle prądu co ona. Przy czym to elektrociepłownie, trzeba oddać im sprawiedliwość. No i oczywiście ER ma własne rondo, jedno z 38, którymi dysponuje miasto nazywane Rondnikiem.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLYTuhK0WU4GJ14k9hdcilfKiBPjE4g28Towe21FGphB00WJs0NOqytKMT4HsdNRuj7OajYA7Q-auOytSWDA-5Vc7sCqOAdJGXHbBwucZh25P5Fv6E0bFrN5fHANdyW5DvNE6cghJ5oFru/s1600/20140322013.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLYTuhK0WU4GJ14k9hdcilfKiBPjE4g28Towe21FGphB00WJs0NOqytKMT4HsdNRuj7OajYA7Q-auOytSWDA-5Vc7sCqOAdJGXHbBwucZh25P5Fv6E0bFrN5fHANdyW5DvNE6cghJ5oFru/s1600/20140322013.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
ER ma jeden z najwyższych kominów w Polsce - 300 m. Kominy ma w sumie cztery. Wyglądają jak tradycyjna polska rodzina: tata (300 metrów), mama (260 m) i dzieci (każde po 120 m, ale nie bliźniaki, bo drugi pojawił się dopiero niedawno). Plus dwie chłodnie kominowe po 120 m - status rodzinny nie ustalony. Chłodnie oddzielone są od reszty zwykłą, dostępną dla każdego użytkownika drogą. Wygląda to tak, że w bardzo bliskiej odległości mija się te wszystkie obiekty o strategicznym znaczeniu. Po jednej stronie kominy do usuwania spalin, transformatory i budynki kryjące kotły, turbiny, generatory a po drugiej chłodnie kominowe i jakaś drobnica. Czyli oficjalnie można się między energetycznymi bohaterami przejść i posłuchać buczenia (transformator), mruczenia (najprawdopodobniej generator) i syczenia (chłodnia).<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit1-IfzeL9Aesj-N1OEeXR9VEi4rpLrZWuAT0jjxmSfp7TtcHRdHBLa9QWDiaUZBx4Z0HFUPFd-YHWRYL-_796ddrBK45UgVwzg3rkz08e_Ny-rda2sXzeczaaDfBkuD1PPNcZQ1Lk_NiP/s1600/20140322021.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit1-IfzeL9Aesj-N1OEeXR9VEi4rpLrZWuAT0jjxmSfp7TtcHRdHBLa9QWDiaUZBx4Z0HFUPFd-YHWRYL-_796ddrBK45UgVwzg3rkz08e_Ny-rda2sXzeczaaDfBkuD1PPNcZQ1Lk_NiP/s1600/20140322021.jpg" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Spacer ul. Podmiejską</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Elektrownia, podobnie jak kopalnia, kojarzy mi się ze słowami umiejętnie złożonymi na długo przed rewolucją przemysłową: "Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś". Ja dostaję gotowe ciepło, światło, zasilanie urządzeń uważanych za zwyczajne, jak lodówka, pralka, telefon, komputer. Zdobycze cywilizacji, bez których naprawdę trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie na co dzień. Jestem już tak rozpuszczona, że dziwię się, jeśli przy drodze nie ma latarni ulicznych. I nie zastanawiam się, ile to kosztuje ludzkiej pracy, czasu, materiału i pieniędzy, sprawić, żeby to porządnie funkcjonowało. Jaka to musi być odpowiedzialność! Pewnie na co dzień górnicy, kolejarze i energetycy tak o tym nie myślą, bo i po co. Ale prawda jest taka, że jakby na dłużej stanęły kopalnie, pociągi i elektrownie, nikt inny nie mógłby pracować. Fascynujące, prawda?<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihSKy4HUnQRQFqgp3_kGnGlFR_S0R70GaBuEGPObjv7KQvplOX2sU8I5uOm0DQVTo-truKiJ2YYUTHUZ0X4ASOBQOSzX6FeBncEX9jOzHyxTHHyepj2u8z4m4MxM-boMBpvPCIcbREkJtx/s1600/20140322024.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihSKy4HUnQRQFqgp3_kGnGlFR_S0R70GaBuEGPObjv7KQvplOX2sU8I5uOm0DQVTo-truKiJ2YYUTHUZ0X4ASOBQOSzX6FeBncEX9jOzHyxTHHyepj2u8z4m4MxM-boMBpvPCIcbREkJtx/s1600/20140322024.jpg" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zbliżenie na transformatory</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Przeglądając stare kroniki filmowe z jakiegoś zbiorku wydanego ok. 10 lat temu można trafić na materiał ostrzegający przed spóźnianiem się do pracy. Obywatelom PRL wyszczególniono w nim ile kosztuje państwo kilka minut przestoju w różnych działach gospodarki. Bardzo sugestywne. Nawet dzisiaj, w innej rzeczywistości politycznej i gospodarczej, na samą myśl o możliwym spóźnieniu do pracy czuję się winna. Ile by kosztował kilkugodzinny, niezaplanowany przestój elektrowni?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Energetyk, w przeciwieństwie do kolejarza, stoczniowca, hutnika czy górnika, raczej nie był hołubiony przez dawną propagandę. Nie przypominam sobie kroniki opowiadającej o mozole tej pracy. O kopalni i hucie, o stoczni, o kolejach, to tak, niemało tego było i to filmów czasem bardzo dobrej jakości, ale o elektrowni? To już bardziej z Homerem Simpsonem i przyciskaniem co jakiś czas czerwonego guziczka się kojarzy. Albo z zespołem AC/DC. Kto wie, może energetyków gubi to, że nie mają wspólnego symbolu: lampki, kilofa, jakiegoś fantazyjnego nakrycia głowy, orzełka na czapce. Jest błyskawica, ale prędzej skojarzymy ją z wojskową łącznością, niż z prądem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W ostatnich latach w ER zachodzą spore zmiany. Niewątpliwie wiąże się to z przejęciem Elektrowni przez francuski koncern energetyczny EDF kilka lat temu. Przy okazji, chyba nie wszystkim podobają się te zmiany, bo na chodniku przy wspomnianej już ulicy Podmiejskiej można było (przynajmniej jeszcze kilka miesięcy temu) przeczytać: "j...ć Francuza". Miała być znaczna rozbudowa elektrowni, mówiło się o nowych blokach, ale za dużo by to kosztowało, więc trwa odnawianie tego, co powstało w czasach Gierka. I tak jest to dość kosztowna i czasochłonna operacja (jakieś 350 mln euro, a prace mają zakończyć się w 2018 r.). W jej ramach zmodernizowane zostaną bloki energetyczne, ulepszane są instalacje odsiarczania (czego znakiem jest nowy, czwarty komin), powstanie nawet oczyszczalnia ścieków. Cały projekt nosi nazwę "Nowy Rybnik". Pozwoli na wydłużenie żywotności ER do 2030 r. Co potem? Niestety, jako region górniczy nie mamy szans na elektrownię atomową.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-9058042249053903992014-12-31T15:03:00.000+01:002017-03-20T20:11:46.315+01:00Wszystkiego najlepszego<div style="text-align: justify;">
Co za rok! Wymieniając te najważniejsze dobre rzeczy i tylko z naszego podwórka: mistrzostwo świata w siatkówce mężczyzn, jakiekolwiek sukcesy w piłce nożnej, świętowanie 25-lecia okrągłego stołu, wybranie polskiego premiera na "prezydenta UE", sprawna zmiana na stanowisku szefa rządu, kolejne wolne, przy czym nieco kłopotliwe technicznie, wybory. Oby tak dalej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak to - mniej więcej - powiedział oficer WP wypowiadając się na temat aktualizacji spisu pojazdów prowadzonego na potrzeby sytuacji wyjątkowych: "Obywatel czasami zapomina, że oprócz praw i przywilejów ma też obowiązki. My dzięki tej akcji chcemy mu o tym przypomnieć".</div>
<div style="text-align: justify;">
Na wschód od nas napięcia, kryzysy, wielkie tragedie. Urealniło się niebezpieczeństwo, bo jeśli chodzi o konflikt zbrojny to już nie jest Afganistan czy operacja ONZ w Afryce. Krym i Donbas są znacznie bliżej naszych granic. Zatem to bardzo dobrze, że polskie wojsko przypomniało o swoich potrzebach akurat teraz. Jeszcze żebyśmy sami sobie o znaczeniu uczestnictwa w wyborach przypomnieli, dopóki są wolne. To akurat takie prawo, które powinno być traktowane jako obowiązek.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czyli to był dobry rok. Widzę, że ogólnie żyje się w Polsce lepiej niż w poprzednich dwudziestu pięciu latach. Nie oznacza to, że wystarczy już zmian i teraz automatycznie będziemy rosnąć w siłę i żyć dostatniej. Wcale nie. Mimo spokoju i słabych dialogów czeka nas jeszcze niejedna reforma a od czasu do czasu średnie bądź mocne zaciskanie pasa. Ale coraz rzadziej narzekam na takie rzeczy jak stosunkowo wysokie ceny, kłótnie polityków, nietrafione sympatie fanów sportu, kolejki do lekarzy. To nie znaczy, że popadłam w zobojętnienie. Oprócz tego, że prowadzę jakże źle kojarzący się konsumpcyjny styl życia, to chodzę na wybory, płacę podatki, przestrzegam prawa, doceniam poprawiający się wygląd przestrzeni publicznej, nie zakłócam innym spokoju, jestem dumna z międzynarodowego uznania jakim cieszy się mój kraj, mam zaufanie do naszej armii, trzymam kciuki za sportowców także wtedy, kiedy nie mają szansy zająć pierwszego miejsca, ale pomimo przeszkód starają się dobrze nas reprezentować, (ba!) nawet od czasu do czasu pomagam ludziom i zwierzętom. Jak można nazwać coś takiego? Hmm... To jest, panie dzieju, przywilej normalności.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dobrego roku!</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-61260174025355414112014-11-11T22:59:00.000+01:002017-03-21T18:58:33.475+01:00ANZAC<div style="text-align: justify;">
W Polsce maki kojarzą się z II wojną światową, Monte Cassino, misiem Wojtkiem i majem. Świat anglosaski przyzwyczaił nas natomiast do maków wpinanych w ubrania w rocznicę zakończenia działań bojowych I wojny światowej, 11 listopada. W tym roku maki "zakwitły" już latem. Z londyńskiego Tower od kilku miesięcy wylewa się czerwona rzeka kilkuset tysięcy porcelanowych kwiatów. Każdy symbolizuje śmierć jednego żołnierza brytyjskiego w czasie I wojny. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie fosy tego zamku, by wyobrazić sobie ogrom strat jednego tylko państwa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipTK-p9f8dq7l_a-8GB_0XzfZngYQ9vCWIwF-7PwQcjElx44AhgqrOtVh0xfOzbhNuPoFGi7R_IPZ0x4CpkloS9rk1V2Pck9aCbtglyqatkOdEDXUh2uRtXVKBr1oa5AYINlMsoXDHUQHZ/s1600/Maki.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipTK-p9f8dq7l_a-8GB_0XzfZngYQ9vCWIwF-7PwQcjElx44AhgqrOtVh0xfOzbhNuPoFGi7R_IPZ0x4CpkloS9rk1V2Pck9aCbtglyqatkOdEDXUh2uRtXVKBr1oa5AYINlMsoXDHUQHZ/s400/Maki.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Rzeka maków wokół Tower<br />
(zdjęcie z magazynu Dezeen)</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W szkole uczyli nas, że dla Zachodu, zwłaszcza dla Francuzów, była to wielka wojna. Straty znacznie przewyższały te z czasów II wojny światowej. W Polsce jest odwrotnie, to II wojna była koszmarem. W latach 1914-1918 zginęło kilkaset tysięcy polskich żołnierzy walczących w armiach zaborców i kilkadziesiąt tysięcy cywili. Jeśli weźmiemy pod uwagę kolejne konflikty - wojnę z Rosją i powstania - nadal straty są niskie w porównaniu do lat 1939-1945. Żadne miasto nie ucierpiało też tak jak Warszawa w 1944 r. Najważniejsze jest zaś to, że na mapy wróciła niepodległa Polska. Pierwszą wojnę światową kojarzymy więc z historii raczej z dobrem niż złem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tymczasem straty wszystkich państw walczących w I wojnie światowej wyniosły około 8-10 mln zabitych żołnierzy i dwukrotnie więcej rannych. Wbrew pozorom straty ludności cywilnej nie były mniejsze i wyniosły od 7 do kilkunastu milionów zabitych i rannych. Wspominając wielką wojnę zawsze trzeba mieć bowiem w pamięci głód oraz epidemię grypy, która w latach 1918-1919 pochłonęła życie kilkudziesięciu milionów ludzi na całym świecie.</div>
<div style="text-align: justify;">
To była tak wielka trauma, że niektórzy myśleli, iż kolejny światowy konflikt jest po prostu niemożliwy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfWtNUauHvCBzuKlLEaLrOihvf-E_-cdRas9s4t7B27I86BvbC9Fgj5YVq9TRZFqZczODpxOSqzfXugIg8ePu_UEatAhNdDZ4xMoOSrmUj25Mvi9UPS_U8dEQyNiwGumoqHmZoBsvaT8yt/s1600/Rozmaryn.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfWtNUauHvCBzuKlLEaLrOihvf-E_-cdRas9s4t7B27I86BvbC9Fgj5YVq9TRZFqZczODpxOSqzfXugIg8ePu_UEatAhNdDZ4xMoOSrmUj25Mvi9UPS_U8dEQyNiwGumoqHmZoBsvaT8yt/s200/Rozmaryn.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gałązka rozmarynu<br />
(zdjęcie z kolekcji<br />
Australian War Memorial)</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mniej znanym roślinnym symbolem I wojny światowej jest rozmaryn. Jego gałązki są przypinane przez Australijczyków i Nowozelandczyków w czasie ANZAC Day, 25 kwietnia. Przypominają bitwę na półwyspie Gallipoli.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W czasie obu światowych konfliktów Australia i Nowa Zelandia, mimo tego, że były już na drodze do niepodległości (od kolonii, przez dominium do samodzielnego państwa), wystawiły wojska do walki z wrogami Wielkiej Brytanii. ANZAC to właśnie skrót od Australian New Zaeland Army Corps (Australijsko-Nowozelandzki Korpus Ekspedycyjny). Korpus miał swoich dowódców, ale oddawany był pod wspólną brytyjską komendę na czas kolejnych kampanii. W czasie tej na Gallipoli okazało się to wielkim błędem dla Brytyjczyków. Chociaż ANZAC stanowił ułamek sił aliantów na półwyspie (początkowo kilkanaście tysięcy żołnierzy w kapeluszach i krótkich spodenkach), tamta przegrana pokazała Australijczykom i Nowozelandczykom, że Brytyjczycy mogą się kosztownie mylić. W związku z tym nie było już mowy o zatrzymaniu się na drodze do niepodległości.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gallipoli przeforsował Churchill, ówczesny Pierwszy Lord Admiralicji. Śmiała wizja zakładała szybkie wyeliminowanie z wojny Turcji sprzymierzonej z państwami centralnymi (Cesarstwo Niemieckie i Austro-Węgry), przekonanie Bułgarii i Grecji do włączenia się do konfliktu po stronie Ententy (Trójporozumienie: Wielka Brytania, Francja, Rosja), udzielenie pomocy Rosji. Kluczem do sukcesu były cieśniny: Dardanele (między Morzem Egejskim a Marmara) i Bosfor (miedzy Morzem Marmara i Czarnym). Ententa miała nadzieję, że przejmie nad nimi kontrolę samymi siłami morskimi. Siły lądowe były potrzebne tylko do zajęcia terenu, na którym zdławiono by wcześniej wszelki opór ostrzałem z okrętów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W teorii być może plan ten nie wydawał się samobójczy. Turcja osmańska była osłabiona po dwóch przegranych wojnach bałkańskich a Wielka Brytania miała wspaniałą flotę, której część mogła wysłać do cieśnin. Ale planiści w Londynie nie wzięli pod uwagę bardzo istotnych faktów. Te nieliczne oddziały tureckie, które ostały się w niemal niezmienionym składzie po konfliktach 1912 i 1913 r. skierowano w okolice Konstantynopola i tego, co mogło zostać przede wszystkim zaatakowane, a więc właśnie cieśnin. W tych oddziałach prawie nie było nie-Turków, co przekładało się na bardzo wysokie morale. Operacja na półwyspie to był desant blisko serca kurczącego się co prawda, ale nadal istniejącego osmańskiego imperium - jak łatwo się domyślić, wyzwoliło to bardzo silne emocje w obrońcach ziemi ojczystej. Mapy tamtego terenu będące w posiadaniu Brytyjczyków sporządzono głównie dzięki informacjom z przepływających przez cieśniny okrętów, zatem nie wiedziano, co dokładnie spotkają żołnierze na lądzie. I wreszcie: pomiędzy pierwszym atakiem z morza a desantem było tak duże opóźnienie (2 miesiące), że nie mogło być mowy o żadnym elemencie zaskoczenia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Siłami tureckimi dowodził niemiecki generał, Otto Liman von Sanders. Nie był głupi, nie był też źle przygotowany. Sprytnie rozmieścił siły tak, żeby mieć szansę na ich szybkie skierowanie w najbardziej zagrożony rejon. Dlatego pozorowany atak francuski na południową stronę Dardaneli nie pomógł wojskom Ententy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ostrzał z okrętów nie zakończył się powodzeniem, pomimo podjęcia dwóch prób zniszczenia starych fortów znajdujących się po obu stronach Cieśniny Dardanelskiej. Musiano wysłać wojska lądowe. Desant rozpoczął się 25 kwietnia 1915 roku, przed świtem. Lądowały siły brytyjskie, francuskie, australijskie i nowozelandzkie. Główny ciężar spoczywał na Brytyjczykach, których było też najwięcej. Anzacs (żołnierze Australijsko-Nowozelandzkiego Korpusu Ekspedycyjnego) było najmniej, zaledwie kilkanaście tysięcy. Plan był taki, że w ciemności uda się południowcom wylądować z dala od wszelkich sił wroga. Desant korpusu nie przebiegł jednak zgodnie z planem. Australijczycy i Nowozelandczycy znaleźli się w zatoce nazwanej później Anzac Cove, gdzie od razu napotkali opór. Dowódcą 19. dywizji, której jednostki broniły półwyspu przeciwko Anzacs był Mustafa Kemal, dla którego świetne dowodzenie w czasie całej operacji okazało się przełomowym punktem w karierze wojskowej i politycznej (w 1923 r. został prezydentem Republiki Tureckiej; jest pamiętany jako Atatürk - "Ojciec Turków").</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wbrew obiegowej opinii wojna pozycyjna była standardem nie tylko na froncie zachodnim. Wojska Ententy okopały się również na Gallipoli. Otoczenie im wyraźnie nie sprzyjało - półwysep poprzecinany był pasmami wzgórz, z których Turcy mogli ich ostrzeliwać. Latem było tak gorąco, że żołnierze australijscy i nowozelandzcy walczyli bez koszul, nie przejmując się regulaminami. Czasem smród rozkładających się ciał był tak wielki, że decydowano o zawieszeniu broni i wspólnym grzebaniu zmarłych. Zwykle jednak napięta sytuacja na to nie pozwalała. Wody pitnej było bardzo mało i była paskudna. Tak jak resztę zaopatrzenia dostarczano ją z Egiptu i kilku wysp Morza Egejskiego. Dowództwo nie przewidziało, że aż tak ekstremalne warunki czekają na sprzymierzonych na lądzie. Żołnierze ciężko chorowali, najczęściej cierpieli na dyzenterię (czerwonka) Trudno było opędzić się od natrętnych chmar owadów. Leków brakowało, opieki medycznej również. Spokojnych miejsc, gdzie można było złożyć rannych i chorych też nie było za dużo. Zaopatrzenie nie działało tak jak powinno, wszystko trzeba było dostarczać okrętami, pod ostrzałem. A jak już trochę amunicji, śmierdząca woda i puszki z rozpływającym się jedzeniem znalazły się na lądzie, trzeba je było dostarczyć do okopów, również pod ostrzałem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Siły sprzymierzonych zdobyły tak dramatycznie mały skrawek półwyspu, że aż trudno uwierzyć, iż nie przerwano tej operacji już w pierwszym miesiącu jej trwania. Głównodowodzący, brytyjski generał Ian Hamilton, który kwaterę miał na jednej z wysp w tak bezpiecznej odległości od linii frontu, że nie miał pojęcia co się na niej dzieje, wysyłał do Londynu informacje o sytuacji nie do końca zgodne z rzeczywistością. Cały czas miał nadzieję na zmianę. Owszem, prosił o ludzi i środki, ale nie pisał o tym, że lepiej byłoby się wycofać. A ludzi i środków było mało, większość - co zrozumiałe - przeznaczana była do zasilania wojsk we Francji. Dlatego na Gallipoli rzadko zmieniano załogi w okopach, bo przyszły posiłki. Na zluzowanie mogli jednak liczyć chorzy i ranni. Tliła się w nich nadzieja, byli szczęśliwi, bo zeszli z pierwszej linii, ale ich los był niepewny. Wielu umierało na plażach bądź na okrętach ewakuujących ich do Egiptu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Do tego toczyły się walki. To nie wyglądało tak, że siedzieli sobie w tych okopach i co jakiś czas strzelali do siebie od niechcenia z tak fantastycznych wynalazków, jak australijski karabin z domontowanym peryskopem (amatorski, ale skuteczny). Oni musieli próbować zdobyć okopy przeciwnika. Jedna i druga strona. Turcy nie mogli po prostu czekać. Zależało im na jak najszybszym pozbyciu się najeźdźców, by podnieść morale całej armii i utrzymać spokój obywateli. Dla sprzymierzonych zaś ataki były sprawą przetrwania. Wiedzieli, że powiększenie stanu posiadania zabezpieczy dostawy i ochroni wycofywanych z pierwszej linii.</div>
<div style="text-align: justify;">
W sierpniu brytyjscy planiści zrealizowali kosztem życia kolejnych tysięcy ostatnią większą próbę zniszczenia Turków. Film "Gallipoli" Petera Weira wieńczy związana z tą operacją sekwencja. Oglądamy, jak trzy fale Anzacs są posyłane na pewną śmierć, żeby zająć tureckie okopy, podczas gdy w Zatoce Suvla lądują świeże, brytyjskie siły. W filmie Brytyjczycy po wylądowaniu raczą się herbatą i ofiara ANZAC idzie na marne. W rzeczywistości dowodzący w Suvla generał Stopford nie był aż takim potworem. Był za to skończonym durniem. Nie zrozumiał rozkazów albo źle je zinterpretował i po wylądowaniu, nie napotkawszy oporu, wysłał rekonesans a następnie zatrzymał wojska. Tymczasem jego zadaniem było przecięcie półwyspu i zaatakowanie Turków nie spodziewających się uderzenia z tamtej strony. To był jedyny moment kiedy zwycięstwo Ententy naprawdę było w zasięgu ręki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Żadna próba, ani jednej, ani drugiej strony, nie skończyła się wielkim zwrotem akcji. Pod koniec lata impas stał się oczywisty. Hamiltona zastąpił generał Charles Monro, który wysłał do Londynu prawdziwy opis sytuacji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nadeszły chłody. Smród był mniej uciążliwy, owady już tak nie dokuczały, ale za to można było umrzeć na zapalenie płuc, wychłodzenie albo odmrozić sobie palce, uszy i nos. W najgorszym miesiącu więcej żołnierzy zginęło od ran i chorób niż poległo w walce. Zaopatrzenie działało tak samo źle.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W listopadzie sprawa była przesądzona. Sam lord Kitchener, brytyjski minister wojny, pojawił się na Morzu Śródziemnym, by sprawdzić, co się dzieje. Po rozmowach z dowódcami poparł decyzję Monro o ewakuacji. O kilka miesięcy za późno.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najbardziej udanym elementem tej kampanii było wycofanie. Perfekcyjny plan, piękne wykonanie. Do końca Turcy nie byli pewni, czy żołnierze przeciwnika jeszcze w tych okopach są, czy już nie. W styczniu brytyjskie i francuskie okręty zabierały oddziały niszczące i palące za sobą sprzęt oraz zabijające zwierzęta, których nie udałoby się zabrać. Pomimo wielkości operacji zrobiono wszystko, by uniknąć dodatkowych ofiar. Żołnierze ANZAC wspominali, że ostatniej nocy zostawili na pozycjach w okopach swoje słynne karabiny z peryskopami i wycofali się tak cicho, że Turcy zorientowali się w sytuacji dopiero, kiedy po odbiciu od brzegu podpalono skrzynie po zaopatrzeniu mające zasłonić okręty ewakuacyjne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zginęło ponad 8 tysięcy Australijczyków i 2 tysiące Nowozelandczyków. Brytyjczycy i Francuzi stracili więcej niż 40 tysięcy zabitych, Turcy - nawet 70 tysięcy. Dwa-trzy razy więcej żołnierzy było rannych, wielu przeszło amputacje kończyn.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie osiągnięto żadnego z zakładanych przez planistów Ententy celów. Co więcej, Gallipoli mogło przyczynić się do ludobójstwa Ormian.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli Gallipoli jest znane, to należy za to podziękować głównie Peterowi Weirowi. Ale nawet jeśli kojarzymy fakt, że na tamtym półwyspie miał miejsce największy desant I wojny światowej, to czy ktoś kłopocze się zapamiętywaniem takich nazw jak Ari Burnu, Achi Baba, Suvla? Czym one były w porównaniu z Verdun, Marną, Tannenbergiem? To takie egzotyczne, że aż nierzeczywiste.<br />
<br />
W czasie działań na półwyspie sytuacja była niezwykła jak na nowoczesną wojnę: nie było cywilów. Akcja toczyła się tylko pomiędzy uzbrojonymi ludźmi. Dochodziło do wspaniałych aktów bratania się pomiędzy osmańskimi i alianckimi okopami. Wymieniano się wodą, jedzeniem, papierosami. Ciała poległych grzebano we wspólnych mogiłach, zarządzano przerwy na zbieranie rannych. Były też sceny niepiękne: bicie jeńców, działalność snajperów, zabijanie w czasie świąt religijnych jednej bądź drugiej strony. Na szczęście nie użyto gazów bojowych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dla Turków to bitwa o Çanakkale. Żołnierze tureccy dokonywali w czasie jej trwania niesamowitych czynów. Mieli mało sprzętu, mało amunicji, zaopatrzenie ich nie rozpieszczało, cierpieli na te same upały i chłody co sprzymierzeni, dotykały ich te same choroby, ale nie dali się złamać. Do historii przeszedł rozkaz Mustafy Kemala z początkowego okresu bitwy, który kończył się słowami: "Nie rozkazuję wam walczyć, rozkazuję wam ginąć". W czasie morskiej fazy operacji turecki kapral Seyit, po tym, jak w czasie ostrzału fortu zniszczono nie tylko umocnienia, ale i wózek do przewożenia amunicji, kilka razy przenosił na własnym grzbiecie 215-kilogramowe pociski do działa. Dzięki niemu zatopiono jeden z brytyjskich okrętów. Symbolem działań na lądzie stał się natomiast osmański szeregowiec, który ryzykując życiem zabrał z ziemi niczyjej rannego brytyjskiego oficera i zaniósł go do jego okopów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na 25 kwietnia 2015 roku zaplanowano wyjątkowe uroczystości w Zatoce Anzac. Od kilkudziesięciu lat, zgodnie z obietnicą daną weteranom, co roku odbywają się tam przed świtem apele ku czci poległych. Tym razem będzie to setna rocznica lądowania. Nie tylko władzom Australii i Nowej Zelandii zależy na godnym uczczeniu poświęcenia żołnierzy. Obchodami zajmują się też zwykli obywatele. I co najciekawsze - w Anzac Cove i na cmentarzach nigdy nie brakuje przedstawicieli tureckich władz i wojska, a także cywilów. Ofiary upamiętnia się razem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na cmentarzu w Ari Burnu, ponad Anzac Cove, w kamieniu wyryto słowa Atatürka skierowane do Australijczyków i Nowozelandczyków w 1934 r.:</div>
<div style="text-align: justify;">
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: justify;">
"Those heroes that shed their blood and lost their lives... You are now lying in the soil of a friendly country. Therefore rest in peace. There is no difference between the Johnnies and the Mehmets to us where they lie side by side here in this country of ours... You, the mothers, who sent their sons from far away countries wipe away your tears; your sons are now lying in our bosom and are in peace. After having lost their lives on this land they have become our sons as well".</div>
</blockquote>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
"Bohaterowie, którzy przelaliście krew i straciliście życie... Leżycie teraz w ziemi przyjaznego wam kraju. Spoczywajcie w pokoju. Nie ma dla nas różnicy pomiędzy 'Johnnymi' i 'Mehmetami', kiedy leżą przy sobie… Wy, matki, które wysłałyście synów z dalekich krajów, otrzyjcie łzy; wasi synowie leżą teraz przytuleni do naszej piersi i spoczywają w pokoju. Po tym, jak stracili życie na tej ziemi stali się także naszymi synami".</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Te same zdania wyryto na pomniku Atatürka w Canberze.</div>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/BUqZJN00AWQ/0.jpg" frameborder="0" height="375" src="https://www.youtube.com/embed/BUqZJN00AWQ?feature=player_embedded" width="560"></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
PS <a href="http://www.dancarlin.com/product/hardcore-history-50-blueprint-for-armageddon-i/" target="_blank">Na stronie Hardcore History</a> znaleźć można serię podcastów poświęconych I wojnie światowej. Na razie słuchałam tylko niewielkiej części, ale to Dan Carlin, to musi być majstersztyk. Na Youtubie istnieje <a href="http://www.youtube.com/user/TheGreatWar" target="_blank">kanał poświęcony I wojnie światowej</a>, w którym prowadzący od lipca tego roku aż do listopada 2018 r. ma zamiar w każdy czwartek opowiadać co się działo na poszczególnych frontach w danym tygodniu. Nie znałam wcześniej tego pana, ale jak na razie daje radę, chociaż to nie Dan Carlin i panowie różnią się w interpretacji niektórych faktów. Oprócz tego jest seria BBC, seriale dokumentalne, filmy. Zapewne w każdym kraju, który brał udział w wojnie, czy był wtedy na mapie, czy nie, powstał jakiś poświęcony jej program.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-45268125879900903502014-09-30T23:34:00.000+02:002017-03-21T19:09:47.796+01:00Zaniedbania<div style="text-align: justify;">
Żyjemy. Mamy się dobrze. Zdrapek przestał podróżować i przybierać na wadze. Pozwiedzałam sobie trochę Śląsk. Zamiast o tym coś mądrego napisać zaniedbałam Mapnika.<br />
<br />
Co tam jeszcze? W Irlandii cisza i spokój, trwa powrót w koleiny rozwoju sprzed kryzysu, ale nie ma już mowy o celtyckim tygrysie. Z nowości to w małej miejscowości, do której staram się co roku zaglądać, planuje się budowę kolejnego marketu, zdaje się Lidla. Małe sklepy mają ciężki żywot (cen nie mogą już bardziej obniżać), na szczęście poprzedni market ich nie zabił, więc i tym razem jest dla nich nadzieja.<br />
<br />
Tak naprawdę tyle się dzieje, że nie wiadomo od czego zacząć. Może od tego, że zupełnie nie cieszę się z tego, co dzieje się na wschód od nas. Niedobrze, jak przypomina się, że w poszczególnych częściach Europa nie wytrzymuje stu lat bez wojny. Pojawia się wtedy myśl, że co do całości kontynentu, zasadę stu lat przyjdzie sprawdzić na własnej skórze. I chociaż w każdym zakątku świata można znaleźć miejsce, gdzie źle się dzieje, los Ukraińców i ich państwa znajduje się na pierwszym planie. Nie po to przechodziliśmy trudne a nawet straszne etapy w historii, żeby nie martwić się przerwaniem spokojnego rozwoju naszych sąsiadów. Ale tak, tych złych rzeczy jest więcej: rozprzestrzenianie się wirusa ebola, strzelanie do cywilnych samolotów, rozwój "Państwa Islamskiego", tlący się w Strefie Gazy konflikt, katastrofy naturalne.<br />
<br />
Są też na szczęście dobre rzeczy. Nawet taka maruda jak ja zwyczajnie cieszy się tym, że Polacy zostali mistrzami świata w siatkówce, będziemy mieli polskiego "prezydenta Europy", a zmiana rządu w naszym kraju nie wiąże się z większymi emocjami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zastanawiając się nad tym, jak to dużo się dzieje, zwłaszcza złych rzeczy, wróciłam pamięcią wspomaganą zasobami Internetu do 1994 roku. Cofnięcie się 20 lat wstecz wystarczy, bo to już okres po zakończeniu zimnej wojny, a jeszcze przed popularyzacją Internetu przyczyniającego się do zagęszczenia informacyjnego szumu. Co wtedy się działo? Niemało. I nie był to jakiś wyjątkowo obfitujący w wydarzenia rok. Różnica polega tylko na tym, że informacji docierało wtedy do nas mniej. Czy były to solidniej przedstawiane fakty, czy analiza była bardziej pogłębiona? Wątpię. Notki o tym, co danego dnia czy tygodnia wydarzyło się na Bałkanach były czasem niewiele dłuższe niż "leady" w obecnych wydaniach internetowych. A jeśli się tylko chce, można we współczesnych mediach i w Internecie znaleźć solidne analizy. Jedyne co nas ogranicza to czas na szukanie wiarygodnych źródeł i zapoznawanie się z nimi. Tyle technikalia. Fakty są takie, że w 1994 roku na Haiti wysłano polski GROM, trwało oblężenie Sarajewa, rozpoczęła się oficjalnie pierwsza wojna w Czeczenii, bojówki Hutu wymordowały ok. milion Tutsi w Rwandzie, Amerykanie wycofali swój kontyngent z Somalii. Doszło też do kilku dużych katastrof samolotów, w których wyniku zginęło kilkaset osób. A w jednej tylko katastrofie estońskiego promu na Bałtyku zginęło ponad 850 osób. To wszystko już w czasach upadku znaczenia ONZ i bez wymieniania katastrof naturalnych.<br />
Łatwo zauważyć, że nie wymieniłam dobrych rzeczy. <a href="http://www.mapnik.blogspot.com/2011/11/radosc-radosc-radosc.html" target="_blank">One się sprytnie ukrywają</a>, nie tylko przed moją pamięcią. Jestem jednak otwarta na propozycje w sekcji "komentarze", świat przecież nie składa się tylko z cierpienia.<br />
<br />
Głęboki wniosek jest taki, że obecnie nie dzieje się więcej. Wątpię też w to, czy politycy, dyplomaci, wojskowi i inni odpowiedzialni nie tylko za siebie, radzą sobie gorzej z reagowaniem na kolejne wydarzenia. Tyle tylko, że w międzyczasie ja jako odrębna, samodzielnie myśląca jednostka dorosłam i widzę, że schematy są powtarzane. A one niekoniecznie prowadzą do rozwiązywania problemów. Ani sytuacja na Ukrainie, ani "Państwo Islamskie" nie wzięły się znikąd. Tylko co ja mam z tym zrobić? W czasie pomarańczowej rewolucji mogłam iść na krakowski Rynek, żeby pokazać którymś z kolei reformatorom na Ukrainie, że nie są sami. Tamci reformatorzy nie poradzili sobie ze skomplikowaną sytuacją. Nie oni pierwsi. Wobec czego dzisiaj rządzący mają jeszcze bardziej skomplikowaną sytuację do rozwiązania. A większości obywateli Ukrainy nie żyje się dłużej czy lepiej.<br />
Albo co mi z wiedzy, że "Państwo Islamskie" to pokłosie starych działań jeszcze z czasów zimnej wojny. Raczej tego w twarz CIA, FSB i Asada nie rzucę, bo na audiencję nie mam co liczyć.<br />
<br />
Pozostaje pielęgnować w sobie głęboko skrywany optymizm realisty i egoizm. Nie ma co martwić się wielkimi zagrożeniami na zapas.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-68373981985844495742014-06-30T19:43:00.000+02:002017-03-21T23:26:10.946+01:00"Whenever someone creates something with all of their heart, then that creation is given a soul"<div style="text-align: justify;">
To słowa barona Humberta von Gikkingena, w skrócie Barona, bohatera <a href="http://www.imdb.com/title/tt0347618/" target="_blank">"The Cat Returns"</a> ("Narzeczona dla kota") Studia Ghibli.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zapewne zdarza się, że ten, kto obejrzał co najmniej kilka filmów <a href="http://www.imdb.com/name/nm0594503/" target="_blank">Hayao Miyazakiego</a> i pozostałych cudotwórców z Ghibli (m.in. reżyser i scenarzysta Isao Takahata, producent Toshio Suzuki, animator Akihiko Yamashita), ma problem z określeniem, który jest najlepszy. Ja mam taki problem. Wymieniam trochę tytułów i chyba w zależności od pory roku albo nastroju wskazuję, który aktualnie jest na prowadzeniu. Czasem pierwszeństwo ma <a href="http://www.imdb.com/title/tt1568921/" target="_blank">"The Secret World of Arrietty"</a> ("Tajemniczy świat Arrietty"), czasem <a href="http://www.imdb.com/title/tt0096283/" target="_blank">"Mój sąsiad Totoro"</a> ("Tonari no Totoro"), czy właśnie "The Cat Returns". To z filmów bardziej dla młodszej widowni. Z tymi dla starszej jest trochę łatwiej, <a href="http://www.imdb.com/title/tt0087544/" target="_blank">"Nausicaä z Doliny Wiatru"</a> ("Kaze no tani no Naushika") wyprzedziła <a href="http://www.imdb.com/title/tt0347149/" target="_blank">"Howl's Moving Castle"</a> ("Ruchomy zamek Hauru"), <a href="http://www.imdb.com/title/tt0245429/" target="_blank">"Spirited Away"</a> ("Spirited Away: W krainie bogów") i <a href="http://www.imdb.com/title/tt0119698/" target="_blank">"Księżniczkę Mononoke"</a> ("Mononoke-hime"). Ale na razie oglądałam nieco ponad połowę filmów całej brygady, więc może się to zmienić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jest nadzieja, że zdążę obejrzeć wszystkie te cuda przed osiemdziesiątką, bo animowane długometrażówki powstają wolno a sam Hayao Miyazaki znowu teoretycznie udał się na reżyserską emeryturę - po <a href="http://www.imdb.com/title/tt2013293/" target="_blank">"The Wind Rises"</a> ("Zrywa się wiatr") z 2013 r.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ten ostatni film bardzo mnie zdziwił. Jest zupełnie inny niż <a href="http://www.imdb.com/title/tt0095327/" target="_blank">"Grave of the Fireflies"</a> Isao Takahaty. Wiedziałam, że Miyazaki lubi temat latania (samo "Ghibli" to nazwa jednej z konstrukcji Giovanniego Caproni, włoskiego inżyniera pojawiającego się w snach głównego bohatera "Kaze tachinu" - "Zrywa się wiatr"), ale nie przypuszczałam, że zrobi film o konstruktorze słynnego myśliwca Zero (Mitsubishi A6M). Japonia ma teraz szczególnie nieprzyjemny okres w sąsiedzkich stosunkach, związany z tym, że zamiast rozliczyć zbrodnie z I połowy XX wieku zamiatała i zamiata wszystko pod dywan gloryfikując tamtą epokę. A tu znany z pacyfizmu, wpływowy japoński reżyser opowiada o początkach kariery Jiro Horikoshiego ani słowem nie wspominając o niewolniczej pracy, z której korzystał już wtedy cesarski przemysł. Da się w filmie zauważyć antywojenne nastawienie konstruktora, ale najważniejsze jest dla niego to, żeby spełniając marzenia dać krajowi bardzo dobry samolot.</div>
<div style="text-align: justify;">
I tak źle, i tak niedobrze. Japońscy politycy chyba uznali ten film za zbyt krytyczny wobec tamtych czasów, ja uznaję go za zbyt miękki. Dlatego to takie dziwne. Brak kostiumu takiego jak w Dolinie Wiatru czy na Lapucie (<a href="http://www.imdb.com/title/tt0092067/" target="_blank">"Castle in the Sky"</a>) bardzo mi przeszkadza. Pomimo fikcji towarzyszącej opowieści będącej hołdem dla Horikoshiego widać, że to lata 20. i 30. XX w., jesteśmy w Japonii i trwa już wojna, tyle że jeszcze nie światowa. To tak, jakby Niemcy zrobili podrasowaną piękną fikcją animację o Ferdynandzie Porsche albo Wilhelmie Messerschmicie, nie informując w jakim systemie działali i ile ofiar pochłonął ich inżynierski zapał. Jednak poza tym istotnym aspektem "The Wind Rises" nie ma się czego wstydzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oprócz latania i pacyfizmu w filmach Ghibli dużo jest ekologii, dzieci i magii. A także wspaniałych, wymyślonych tylko i wyłącznie przez załogę Ghibli światów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Moim zdaniem najlepiej łączy to wszystko "Nausicaä z Doliny Wiatru". Przy czym to, co mogło wydawać się magiczne okazuje się być nauką. Tytułowa bohaterka potrafi nieźle walczyć i latać, jest doskonałym przywódcą, ale przede wszystkim - badaczem. W mandze o tym samym tytule historia jest bardziej rozbudowana i o tym naukowym podejściu jest więcej informacji, ale wersja filmowa pomimo skrótów i mesjanizmu i tak jest fantastyczna.</div>
<div style="text-align: justify;">
Cywilizacja się rozwija i ludzkość idzie naprzód tak szybko, że nie ogląda się na nic, a już zwłaszcza na środowisko i samą siebie. Wybucha apokaliptyczna wojna, ziemię zalewa "sea of corruption" ("morze skażenia"), gigantyczna dżungla pełna ogromnych roślin wydzielających toksyny oraz krwiożerczych owadów wielkości słonia. Oczywiście część ludzkości, która przetrwała, niewiele z tej lekcji wyniosła. Oprócz doczekania się kogoś, kto będzie na tyle silny i przekonujący, że przerwie walki, trzeba też kogoś, kto odkryje czym jest trujące, roślinne, morze. Najlepiej, żeby to była ta sama osoba, bo to taniej jest.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nausicaä na początku może przypominać Sarę Connor czy Ellen Ripley, ale potem poziom obrony poprzez destrukcję spada w niej niemal do zera. Wiedzę o tym, że nie tędy droga, zdobywa poprzez doświadczenie i solidną analizę faktów. Ale na uczucia też jest miejsce, spokojnie - przecież same <a href="http://nausicaa.wikia.com/wiki/Ohmu" target="_blank">Ohmu</a>, a więc największe organizmy w świecie tego filmu, to opancerzone definicje życzliwości klasy <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Ent" target="_blank">Ent</a>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niepowtarzalne, oryginalne, piękne światy, doskonała kreska, żywe kolory, świetna muzyka, wspaniałe postaci (zwłaszcza kobiet), praca dzieci... Zauważyliście, że nie ma w rzeczywistościach kreowanych przez Ghibli nic dziwnego w tym, że czternastoletnia czarownica wylatuje z domu na miotle, osiedla się w zupełnie obcym mieście i trenując swoje magiczne zdolności zarabia na utrzymanie? Wyobraża sobie ktoś Harry'ego Pottera, który zamiast grać w quidditcha zostaje kurierem albo pracuje w kopalni? Pewnie nie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Te filmy są pierwszorzędnym przykładem na to, jak połączyć elementy kulturowe tak, żeby były zrozumiałe i na Wschodzie i na Zachodzie, zachowując przy tym wyrazisty charakter i odrębność macierzystej jednostki, Japonii. Przy czym jako podpowiedź do odróżniania mamy nie tylko historyjki, ale i oryginalne tła oraz kreskę. Wystarczy, że oglądaliśmy co najmniej jeden film brygady. To robi się samo, nie wiem dokładnie jak, bo jakby mnie wywołano do tablicy i kazano przedstawić 10 punktów odróżniających, np. Disneya i Ghibli, miałabym problem. To się czuje i tyle. Zaznaczam przy tym, że nie jestem Ghibli-purystą. Nic mnie nie obchodzi, czy w danym filmie było 0,05%, 10, czy 20% udziału grafiki komputerowej. Mnie interesuje efekt końcowy a ten jak do tej pory jeszcze nie zawiódł.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co by wyniknęło ze spotkania mądrej i sprawiedliwej Nauzyki, dzielnej Mononoke, pełnej zapału Kiki, zaradnej Arrietty, roztrzepanej Haru, spokojnej Sophie, dobrego Totoro, dystyngowanego Barona (całej trójki zresztą, bo Baron bez Muty i Toto nie jest taki sam), marudnego Jiji, smoczego Haku i innych? Na pewno byłoby ciekawie i byłoby dużo dobra. Bo oni wszyscy, pomimo tego, że istnieją tylko na papierze, w filmach animowanych, a także w wyobraźni czytelników i widzów, mają w sobie pierwiastek magii - duszę, znaczy się. Zostali przecież stworzeni całym sercem oddanego zespołu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTgu1kUUOXAAictk58q-tMcWxZNZiluEJrWOvc2KsBpiDTYC490HsyVcqvS8Pl2K-1Lfi07hzxcMkRPud2C1iSIHUXGmzeVs8rHoFJ00v0nfh8GgaFrbbL2RFbIVeeruLjBO5Zyx0JO_sr/s1600/Studio+Ghibli+Mural.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="193" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTgu1kUUOXAAictk58q-tMcWxZNZiluEJrWOvc2KsBpiDTYC490HsyVcqvS8Pl2K-1Lfi07hzxcMkRPud2C1iSIHUXGmzeVs8rHoFJ00v0nfh8GgaFrbbL2RFbIVeeruLjBO5Zyx0JO_sr/s1600/Studio+Ghibli+Mural.jpg" width="600" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Billboard kinowy z 2013 roku - główni bohaterowie długometrażówek Studia Ghibli</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<!-- Blogger automated replacement: "https://images-blogger-opensocial.googleusercontent.com/gadgets/proxy?url=http%3A%2F%2F2.bp.blogspot.com%2F-pCSSuIGP8B4%2FU7GU2wPNtxI%2FAAAAAAAAAUs%2FC2v3OgPmMLw%2Fs1600%2FStudio%2BGhibli%2BMural.jpg&container=blogger&gadget=a&rewriteMime=image%2F*" with "https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTgu1kUUOXAAictk58q-tMcWxZNZiluEJrWOvc2KsBpiDTYC490HsyVcqvS8Pl2K-1Lfi07hzxcMkRPud2C1iSIHUXGmzeVs8rHoFJ00v0nfh8GgaFrbbL2RFbIVeeruLjBO5Zyx0JO_sr/s1600/Studio+Ghibli+Mural.jpg" -->Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-89360132526732952842014-04-30T22:54:00.000+02:002014-05-04T11:46:17.684+02:00"Elektryczne sny"<div style="text-align: justify;">
Nadal nie wiadomo, czy androidy liczą przed snem elektryczne owce. Na pewno jednak wielu ludzi śni o elektronice.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jakiś czas temu w <a href="http://www.zstrybnik.pl/" target="_blank">Zespole Szkół Technicznych w Rybniku</a> odbyły się <a href="http://robotictournament.pl/" target="_blank">zawody robotów</a>. W Łodzi coś podobnego oglądałam na <a href="http://sumochallenge.eu/" target="_blank">Sumo Challenge</a> w centrum handlowym Manufaktura a organizatorem było <a href="http://skaner.p.lodz.pl/news.php" target="_blank">Studenckie Koło Naukowe Robotyki SKaNeR</a>. Różnice pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami wcale nie są tak duże jak mogłoby się wydawać. W obu są podobne zadania, porównywalna liczba uczestników, pole do popisu dla ludzi z zewnątrz, którzy chcą poznać podstawy konstrukcji i programowania. To łódzkie jest oczywiście bardziej nagłośnione, ma większą widownię, no i bohaterami są roboty studentów, ale rybnickie jest bliższe oglądającym i uczestnikom, nie tylko za sprawą dusznej sali gimnastycznej. Atmosfera w ZST była naprawdę przyjaźnie techniczna. Tyle komputerów na metr kwadratowy w jednym pomieszczeniu oglądałam ostatnio w filmie o NASA.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mimo starań nadal wpadam w pewne pułapki: zdziwiło mnie, że wśród uczestników były kobiety. A chyba nie powinno. Może to przez to, że było ich niewiele? Mam nadzieję, że za 10 czy 20 lat będzie ich więcej. Teraz w szkołach pewnie już nie mówi się wprost, a może i także nie między wierszami, że kobiety nie nadają się na technicznych (przypominam sobie np. coś takiego: w podstawówce większość nauczycieli bawiła się tym, że i tak nic z nas ogólnie nie będzie, a w liceum prawnik czy architekt ok, budownictwo - no, co ty). Pozdrawiam z tego miejsca akcję <a href="http://www.dziewczynynapolitechniki.pl/" target="_blank">Dziewczyny na Politechniki</a> - zamiast ustalać obowiązkowe kwoty lepiej zachęcać do tego, że można i nie ma w tym nic dziwnego. Sposób myślenia zmienia się co prawda dłużej, ale efekt jest trwalszy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Serdecznie rozbawił mnie plakat, który kilka lat temu zobaczyłam gdzieś w centrum Warszawy: <a href="http://lessmore.blox.pl/2011/02/MEZCZYZNI-TEZ-MOGA-TWORZYC-NAUKE.html" target="_blank">"Mężczyźni też mogą tworzyć naukę"</a>. To takie przyjemnie rozbrajające.</div>
<div style="text-align: justify;">
Są też sprawy nieprzyjemne i zupełnie niezabawne, ale wróćmy do elektroniki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy wybierałam się na zawody sumo robotów w Łodzi i w Rybniku wiedziałam już, że mam się nie spodziewać LS3 Boston Dynamics, ASIMO, czy małego sapera z "True Blue" albo <a href="http://www.asimo.pl/modele/expert.php" target="_blank">polskiej jednostki antyterrorystycznej</a>, który może się pomylić więcej niż raz. To nie znaczy, że roboty konstruowane przez uczniów i studentów są brzydkie i niczego nie przypominają. Wręcz przeciwnie. Część zawodów jest na ten przykład dedykowana maszynom z klocków lego. Część to tor do jazdy na czas po wyznaczonej linii - samochody przypominają bolidy F1 albo statki floty rebeliantów z "Gwiezdnych Wojen". W sumo walczą zarówno ociężali, z pozoru nieatrakcyjni, jak i delikatniejsza, lekka kawaleria. Wszystkich łączy jedno: skądś wystaje jakiś przewodzik, coś trzeba nasmarować. Od razu widać, że to nie są zabawki (żaden urząd by tego do użytku nie dopuścił), chociaż czasem znajdują się w rękach dziesięciolatków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Technika zmienia się bardzo szybko. W końcu będziemy musieli zmierzyć się z takimi tematami jak android, cyborg, myśląca a nawet czująca maszyna. Może skończy się jak w "Terminatorze" i "Matriksie", a może będzie bardziej spokojnie, bo przecież zacznie się od małych rzeczy. W polskiej telewizji już w pierwszej połowie lat 90. pokazano <a href="http://www.imdb.com/title/tt0087197/" target="_blank">"Electric Dreams"</a>. Film nie opowiadał o zespole muzycznym, tylko o domowym komputerze, o którym można było tylko śnić, przeglądając "Bartka" albo chłonąc programy telewizji edukacyjnej. Bohater "Electric Dreams" mógł już zarządzać całym domem (w latach 80. to było science-fiction), uczył się myśleć, a nawet czuć. Chodziło o system operacyjny, ale przecież do tej pory dla uproszczenia mówię "komputer", nie rozróżniając jednostki centralnej, monitora, systemu. Nie pamiętam czy tamten komputer był jednym pudłem czy kilkoma. Zapamiętałam film dzięki zakończeniu. (Uwaga, będzie spoiler!) Jest tam sekwencja, w której komputer - zanim popełni samobójstwo - prosi swojego właściciela, żeby go przytulił. Oj, jak się wtedy popłakałam.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jesteśmy ok. 30 lat później w rozwoju techniki i kultury. System operacyjny będący bohaterem filmu zyskał głos Scarlett Johansson (<a href="http://www.imdb.com/title/tt1798709/" target="_blank">"Her"</a>), ale wolę produkcję z lat 80., nawet jeśli teraz wydałaby się kiczowata. Bo w tamtym obrazie przytulono kanciaste pudło.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-65725058236069687592014-03-29T21:14:00.001+01:002014-05-03T15:40:07.780+02:00Pływający Holender<div style="text-align: justify;">
Kto pamięta "Joshuę Jonesa" ręka w górę! To dobranocka z tej samej stajni, co "Strażak Sam" (Bumper Films) i w podobnym stylu co "Listonosz Pat". Trójka brytyjskich debeściaków. Joshua pływał barką po jednym z walijskich bądź też angielskich kanałów, wspaniałej pozostałości rewolucji przemysłowej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
O statkach rzecznych dowiedziałam się całkiem wcześnie, kiedy po drugim śniadaniu w barze mlecznym "Flisak" wkroczyłam do sterówki sifa kursującego pomiędzy Wawelem i Tyńcem. Potem było sporo innych flisaków i przede wszystkim XIX-wiecznych berlinek uwiecznionych na kartach różnych książek. Natomiast dzięki studiom miałam okazję obserwować barki z piaskiem albo innym węglem, pokonujące moim zdaniem trudny zakręt pomiędzy Mostem Grunwaldzkim i Dębnickim w Krakowie. Uważam zresztą, że wodę dużo lepiej podziwiać z mostu (najlepiej grając w misie-patysie) albo bulwaru, nie ma potrzeby stykać się z dużą jej ilością osobiście. To przekonanie zupełnie nie kłóci się z innym: wsi/miastu bez wody czegoś brakuje. Rzeka, rzeczka albo inne jezioro są potrzebne i basta!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jedną z najsłynniejszych współczesnych opowieści o barkach i rodzimych wodach zostanie zapewne "O Holendrze w Koninie". Odwiedzając to miasto dowiedziałam się, że ofiarą zaniedbania polskich rzek padł pewien Holender. Przypłynął do Polski używając europejskiego systemu rzek i kanałów. Działo się to w 2011, 2012 i 2013 roku. Czyli to długa historia. Z tym, że przez większość czasu nie było w niej akcji. Głównym bohaterem było czekanie i podziwianie piękniejącego w oczach bulwaru nad Wartą w Koninie. Zaręczam, jest ładny. Cieszy zresztą to, że miejskie władze biorą się za turystyczne wykorzystanie otoczenia rzek. W Warszawie zachęcająco zaczyna to wyglądać, w Bydgoszczy, Toruniu, Krakowie i pewnie gdzieś jeszcze, ale albo nie pamiętam, albo jeszcze mnie tam nie było.<br />
<br />
Konin, bulwar, Holender: pan był umówiony w mieście koni, gdzie barkę transportową miano mu przerobić na wycieczkową. Dostępne źródła mówiły, że zaplanowanym przez niego szlakiem da się bez problemu przepłynąć. Nasz bohater zapoznał się jednak z mieliznami, udowodniając sobie i innym, że mapy rzek mamy nieaktualne. Są w Polsce inne, lepiej przygotowane szlaki wodne (pozdrawiamy z tego miejsca Kanał Augustowski i inne drogi na północnym-wschodzie), ale jemu akurat trafiła się Warta. W 2011 roku wpłynął do Polski a w marcu 2013 roku wydostał się z niej. Barkę wyremontowano i zaadaptowano na mały wycieczkowiec w ciągu kilku miesięcy. Resztę czasu Holender spędził na mieliznach i przy konińskim bulwarze (ponad rok), czym zadziwił władze, nieprzygotowane na takie oczywiste przypadki jak zameldowanie kogoś na obiekcie pływającym, umożliwienie dostępu do prądu, zapewnienie wywozu śmieci. O tych kłopotach donosiły lokalne media. Mieszkańcy współczując przymusowemu gościowi cieszyli się równocześnie z nietypowej atrakcji.<br />
<br />
Jeden z pomysłów na rozruszanie turystyki w tamtym regionie to <a href="http://www.wielka-petla.pl/wielka-petla-wielkopolski.html" target="_blank">Wielka Pętla Wielkopolski</a>, kilkusetkilometrowa wodna atrakcja nie tylko dla kajakarzy. Przypadek Holendra jej nie skreśla. Pokazuje tylko, że przygotowanie szlaków, infrastruktury i urzędniczej mentalności wymaga jeszcze dużo czasu, pracy i pieniędzy.<br />
<br />
W dalszym ciągu gorąco polecam spędzanie urlopów i wakacji w Polsce (<a href="http://mapnik.blogspot.com/2010/10/podlasizm.html" target="_blank">podlasizm</a>) i w związku z tym zapraszam również do powiatu konińskiego. Ani to góry, ani Bałtyk, ani Mazury, ale swój urok region ma. I dużo wody też ma. Tylko Holendra brakuje, ale tylko fizycznie, bo jeśli chodzi o opowieści to przeszedł już do legendy. Trudno pytając koninian o rzekę, czy turystykę nie natknąć się w odpowiedziach na "Holendra".<br />
<br />
Konińskie to coś jak łódzkie, tylko że wiosła w czym zamoczyć jest.<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Właścicielowi barki z Holandii polscy żeglarze życzyli stopy wody pod kilem. Nie zraził się do Polski, tak zapewniał na zakończenie swojej wielkiej wyprawy. Trudno powiedzieć, czy zrealizował zamiar pływania z wycieczkami po rzekach i kanałach Holandii, Francji, Niemiec, Czech i Polski. Jego <a href="http://www.spitsadventures.nl/" target="_blank">strona</a> na razie milczy. Pozostaje legenda, no i pogodna, nie znająca Warty piosenka z bajki o kolorowej barce Joshuy Jonesa:</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<blockquote style="text-align: justify;">
<i>Some people live in the country<br />some people live in the city or town<br />some people live at the top of a tower block<br />some people live much nearer the ground</i></blockquote>
<blockquote style="text-align: justify;">
<i>but Joshua Jones<br />can live wherever he goes<br />his boat will take him<br />to all the nicest places he knows</i></blockquote>
<blockquote style="text-align: justify;">
<i>Some people work in an office<br />some people like to work outdoors<br />some people work in a great big building<br />some people work on a factory floor</i></blockquote>
<blockquote style="text-align: justify;">
<i>but Joshua Jones<br />can work wherever he goes<br />down by the waterside<br />or any place the water goes</i></blockquote>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-23448457943654163952014-03-20T05:51:00.000+01:002014-05-02T19:39:55.554+02:00"We Don't Need Another Hero"<div style="text-align: justify;">
Na nowego Mad Maxa jeszcze trochę poczekamy, więc póki co proponuję przypomnieć sobie wspaniałą piosenkę, która towarzyszyła jednemu z obrazów postapokaliptycznego świata.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Obudziłam się jako obywatel tego samego państwa, w którym szłam spać. Cudowne uczucie. Można rosnąć w siłę, żyć dostatniej, nie przejmować się koszmarami o bombardowaniu, bo to tylko sny.<br />
<br />
Czyż nie piękny dzień dzisiaj mamy? A taki niby zwykły.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Życzę nam wszystkim ciszy, spokoju i braku akcji. Niech rycerze z Giewontu smacznie śpią jeszcze kilkaset lat. Chociaż oni i tak zawsze się spóźniają, więc ujmijmy to inaczej: nie potrzebujmy bohaterów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='560' height='375' src='https://www.youtube.com/embed/dq4aOaDXIfY?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-3684748424835230242014-01-28T07:06:00.000+01:002014-05-02T19:54:10.098+02:00Guttentag<div style="text-align: justify;">
"Schneller! Schneller!", "Achtung: Minen", "Hände hoch!", "Wojna? Nie, to inni, ja byłem wtedy na wczasach na Lazurowym Wybrzeżu" itp.<br />
Mimo kilku lat nauki języka niemieckiego nadal kojarzę go tak a nie inaczej. Jestem też z tych, dla których nazwy "Junkers", "I.G. Farben", czy "ThyssenKrupp" brzmią źle. I chociaż naprawdę próbuję się zmienić to smutnieję kiedy widzę "19:33" na wyświetlaczu zegara.<br />
Jakiś błąd w systemie, na szczęście nieszkodliwy.<br />
<br />
Guttentag to inaczej Dobrodzień.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jedzie sobie człowiek przez opolskie, niczego nie podejrzewa, a tu, panie dzieju, niemiecki na tablicy z nazwą miejscowości wyskakuje. Pod wersją polską, oczywiście. To ci dopiero!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przez prawie 50 lat po II wojnie udało się wszczepić w wielu Polakach przekonanie, że gdyby nie ZSRR to Niemcy wróciliby na ziemie odzyskane. Propaganda niespecjalnie musiała się wysilać, politycy z Zachodu sami się podkładali. Nawet w nowych czasach. Nie powiem, że doskonale, ale pamiętam nerwówkę związaną ze zjednoczeniem Niemiec. Enerdefen wcale nie był taki znowu prędki, żeby granicę potwierdzać.<br />
Było, minęło. Nigdy wcześniej w historii nie było tak bezpiecznie jak teraz. Pozostają szczegóły, np. polscy dyplomaci zabiegają o polską pisownię imion, nazwisk i nazw na Litwie, a Kaszubi nie są podejrzewani o dążenie do autonomii w związku z używaniem dwujęzycznych nazw na swoim historycznym terytorium.<br />
Nie mam pojęcia, co czują Litwini patrząc na polskie znaczki przypominające dawny zabór, ale wiem co czuję ja, kiedy patrzę na "Guttentag". Czuję się dziwnie. Tak to jest jak emocje biorą górę nad rozsądkiem. Powoli wracam już jednak do równowagi po tym wstrząsie. Mam taki sprytny plan, żeby przyzwyczaić się do polsko-niemieckich tablic.</div>
<div style="text-align: justify;">
Poza tym, kto powiedział, że za 20-30 lat pod niemieckimi nazwami na tablicach w byłej NRD nie pojawią się polskie? Taki chichot historii.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Rzucę co jakiś czas czujne spojrzenie na sąsiada, ale nie muszę stać na straży granicy na Odrze i Nysie. Ona sobie doskonale radzi bez emocji.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-89915679564586717712013-12-15T23:56:00.000+01:002014-05-02T19:51:17.485+02:00Dobranocki<div>
<div style="text-align: justify;">
W tym tygodniu dzięki mojemu bratankowi po raz pierwszy wypiłam łyżeczkę tranu. Niedokładnie taką, jak Kangurzątko i Tygrys, ale i tak myślałam właśnie o nich, kiedy pochłaniałam rybi tłuszcz o smaku gumy Turbo.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na zasadzie prostych skojarzeń przechodzimy dalej:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kilka miesięcy temu "Wieczorynka" zniknęła z anteny TVP1. Pewnie poszła tam, gdzie chadzał Włóczykij. Ale on wracał i w Dolinie Muminków znowu słychać było charakterystyczny motyw harmonijki. "Wieczorynka" nie wróci.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Żegnaj. Doskonale spełniałaś swoje obowiązki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Może to wydać się dziwne, ale proszę nie zapominać, że jestem z branży gastronomicznej - otóż niektóre bajki kojarzą mi się z jedzeniem. Nie tym jedzonym przez bohaterów (ser Rockfora z Chipa i Dale'a, pizza Żółwi Ninja, konstrukcje doozersów wcinane przez Fraglesy itd.), tylko z tym, które jadłam ja, kiedy oglądałam produkcje dla dzieci. Madeline to grzanki z serem i ketchupem, Tajemnice Wiklinowej Zatoki - babka ziemniaczana, Listonosz Pat - frytki, Pani Pająkowa i jej przyjaciele ze Słonecznej Doliny - standardowy zestaw kolacyjny, czyli kanapki z serem i czymś na doczepkę. Czegóż można chcieć więcej do wspomnieniowego szczęścia?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Pora na dobranoc, bo już księżyc świeci.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dzieci lubią misie, misie lubią dzieci."</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Albo dręczące pytanie, dlaczego strażak Sam jest sam?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">
"Pat i kot, kot i Pat, Pat i kot przyjaciele od lat.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Ledwie świt zabłyśnie z torbą pełną listów</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Swym pocztowym wozem rusza w świat</span><br />
<span style="font-family: inherit;">(...)</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Ze snu wstaje słońce, słychać ptaków koncert,</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">I szczęśliwy jest naprawdę Pat."</span></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nie wiem, ile razy mruczałam to sobie pod nosem idąc rano do pracy czy na uczelnię, ale tak sobie myślę, że oprócz świszczenia melodyjki z "Mostu na rzece Kwai" i - od niedawna - "Koła autobusu kręcą się", Pat i kot to mój ulubiony standard.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Panie dzieju! A jaki Gizmo do Kiwaczka podobny! Że też nie wpadłam na to wcześniej.</span></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Naprawdę długo by tak można przypominać sobie różne szczegóły związane z dobranockami i innymi produkcjami dla dzieci emitowanymi na antenie publicznej telewizji. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Jak jest za duży wybór (kilka kanałów tematycznych i na każdym coś akurat jest) to lepiej go ograniczyć. Naturalnym ograniczeniem w dzisiejszych czasach była dobranocka - ktoś z TVP wybierał zestaw na dany dzień tygodnia, co kilka miesięcy to zmieniał i miało się święty spokój, ten ktoś myślał bowiem za nas.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Ja płacę, pan płaci, społeczeństwo płaci". A inni decydują. Władze telewizji publicznej narzekają, że nie ma pieniędzy z abonamentu i zmieniają ramówkę na najlepszą dla reklamodawców. Obywatele nie płacą abonamentu, bo uważają, że to zbójeckie prawo, skoro i tak w TVP jest pełno reklam a program nie różni się za bardzo od stacji komercyjnych. I tak się to koło niefortunnie toczy.</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dzieci nie oglądały, przyciągała emerytów, a nie docelową grupę odbiorców... I co z tego? A bo to resztę programów oglądają tylko grupy, do których są one kierowane?</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczyły się władze, że dzieci z bajkami zapoznają się w kanałach tematycznych i na komputerach. Nie, no, naprawdę? Ja wiadomości czytuję w portalach internetowych, ale to nie powód, żeby zdejmować Teleexpress.</div>
<div style="text-align: justify;">
Według Juliusza Brauna dzieci stanowiły 10% widowni, osoby starsze 30%. O tych jakże nic nieznaczących 60% nie wspomniał w wywiadach.</div>
<div style="text-align: justify;">
Naprawdę oglądałam - oczywiście od czasu do czasu, kiedy miałam pod ręką telewizor. Oprócz Teleexpressu dobranocka była ostatnim programem jaki mnie w telewizji publicznej interesował. Spoglądam na siebie krytycznym swym okiem i emeryta nijak nie widzę.<br />
<br />
Ma być osobny kanał tematyczny TVP dla dzieci. Jaka śmiała decyzja. Tak źle się telewizji publicznej wiedzie, a co i rusz nowy kanał tematyczny powstaje. Pytanie: co zostaje w nietematycznych?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Że wspominamy historię oglądając dobranocki? Raz decydenci narzekają, że się historii nie chcemy uczyć, wypieramy się korzeni, a innym razem tłumaczą, iż żyjemy historią, jakby to było coś zdrożnego. I tak źle, i tak niedobrze. Bądź tu Uszatku mądry.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Akurat jak łódzki Se-ma-for wypuścił Parauszka. Jak bielski Se-ma-for pod nową nazwą ma szansę się wygrzebać. Zgadzam się, Parauszek nie jest najświetniejszą na świecie produkcją dla dzieci, ale nie jest też najnieświetniejszą, więc czemu nie dać mu szansy?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pan Braun obiecał, że w tym wyspecjalizowanym będą polskie bajki. Ale jak mu wierzyć? Nie tak dawno temu obiecywał, że programów dla dzieci będzie w głównych kanałach TVP więcej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jestem za tym, żeby - jeśli nie ma wielkich pieniędzy na horyzoncie - nie utrzymywać sztucznie przy życiu sypiących się, pożerających fundusze wartości sentymentalnych. Ale dobranocka się nie rozsypywała. Nie była także droga w utrzymaniu. To nie jej wina, że ogromnymi pieniędzmi jakimi dysponuje TVP źle się zarządza.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Uniosłam się słusznym gniewem!<br />
<br />
Na uspokojenie warto powspominać. Tę historię, którą się nie interesujemy, ale którą żyliśmy - niegodni - oglądając bajki dla dzieci ok. 19:00 w TVP1.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
2 października 1962 roku w polskiej telewizji zadebiutowała "Dobranocka" czy też jak ją później nazwano - "Wieczorynka". Od tamtej chwili ten charakterystyczny program, zapewne z małymi technicznymi lub ideologicznymi przerwami towarzyszył nam do 2013 r. Nawet komercyjne reguły gry, które wyznaczyły na 19:00/20:00 najlepszy czas antenowy, długo nie pokonały tradycji. Przez kilkadziesiąt lat miliony ludzi zasiadały przed telewizorami, by oglądać swoich bajkowych ulubieńców.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zaczęło się skromnie, od pacynek Jacka i Agatki oraz rysunków gąski Balbinki i szepleniączego kułczaka Ptysia. Nie pamiętam ich z powtórek, ale odświeżyłam sobie te czarno-białe obrazki niedawno i naprawdę zacnie wyglądali i uroczo brzmieli.<br />
<br />
W przaśnych latach socjalizmu Gomułki promowano to co polskie, więc mogli pojawiać się goście zza granicy, ale mnie niewiele o tym wiadomo. Być może dzięki RWPG mogliśmy wymieniać na ruble transferowe nie tylko stal i masło, ale też różne programy dla dzieci? Raczej tak, bo za czasów towarzysza Wiesława zawitał do nas Miś Colargol. Nieudany miś. Nie był uznawany za najbardziej odważną i rozgarniętą wieczorynkową postać. Może dlatego, że był naszym towarem eksportowym do Francji i dostosował się do tamtejszej mentalności, wyśmiewanej za romantyzm i tchórzostwo. Jednak dzięki temu głupiemu z pozoru misiowi w odgrodzonym murem socjalistycznym bloku pojawił się wyłomek. Okazało się, że mały pluszak może wyruszyć na samotną wyprawę w nieznane. Po drodze pomogą mu przypadkowi znajomi, dzięki czemu nie jest zależny od swojej rodzimej krainy.<br />
<br />
Towarzysz Gierek to wysyp zagranicznych bajek. Taki Krecik, czy Żwirek kręcący z Muchomorkiem razem z Wilkiem i Zającem oraz Kiwaczkiem i Gienią tworzyli przecież socjalistyczną drużynę marzeń.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dekadzie smutnych panów w mundurach zawdzięczamy Pszczółkę Maję. I miały wrony pecha. Tym razem okazało się, że na świecie istnieje pszczółka, która może powiedzieć ogółowi stanowcze nie i wylecieć z ula wybierając wolność. A będąc wolną i swobodną nie zginie, bo znajdzie wiernych przyjaciół, którzy będą nad nią czuwać. W dodatku praca na własny rachunek okaże się dla niej dużo korzystniejsza niż harówka w pszczelim PGR-ze.<br />
<br />
Brzmi to tak, jakby Colargol z Mają obalili system. Nie, nie obalili. Wydaje mi się jednak, że dołożyli swoje małe, znaczące cegiełki. Każde spojrzenie poza obowiązujący schemat, zarysowujące piękną wizję utopii, w której zawsze plan był dobry a wykonanie zawodziło, było wtedy cenne, niezależnie od tego, czy patrzył wielki intelektualista, czy autor bajek dla dzieci.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podczas gdy w szarzyźnie, w czasach pustych sklepowych półek, na ekranach polskich telewizorów pojawiali się cudotwórcy w postaci pomysłowego Dobromira czy chłopca z zaczarowanym ołówkiem, amerykańskie dzieci uczyły się o tym jak funkcjonuje giełda – poprzez przygody siostrzeńców Kaczora Donalda, czyli Hyzia, Zyzia i Dyzia oraz ich stryjka Sknerusa McKwacza. Zwróćcie kiedyś uwagę na to, że im bardziej stara się Dobromir, by niczym McGyver stworzyć z niczego wersalkę czy lodówkę, tym lepiej żyje się Sknerusowi i siostrzeńcom Kaczora Donalda w zgniłym kapitalizmie. Jedynym wtedy zachodnim ukłonem w stronę socjalizmu były kolektywne smerfy, które jednak pojawiły się dopiero w latach 80. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Potem przyszły w Polsce czasy demokracji i kapitalizmu, w których Wilk i Zając, Wróbelek Ćwirek czy Reksio trochę się pogubili. Najgorzej miał Miś Uszatek, któremu w stanie wojennym, ogłoszonym 13 grudnia 1981 roku, groziło założenie munduru. Lubię tę miejską legendę. Przecież prezenterzy i spikerzy paradowali wówczas w wojskowych wdziankach, więc czemu by nie miś? Tylko jaki stopień by dostał? Myślicie, że cztery gwiazdki kapitana? W każdym razie: wówczas być może uchroniła go ogromna popularność – był sprzedawany do wielu krajów na świecie. Miał wzięcie lepsze niż łódzkie tkaniny. Ale i po 1989 roku misiu z klapniętym uszkiem nie miał spokoju, bo kiedy ważyły się losy ustroju Polski i padła propozycja państwa wyznaniowego, wydało się, że Uszatek nie modli się przed snem a na dodatek nie ma krzyża nad łóżeczkiem. To akurat pamiętam, nie od dzisiaj politycy i ich zwolennicy wygadują brednie.<br />
<br />
W latach 90. dobranocki zostały zdominowane przez zachodnie produkcje, w których często element nauki oraz szlachetności postaci schodził na dalszy plan, spychany przez chęć czystej rozrywki. Żeby nie było - w rozrywce nie ma niczego złego. Przecież zwykle oglądam firmy dla zabawy a nie po to, żeby pochylać się nad filozofią czy losem ludzi z drugiego końca świata. Są jednak różne poziomy rozrywki. Wytrzymałabym całodzienny maraton Misia Uszatka, Reksia i Krecika, podobnie jak Animków i Teletubisiów. Z wieloma innymi produkcjami miałabym natomiast problem, bo albo naprawdę jestem już na nie za duża (Świnka Peppa) albo są na zbyt niskim poziomie (Toma i Jerry'ego fajnie się oglądało dwadzieścia lat temu i to by było na tyle).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W 1997 roku Bolek i Lolek wygrali w Polsce plebiscyt na bajkę wszech czasów. Jak wieść gminna niesie zwyciężyli dlatego, że bajka ta uczy, jednocześnie bawiąc. Do łask powrócili nasi starzy znajomi oraz nowsze produkcje, w których dobro zawsze zwycięża ze złem a świat jest przyjazny wszystkim istotom. Świat, w którym ledwie świt zabłyśnie, strażak Sam robi wszystko za dwóch, Bob Budowniczy wszystkiemu zaradzi, Gumisie są zawsze zwycięskie, waleczne, rycerskie a niebo nad pustynnym miasteczkiem patroluje Braci Koala para, co nigdy nie nawala.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wspaniała jest ta kraina gdzie zawsze świeci słońce, chyba że pada deszcz. Kraina, jaką publiczna telewizja oferowała przez kilkadziesiąt lat, wyznaczając nieprzekraczalną granicę, za którą każde dziecko powinno już leżeć grzecznie w łóżeczku, bo dzień kończy się przed dziennikiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedyś oglądałam dobranocki, bo byłam w takim wieku, kiedy się je oglądało. Jak podrosłam tłumaczyłam sobie, że sprawdzam, co teraz pokazuje się dzieciom i czy jakichś głupot czasem nie wciska się im do głów. Teraz podglądam sobie różne bajki i programy dzięki bratankowi (Mali Einsteini są super i Ciekawski George i Pocoyo, i oczywiście Tomek i Przyjaciele, a także wielu innych). Przyjdzie dla bratanka czas na Uszatka i Krecika, Wilka i Zająca, Parauszka. Na pewno spróbuję mu je pokazać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Może w moim wieku oglądanie co jakiś czas bajek wydaje się nieco nie na miejscu, ale ja to lubię. Podobnie jak lubię zbudować bazę wojskową z klocków, ułożyć tory dla plastikowego pociągu, pograć w bierki, czy przetestować pistolet na kulki i gotowe płyny do puszczania baniek mydlanych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czy damy radę? - Zapytał Bob Budowniczy. - Tak! Damy radę! Będziemy pamiętać i od czasu do czasu oglądać dostępne w Internecie i w stacjach komercyjnych produkcje archiwalne i te całkiem nowe. Jest mnóstwo książek do przeczytania, filmów do obejrzenia, ludzi do poznania, miejsc do zwiedzenia, piwa do wypicia. Kto jednak powiedział, że nie znajdziemy raz w roku czasu, żeby studiować życie stawu w Pająku Chwacie czy empatię w Kiwaczku?<br />
<br />
Na koniec skrócony wykaz sprawdzonych bajek (czasem to tytuły a czasem imiona głównych bohaterów):<br />
<br />
Bajki i baśnie polskie, Bajki zza okna, Bąblandia, Benjamin Blumchen, Bob Budowniczy, Bolek i Lolek, Bouli, Bracia Koala, Brygada RR, Colargol, Denver ostatni dinozaur, różne cykle Disneya, np. Silly Symphonies, Ferdynand Wspaniały, Filemon i Bonifacy, Fraglesy, Gumisie, Jacek i Agatka, Joshua Jones, Kacze opowieści, Kangurek Hip-Hop, Kasztaniaki, Kiwaczek, Koziołek Matołek, Krecik, Kubuś Puchatek, Listonosz Pat, Madeline, Makowa Panienka, Małe zoo Lucy, Małgosia i buciki, Marceli Szpak, Marcelino, chleb i wino, Maurycy i Hawranek, Między nami bocianami, Miś Uszatek, Nodi, O czym szumią wierzby, Pająk Chwat, Pampalini, Pani Pająkowa i jej przyjaciele ze Słonecznej Doliny, Pingwin Pik-Pok, Podróże Kapitana Klipera, Pomysłowy Dobromir, Porwanie Baltazara Gąbki, Proszę słonia, Przygody Gąski Balbinki, Przygód kilka wróbla Ćwirka, Psi żywot, Pszczółka Maja, Reksio, Rumcajs, Sąsiedzi, Smerfy, Stacyjkowo, Strażak Sam, Tabaluga, Tajemnice Wiklinowej Zatoki, Traktor Tom, Weterynarz Fred, Wilk i Zając, Wodnik Szuwarek, Zaczarowany ołówek, Żółw Franklin, Żwirek i Muchomorek, francuska bajka o szczurach portowych i powstała w tym samym czasie brytyjska, nie pamiętam z jakimi zwierzętami w roli głównej (miały pomagać obalać narodowe stereotypy), coś o krokodylu z Australii, coś o ożywionym mamucie, a także z pewnością kilkadziesiąt innych, których nie pamiętam, bądź też zupełnie myli mi się, czy były nadawane wieczorem, czy w innych porach dnia.<br />
<br />
Dobranoc:)</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-77916961181375996842013-11-17T23:08:00.001+01:002015-03-22T20:39:30.804+01:00Przeprowadzka<div style="text-align: justify;">
"Gravity" i "Grę Endera" polecam. Sprawdziłam je w kinie i tak jak wynikało z zapowiedzi, warte są obejrzenia na dużym ekranie. To teraz jeszcze <a href="http://www.mapnik.blogspot.com/2013/05/piekna-gra.html" target="_blank">"RoboCop"</a>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zdrapek ma się średnio. Jako znany <a href="http://mapnik.blogspot.com/2012/06/podroznik.html" target="_blank">podróżnik</a> zaliczył właśnie czwartą przeprowadzkę w ciągu dwóch lat. Tak się złożyło, że jak tylko zaczął się chłopak komfortowo czuć w gościnnych progach, w których zamieszkaliśmy trzy tygodnie temu, okazało się, iż wyprowadzamy się z Łodzi. I chociaż wiemy, że to dla naszego dobra, na razie nieśmiesznie się czujemy. Będzie nam Łodzi brakowało.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
W ostatnim łódzkim mieszkaniu miałam tak, że jak wyjrzałam przez okno to widziałam górne światła najwyższego komina EC-3. Mruga skubaniec na czerwono do samolotów i helikopterów. Czyż to nie uprzejme z jego strony?</div>
<div style="text-align: justify;">
W dzieciństwie oglądałam z bliska komin EC2 w Czechowicach-Dziedzicach. W Krakowie przez jakiś czas stacjonowałam w sąsiedztwie Łęgu. W Łodzi podziwiałam kominy wszystkich trzech działających jeszcze elektrociepłowni. Mieszkałam w Boat City na tyle długo, że zdążyłam się z nimi zapoznać. Zresztą, nie ukrywajmy, trudno w Łodzi nie mieszkać w pobliżu kominów. Najbardziej lubiłam trzy pokaźne konstrukcje z EC-2 przy Wróblewskiego, ale EC-3 i EC-4 nie są złe. Niestety dla mnie, a stety dla gospodarki i środowiska, elektrociepłownia górująca nad Politechniką ma zostać wyłączona do 2015 roku. Jej zadania przejmie Trójka. Tymczasem zaginiona do niedawna w akcji Jedynka piękna i pachnąca czeka na pozostałych aktorów budowanego właśnie Nowego Centrum Łodzi. Ta najstarsza łódzka elektrociepłownia skutecznie naprowadzała mnie na Łódź Fabryczną, kiedy pierwszy raz przyjechałam do miasta włókniarzy.<br />
Teraz będę mieszkać niedaleko innych kominów. I kopalni.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
O Łodzi zwykle mówi się źle. Wypadek, zabójstwo, dzieciobójstwo, beczkowanie, łowienie skór, pożar itd. Z rzadka tylko przebije się jakiś pozytyw, ale i on pachnie podejrzanie. Nie lubię też jednak nadmiernego lokalnego patriotyzmu. Łódź ani nie wypięknieje z dnia na dzień, ani nie da odpowiedniej liczby miejsc pracy swoim mieszkańcom. To po prostu niemożliwe. Wierzę jednak, że miasto przetrwa. Okrojone o tysiące obywateli szukających szczęścia gdzieś indziej, ale mówi się trudno. Łódź to nie Detroit, w Polsce duże miasta nie obumierają ot, tak sobie. Kto wie, może pewnego dnia - nie jutro i nie za dziesięć lat, ale raczej bliżej niż dalej - liczba mieszkańców wzrośnie?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To w Łodzi po spacerze w ulubionym parku, gdzie odwiedzałam cmentarz radzieckich żołnierzy, napotykałam zupełnie żywych i wesołych kolegów częstujących piwem regionalnym i dobrą muzyką. To w Łodzi na fasadzie budynku podziwiałam gotowego do biegu konia (przy okazji - czy ktoś wie co się z nim stało? Pobrykał do kuźni, czy też spadł do lecznicy Warrikoffa i tak się potłukł, że nie ma już szansy na ratunek?). To w Łodzi spotkałam katedrę przypominającą zamek z Warcrafta 2, a także blaszanego ludzika wypisz wymaluj z "Bajek robotów", reklamującego warsztat samochodowy. To w Łodzi dzięki wyciąganiu za uszy na spektakle nauczyłam się czegoś o teatrze. Nie wspominając o obecności pomysłowych i ładnych murali, legendy o Januszu, opowieści o "klimacie" i "atmosferze" w związku z budynkami podpartymi drewnianymi kłodami. I wielu innych szczegółach małych i dużych, sprawiających, że znałam to miasto lepiej niż niejeden jego stały obywatel. Były w naszym związku górki i dołki, czasem nie lubiłam tego miasta tak bardzo, że aż strach, ale akurat teraz byliśmy nad kreską.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na pewno będę Łódź odwiedzać. Na pewno będę tęsknić za przyjaciółmi. Za miejscami też. Ale mnie i Zdrapka oprócz wspomnień czekają kolejne przygody w nowych miejscach.<br />
<br />
Na pożegnanie dedykujemy łodzianom "We built this city" w wykonaniu Muppetów:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/gU4mqvGw-wY/0.jpg" frameborder="0" height="375" src="http://www.youtube.com/embed/gU4mqvGw-wY?feature=player_embedded" width="560"></iframe></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
PS "Sure it's impossible, but we've got to try!"</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-43255358386370572852013-10-09T22:58:00.000+02:002013-10-13T10:45:58.112+02:00Saffron and Blue<div style="text-align: justify;">Jedna z wersji flagi drużyny hrabstwa Clare w hurlingu wisi sobie u mnie w oknie i od czasu do czasu nawet powiewa. Na jej środku w białym polu znajduje się granatowa tarcza z trzema lwami rodu O'Brienów. Ponad nimi z czegoś, co wygląda jak ciasto czy też budyń wyłania się ręka z mieczem. Nie wiem czyja to ręka, ale na pewno kogoś ważnego. Z góry obu tym elementom przygląda się korona wielkiego Briana Boru. Są też oczywiście celtyckie symbole i sentencja w irlandzkim, która po angielsku brzmi mniej więcej tak: "First into battle and last to retreat". Wszystko to na tle żółtych i granatowych kwadratów, czyli tytułowych "saffron and blue".</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Drużyny tego herbu wygrały w tym roku mistrzostwa Irlandii w hurlingu. Hurra!</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Hurling to narodowy sport Irlandczyków. Jest podobny do kilku znanych gier zespołowych. Ma trochę z rugby, futbolu, czy hokeja na trawie. O jego wyjątkowości świadczy to, że nie zasnęłam jeszcze na żadnej transmisji jaką przyszło mi oglądać. I dość szybko, bo już po roku od pierwszego zetknięcia się z tym dziwem, wrażenia sprzed telewizora i komputerowego monitora porównałam z rzeczywistością, oglądając na żywo mecz lokalnych drużyn.</div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">W hurling grało się na wyspie tysiące lat temu, ale zasady były dość luźne aż do XIX w. Pod koniec tamtego stulecia wzięto się za kodyfikację, by na podstawie prób i błędów osiągnąć doskonały rezultat. Podobny proces, ale z różnym wynikiem, w niemalże tym samym czasie przechodziły też piłka nożna, rugby, Gaelic football i zapewne wiele innych gier z piłką w roli głównej. W przypadku hurlinga jedne z pierwszych propozycji zawierały możliwość zdobycia punktów tylko za gola, co w krótkim czasie spowodowało drastyczny spadek atrakcyjności spotkań. Twórcy tych ustaleń, a zarazem założyciele <a href="http://www.gaa.ie/" target="_blank">GAA (Gaelic Athletic Association)</a> przyjrzeli się temu krytycznie i dopuścili możliwość zdobywania punktów również za trafienie ponad poprzeczką bramki, pomiędzy słupkami pnącymi się wysoko w górę. Tyle tylko, że "zwykły" gol został wyceniony na trzy punkty, podczas gdy trafienie nad bramką na jeden punkt.</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Piłka jest mała, w fakturze i wielkości podobna ponoć do tej od hokeja na trawie. Mnie łatwiej porównuje się ją z baseballową. Graczy jest po 15 w drużynie. Bramki są dwie, stosunkowo niewielkie, ale jak już wspomniałam są też wysokie słupki - całość konstrukcji wygląda jak litera H. W spotkaniach na poziomie wyższym niż lokalny pole do gry wydaje się olbrzymie: sto kilkadziesiąt metrów na prawie sto. Mecz trwa 70 minut (są też krótsze, tak samo jak są mniejsze boiska). Nie ma dogrywek, złotych bramek, rozstrzygających o losach spotkania kolejek rzutów karnych. W razie remisu powtarza się cały pojedynek, w innym terminie oczywiście. Sędziów i ich pomocników na boisku jest kilku, np. dwóch stoi za każdą bramką i sprawdza naocznie czy był gol/punkt czy nie. Tylko Croke Park, największy stadion w kraju i jeden z największych w Europie wyposażony jest w system Hawk-Eye do wykrywania punktów znad poprzeczki (po okresie testów na początku tego roku został zainstalowany tak na dobre i już po kilku miesiącach zawiódł w bardzo ważnym meczu - producent przeprosił i zrzucił winę na programistów i obsługę techniczną, spotkania nie powtórzono). Do niedawna pomocnicy zza bramek byli ubrani w białe fartuchy i przypominali pracowników apteki albo laboratorium.</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Pomimo początkowego wrażenia chaosu, hurling jest dość przejrzysty. Na przykład to, że podstawowi gracze mają numery od 1 do 15 i patrząc na numerek wiadomo, kto na jakiej pozycji gra (bramkarz to "1", a atakujący w pierwszej linii to "13", "14" i "15"). Zawodnicy na wyposażeniu mają przypominające maczugi kije z dużą spłaszczoną, zakrzywioną i w ogóle odpowiednio wyprofilowaną do spełniania różnych funkcji "głową", więc jak wynikają pomiędzy nimi jakieś spory bardzo szybko potrafią rozładować agresję. Piłkę można łapać, rzucać, odbijać ręką, kijem, kopać. Sliotar może dotknąć dowolnej części ciała zawodnika, nie ma czegoś takiego jak "ręka". Nie można go jednak przetrzymywać, nie można też przebiec całego boiska z piłką w garści albo na hurleyu. Trzeba się wysilić i co kilka kroków odbić, podać, czy podrzucić, co daje graczom przeciwnej drużyny szansę przejęcia. Przejęcia rzadko kiedy wyglądają pokojowo. Mogę się tylko domyślać, że istnieje udawanie faulowania w hurlingu, ale nie po to są tam kije i po 15 ludzi w drużynie, żeby nie rozwiązać problemu z fałszującym zawodnikiem.</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Hurling nie jest zawodowy. Nie ma transferów i wielkich pieniędzy. Są fundusze, bo jest potrzebne wyposażenie, czy dojazd na miejsce treningów i spotkań, ale nie są one kluczowe. Drużyny utrzymują społeczności lokalne, sponsorzy, no i zawodnicy. Gracze są związani z drużyną tego miasteczka, bądź też hrabstwa, w którym mieszkają lub pracują. Jeśli znajdą sponsorów to mogą więcej czasu poświęcić na treningi, jeśli nie mają sponsorów to ćwiczą po swojej normalnej pracy. Najważniejsze są sport i dobro drużyny.</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Nie wszystko jest oczywiście takie znowu wspaniałe. Chociaż oglądałam kilka lat temu w telewizji mecz, w którym rozsierdzonych kibiców przeciwnych drużyn uspokoiło dwóch policjantów przemawiających do tłumu (funkcjonariusze Gardy rzadko kiedy mają ze sobą broń ostrą, rzadko też decydują się na użycie pałek czy gazu), nie zawsze tak pokojowo się kończy. Z pewnością jednak - tu znowu przypuszczenie - przemoc stadionowa i poza stadionowa to wąski margines. Realnie na to patrząc: mieszkańcy miasteczek danego hrabstwa nie mogą zbyt często się na siebie denerwować, bo gracze ich drużyn mają szansę wystąpić w reprezentacji na poziomie ponadlokalnym, z kolei hrabstwa między sobą grają tak rzadko, że rozruchy byłyby trudne do zorganizowania i zakorzenienia w świadomości. I jeszcze coś. Irlandia podzielona jest na cztery historyczne prowincje: Leinster, Ulster, Connacht i Munster. Najlepiej znamy Ulster, czyli Irlandię Północną z górnym kawałkiem Republiki. Leinster to tam gdzie Dublin, czyli na południowym wschodzie. Północ zachodniej części wyspy zajmuje Connacht - tam najłatwiej znaleźć można kogoś mówiącego po irlandzku. Munster obejmuje południowy zachód. Clare, czyli hrabstwo, któremu kibicowałam to właśnie Munster. Cork, z którym rozgrywano mecz finałowy to również Munster. Tak czy inaczej tegoroczne zwycięstwo należałoby więc do tej samej prowincji. O co tu się na siebie złościć? Zresztą, Davy Fitzgerald, szef Clare (wyobraźcie sobie zawsze wściekłego, tak jak na meczu z Napoli, Jurgena Kloppa - to właśnie definicja Davy'ego), zanim wyszedł na boisko w pierwszym z meczów finałowych, powiedział, że teraz wszystko zależy od drużyny i nie będzie żadnych usprawiedliwień: albo są lepsi i wygrają albo też ulegną lepszym od siebie. Żadnej tam głębokiej filozofii i ubezpieczania tyłów. I pomyśleć, że ten współczesny, dynamiczny i brutalny, ale wydający się najczystszym ze sportów, z którymi do tej pory się zetknęłam, hurling, wziął się z ciągoty dawnych Irlandczyków do rozstrzygania sporów siłą.</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Do niedawna myślałam, że tak jak rugby hurling jest dużo mniej urazowy niż piłka nożna czy futbol amerykański. Myliłam się. To znaczy jest mniej urazów, ale niewiele mniej. Tak wynika z badań naukowych. Z mojego doświadczenia wynika, że żaden gracz hurlinga nie przyzna się do tego, ile zdrowia kosztowała go gra. Nawet jeśli stracił oko albo prawie nie może chodzić przez uraz kolana sprzed lat, złego słowa na temat bezpieczeństwa tego sportu nie powie.<br />
W hurlingu nigdy nie było dużego wyboru ochraniaczy. To nie zakuci w zbroje futboliści, nawet o ochronie zębów do niedawna nie myśleli. Jeszcze kilka lat temu nie wszyscy zawodnicy nosili coś tak podstawowego jak kask. To od nich zależało, czy decydują się na ryzyko i brak zwrotu kosztów opieki medycznej (gra bez kasku), czy też chronią swoje zdrowie w minimalnych stopniu. Niektórzy uważali, że ten ograniczający widoczność i ruchy głowy element jest utrapieniem. Coś się musiało zmienić, bo w tym roku w oglądanych przeze mnie meczach kaski mieli wszyscy zawodnicy.</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Tegoroczny finał został rozegrany w dwóch częściach. 8 września mecz zakończył się remisem, więc na 28 września wyznaczono powtórkę spotkania (w międzyczasie, 14 września, tytuł wywalczyli żółto-niebiescy do lat 21). W pierwszym starciu zdarzyła się historyjka jak z amerykańskiego filmu: pomimo przewagi punktowej przez większą część gry Clare było pod koniec na straconej pozycji, ale w ostatnich minutach doprowadziło do remisu. W meczu decydującym o mistrzostwie też nie brakowało emocji. Najlepszy wybijający wolne i karne gracz Cork, bramkarz, pokonał kilkunastu graczy Clare zasłaniających swoją bramkę murem i zdobył ważnego gola. Z 5 jakie wbiło Corkowi Clare dwa wydawały się być cudem, ale takim pozytywnym, a nie spod znaku Maradony. Zresztą, zarówno goli, jak i zwykłych punktów było sporo a niejeden z tych ostatnich został zdobyty przez uderzenie piłki kijem z połowy albo zza połowy boiska. Oglądając hurling po prostu nie sposób się nudzić.</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Moje hrabstwo jest nieoficjalnie podzielone na dwie części: we wschodniej przeważa hurling a w zachodniej Gaelic football. Obie drużyny są jednak wspierane przez niemal wszystkich mieszkańców (wyjątki to np. osoby, które pracują w innych hrabstwach i wybrały identyfikację z miejscem pracy). W sierpniu Ennis, stolica Clare, wyglądała jak źółto-niebieski świat. W każdej sklepowej witrynie, nad każdą ulicą, na każdym domu powiewała flaga, chorągiewka albo chociaż wstążeczka w kolorach "saffron and blue". Zupełnie jak w moim oknie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='560' height='375' src='https://www.youtube.com/embed/Ge4r5XjEARY?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div></div></div>Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-90642635651010978202013-08-31T22:43:00.000+02:002013-09-01T18:41:23.099+02:00Podglądacze<div style="text-align: justify;">
W <a href="http://www.imdb.com/title/tt1568921/" target="_blank">"The Secret World of Arrietty"</a> poznajemy życie małych ludzi mieszkających w domu dużych ludzi. Bohaterowie są tak mali i sprytni, że ich wielcy sąsiedzi nigdy ich nie widują. To piękna fantazja Studia Ghibli na temat "Pożyczalskich" Mary Norton. Dzięki przyjaciołom Totoro podglądamy - bardzo subtelnie - urzekający świat Arrietty. Patrzymy tak, jak nas do tego przyzwyczaiło kino. Jakby na jednej ze ścian danego pomieszczenia czy w innym elemencie danej sceny znajdowało się weneckie lustro pozwalające obserwować pozostając anonimowym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Twórcy <a href="http://www.bbc.co.uk/programmes/b038p45r" target="_blank">"The Burrowers: Animals Underground"</a> z BBC Two wykorzystali podobną sztuczkę w zupełnie realnej rzeczywistości.<br />
Nie ma już białych plam na mapach, ale to nie znaczy, że o Ziemi wiemy wszystko. Jedną z tych rzeczy, których nie znamy są szczegóły życia ryjących zwierząt. Nakręcono pewnie tysiące godzin materiałów w podziemnych norach i tunelach, ale to zawsze jakieś wyrywkowe sceny. Brak było całościowego obrazu. Tak przynajmniej twierdzą autorzy pomysłu. Stworzono zatem wyjątkowe plany zdjęciowe, przypominające trochę fragmenty wioski hobbitów. Pośród korzeni ogromnego drzewa, w pobliżu rozległych łąk i średniego stawu zaplanowano i wybudowano system jam i przejść różnej wielkości, dostosowany do potrzeb zaproszonych gości. Wśród nich są przedstawiciele trzech gatunków: borsuka, szczura wodnego i królika (czasem będą się też pojawiać krety). Ich przygody poznajemy dzięki temu, że w zaprojektowanym dla nich podziemnym środowisku znalazło się miejsce na szyby i lustra weneckie. Są też bardziej tradycyjne sposoby umieszczenia kamer: pośród liści, czy w fałszywych elementach krajobrazu. Dokumentaliści i naukowcy (a wraz z nimi my) siedzą sobie w przystosowanych do ludzkiego wzrostu niewielkich pomieszczeniach, bądź też przed monitorami komputerów i podpatrują, co też tam ryjonki zmajstrowały. W zestawie są wyprawy po jedzenie, ucieczki, rycie, kopulacja, spanie, budowanie gniazd, wychowywanie młodych. Wszystko to, co znamy z innych filmów przyrodniczych. O tyle wyjątkowe, że dotyczące bardzo bliskich nam gatunków (nie tak jak w oceanarium), a dzięki temu, iż to ograniczona przestrzeń oglądamy absolutnie wszystko, co też te zwierzęta robią. Wielki brat w podziemiach. Ale bez swych minusów. Co prawda uczestników nie zapytano o zdanie, ale tylko dlatego, że to niemożliwe. Owszem, ludzie zachowali się jak zwykle, czyli sami zdecydowali o wszystkim, wpływając na życie zwierząt tak czy inaczej. Jednak futrzaki nie wyglądają na zestresowane poruszaniem się po scenie. Budowniczowie pomyśleli też o ochronie bohaterów przed drapieżnikami. Nie mamy gwarancji, że nie dzieje się i nie stanie się nic złego, ale wszystko wydaje się być przeprowadzane z dużym pomyślunkiem i wyczuciem. Można temu zaufać albo nie. Ja zaufałam.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-19162925640471399432013-07-15T21:30:00.000+02:002014-05-02T19:47:39.343+02:00"Ptak bez skrzydeł"<div style="text-align: justify;">
To parafraza fragmentu poezji Byrona i tytuł <a href="http://www.imdb.com/title/tt0141988/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">mini-serii</a> obecnej na antenie TVP kilkanaście lat temu. Zdanie o braku skrzydeł odnosiło się co prawda do miłości, a dokładniej mówiąc do jej braku, ale nie o to tu chodzi. W serialu pokazano krwiożerczość generałów i okrucieństwo I wojny światowej. I chociaż tamtemu konfliktowi poświęcono dużo lepszych produkcji, np. <a href="http://www.imdb.com/title/tt0050825/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Ścieżki chwały"</a>, <a href="http://www.imdb.com/title/tt0020629/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Na zachodzie bez zmian"</a>, <a href="http://www.imdb.com/title/tt0082432/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Gallipoli"</a>, <a href="http://www.imdb.com/title/tt1568911/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"War Horse"</a>, czy sekwencję z zasiekami i końmi w maskach przeciwgazowych w <a href="http://www.imdb.com/title/tt0110322/?ref_=sr_1" target="_blank">"Wichrach namiętności"</a>, to właśnie "Ptak bez skrzydeł" jako pierwszy zwrócił moją uwagę na potrzebę zniszczenia romantycznego wizerunku wojny.</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
W jednej ze scen tego serialu do przyokopowej kwatery wraca zmęczony brytyjski oficer. Celuje w swojego kolegę z rewolweru i każe mu maszerować w swoją stronę. Kolega najpierw jest zdezorientowany, a potem przerażony. Nieraz już zapewne widział w tych stronach szaleństwo. Ale oficer nie zwariował. Po przykrym dla obu stron pokazie wytłumaczył, że to rozkaz dowództwa. Nazajutrz brytyjscy żołnierze z ich odcinka frontu mają wyjść ze swoich okopów, marszowym krokiem przejść przez ziemię niczyją, po czym zająć stanowiska przeciwnika. Prosty sztabowy przepis na rzeź.<br />
<br />
Mniej więcej tak wyobrażamy sobie I wojnę światową na froncie zachodnim: dwie postrzępione linie okopów pełne milionów żołnierzy, błota, wszy i szczurów, pomiędzy nimi najeżona zaporami i zasiekami, zryta wybuchami pocisków ziemia niczyja, a nad tym wszystkim samotny balon obserwacyjny i Czerwony Baron w pogoni za kolejną ofiarą. Co jakiś czas żołnierze jednej albo drugiej strony wypełzają z okopów i przy dźwiękach gwizdków oraz werbli próbują nie polec na polu chwały. Generałowie raczą się zaś herbatką, koniakiem i zakąską w odległym pałacu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I wojna światowa to jeszcze ten okres, kiedy nawet w armiach państw zachodnich nie patyczkowano się z tym, co dzisiaj znamy jako zespół stresu pourazowego (PTSD), a za tak zwane tchórzostwo karano śmiercią. To ten sam czas, kiedy bez cienia wstydu, bez żadnych oporów, rządzący i wysocy oficerowie wmawiali całym społeczeństwom, że zdobycie kilkuset metrów ziemi kosztem życia kilku tysięcy ludzi jest przełomowym momentem jakiejś kampanii. Dziennikarstwo było już wtedy rozwinięte, fotografia prasowa również, ale przecież od czego są cenzura i manipulacja.<br />
<br />
Symbolem wojny na Pacyfiku stało się kilku Marines zatykających amerykańską flagę na Iwo Jimie, z wojny o Falklandy szczerzy się do nas książę Andrzej, "Pustynną Burzę" pamiętamy jako rozbłyski wybuchów daleko za plecami reportera CNN, tzw. wojna z terroryzmem przedstawia się płonącymi wieżami WTC.<br />
Tylko z nielicznymi konfliktami kojarzę same przerażające, smutne, dosłowne zdjęcia tragedii z frontu i zaplecza.<br />
Nie wiem, jakie obrazy utkwiły w pamięci ludzi żyjących w czasie I wojny światowej, ale tak sobie myślę, że z pewnością nie te, które powinny, skoro niedługo po Wielkiej Wojnie wybuchła jeszcze większa. To zresztą chyba nigdy nie są te, które powinny.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Dopiero niedawno dotarło do mnie, że nie mam pojęcia jak to wyglądało w Związku Radzieckim. Oczywiście, dość wcześnie zakochałam się w "Opowieści o prawdziwym człowieku" Borysa Polewoja, zapoznałam się też z "Żołnierskim szczęściem" Walentyny Czudakowej, a z filmów ze wspaniałym - chociaż miejscami artystycznie wydumanym - <a href="http://www.imdb.com/title/tt0050634/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Lecą żurawie"</a>, ale nadal niewiele wiem o niepropagandowym przedstawieniu tego, jak wojna nie tylko odbierała, ale i niszczyła ludzkie życia, niezależnie od odległości od linii frontu i liczby lat, jakie minęły od parady zwycięstwa. Znalazłam już jedną książkę zawierającą wspomnienia o byłych żołnierzach chowających się przed wyimaginowanym nalotem do wybudowanych na domowych podwórkach schronów, kierujących ruchem na "przyfrontowych" skrzyżowaniach, czekających do końca życia na tych, którzy z wojny nie wrócili. Ta książka to "Urodziłam się nad Bajkałem" Bełły-Chan Skwarskiej. Mam nadzieję, że niedługo natrafię na równie poruszający wiersz opowiadający o powojennych cieniach, o których oficjalnie w Związku Radzieckim się nie mówiło.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po produkcjach Toma Hanksa i Stevena Spielberga (<a href="http://www.imdb.com/title/tt0120815/?ref_=fn_al_tt_4" target="_blank">"Szeregowiec Ryan"</a>, <a href="http://www.imdb.com/title/tt0185906/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Kompania braci"</a>, <a href="http://www.imdb.com/title/tt0374463/?ref_=fn_al_tt_5" target="_blank">"Pacyfik"</a>), a także Clinta Eastwooda (<a href="http://www.imdb.com/title/tt0418689/?ref_=sr_1" target="_blank">"Sztandar chwały"</a>, <a href="http://www.imdb.com/title/tt0498380/?ref_=sr_2" target="_blank">"Listy z Iwo Jimy"</a>), czy świetnie dopracowanych próbach rozliczania mitów z kin narodowych (<a href="http://www.imdb.com/title/tt0481390/" target="_blank">"Kokoda"</a>, <a href="http://www.imdb.com/title/tt0444182/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Indigènes"</a>) można mieć najbliższe jak się da - dopóki nie doświadczymy konfliktu na własnej skórze - wyobrażenie o tym, jak wyglądała II wojna światowa w Europie Zachodniej i na Pacyfiku. Nie znajdziemy w nich piękna walki i umierania za ojczyznę. Są za to obrazy przygnębienia, wyczerpania, załamania, ran, chorób, a w końcu "nieludzkich" odruchów "zezwierzęcenia".<br />
<br />
Nie istnieje uniwersalne lekarstwo na głupotę postrzegania wojny jako historycznej konieczności, wielkiej przygody, czy kuźni narodowych bohaterów. Gdyby istniało, wymienione przeze mnie filmy i książki znajdowałyby się na recepcie. Tak jak poniższe słowa przenoszące nas na front zachodni sprzed niemalże stu lat.<br />
<br />
<br /></div>
"No Man's Land" ("The Green Fields of France")<br />
Eric Bogle<br />
<br />
<div>
<blockquote>
<i>Well, how do you do, Private William McBride,</i><br />
<i>Do you mind if I sit down here by your graveside?</i><br />
<i>And rest for awhile in the warm summer sun,</i><br />
<i>I've been walking all day, and I'm nearly done.</i><br />
<i>And I see by your gravestone you were only nineteen</i><br />
<i>When you joined the glorious fallen in 1916,</i><br />
<i>Well, I hope you died quick and I hope you died clean,</i><br />
<i>Or, Willie McBride, was it slow and obscene?</i></blockquote>
<blockquote>
<i>Did they beat the drum slowly, did they play the pipes lowly?</i><br />
<i>Did the rifles fire o'er you as they lowered you down?</i><br />
<i>Did the bugles sing "The Last Post" in chorus?</i><br />
<i>Did the pipes play "The Flowers of the Forest"?</i></blockquote>
<blockquote>
<i>And did you leave a wife or a sweetheart behind</i><br />
<i>In some faithful heart is your memory enshrined?</i><br />
<i>And, though you died back in 1916,</i><br />
<i>To that loyal heart are you forever nineteen?</i><br />
<i>Or are you a stranger, without even a name,</i><br />
<i>Forever enshrined behind some glass pane,</i><br />
<i>In an old photograph, torn and tattered and stained,</i><br />
<i>And fading to yellow in a brown leather frame?</i></blockquote>
<blockquote>
<i>Well, the sun's shining down on these green fields of France;</i><br />
<i>The warm wind blows gently, the red poppies dance.</i><br />
<i>The trenches have vanished long under the plow;</i><br />
<i>No gas and no barbed wire, no guns firing now.</i><br />
<i>But here in this graveyard it's still No Man's Land;</i><br />
<i>The countless white crosses in mute witness stand</i><br />
<i>To man's blind indifference to his fellow man.</i><br />
<i>And a whole generation who were butchered and damned.</i></blockquote>
<blockquote>
<i>And I can't help but wonder now, Willie McBride,</i><br />
<i>Do all those who lie here know why they died?</i><br />
<i>Did you really believe them when they told you "The Cause"?</i><br />
<i>Did you really believe that this war would end wars?</i><br />
<i>Well the suffering, the sorrow, the glory, the shame,</i><br />
<i>The killing, the dying, it was all done in vain,</i><br />
<i>For Willie McBride, it's all happened again,</i><br />
<i>And again, and again, and again, and again.</i></blockquote>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-30372420564610857972013-06-16T23:01:00.001+02:002014-05-02T19:46:34.587+02:00Smoki<div style="text-align: justify;">
Czy kładąc się spać jakieś dwadzieścia lat temu baliście się Raptora z "Parku Jurajskiego"? Może trochę tak.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co prawda Raptor nie miał skrzydeł, tylko łapki, ale ze smokiem i tak mógł zostać pomylony.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Skąd wzięły się smoki? (I czemu jadają głównie dziewice i owce, chciałoby się dodać.) Czy z tego samego źródła, co opowieści o cyklopach, morskich potworach, duchach, wampirach i innych dziwach? Ze strachu, braku wiedzy, potrzeby niesamowitości w życiu? Pewnie tak.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przypominają dinozaury. Obstawiam, że zupełnie nieprzypadkowo. Na szczątki tych gadów natrafiano przecież na długo przed <a href="http://www.pbs.org/wgbh/americanexperience/features/introduction/dinosaur-intro/" target="_blank">"wojnami o kości"</a>. Na dodatek nie wszystkie organizmy sprzed milionów lat wzięły i wyginęły, znikając, kamieniejąc, czy uroczo zatapiając się w bursztynie. Do dzisiaj możemy podziwiać w niewiele zmienionej formie krokodyle, żółwie, jaszczurki. No i ptaki. Wyobraźmy sobie, że od jednego organizmu bierzemy pełną ostrych zębisk paszczę, od drugiego pancerz, od trzeciego kolce i łuski, kolejnemu kradniemy długowieczność, a ostatniemu skrzydła - powstaje smok jak malowanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oprócz sytuacji, kiedy to siedzącego na karniszu wielkiego konika polnego uznałam za smoka (potwór na miarę kanapkowych możliwości), a także tej, w której główną rolę odegrał dobijany przez domowego kota nietoperz, raczej nie bałam się legendarnych gadzin. To z pewnością wina dobranocek. Przez takie postaci jak Smok Wawelski, nie nabyłam odpowiedniej perspektywy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zgaduję, że większość wizerunków wampirów, które powstały na Ziemi, przedstawia żywiące się krwią istoty jako ohydne monstra. Smoki to przy nich szczęściarze. Nawet ta paskuda, co to ją musiał święty Jerzy przebić, na wielu przedstawieniach jest całkiem niebrzydka. Wraz z postępem i osiągnięciami dorobiliśmy się zaś smoka z mimiką i głosem Seana Connery'ego. <span style="text-align: center;">Draco był piękny. A do tego mądry i dowcipny. Siarkę temu, kto nie uronił łzy poznając jego historię!</span></div>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDR2mAN2Quz4eO_Q9Xi9HXqFEMakMJSoDnQlRvriVv2HebKWlCFkhrH7q2XuuSlRXMVXJrzr3aFM4yr0pEm82-RYqLJ5uYUNkpYu8PW0oOggEQkswN6GOt_2V4nBkpzQouykbdtT6HBLv1/s1600/ConneryDragonheart.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDR2mAN2Quz4eO_Q9Xi9HXqFEMakMJSoDnQlRvriVv2HebKWlCFkhrH7q2XuuSlRXMVXJrzr3aFM4yr0pEm82-RYqLJ5uYUNkpYu8PW0oOggEQkswN6GOt_2V4nBkpzQouykbdtT6HBLv1/s320/ConneryDragonheart.jpg" height="273" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Draco, bohater "DragonHeart"</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<span style="text-align: start;">Niestety, zwykle nie pamiętam imienia smoko-psa z <a href="http://www.imdb.com/title/tt0088323/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Niekończącej się opowieści"</a>. Był nieco zbyt rozciągnięty i sztuczny, ale do tego ciepły, mądry i dobrze nastawiony do otaczającej go rzeczywistości. Jest w nim to coś, co sprawia, że znajduje się w pierwszej trójce moich smoczych znakomitości.</span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAm4sFTQVwlGkQQdfHEjSdylIbgqE5L13r40dn1z9J-olYRrsDLarE1yYgrSlhi3n4wxAELZ4KniO01QFaG1g8N1_wJYty1MtUu4kooyg9-32bFzi7S-h-2UGo8o6ayCaslg9w6E2RVmSY/s1600/The-Neverending-Story-best-dragon-movies-300x200.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAm4sFTQVwlGkQQdfHEjSdylIbgqE5L13r40dn1z9J-olYRrsDLarE1yYgrSlhi3n4wxAELZ4KniO01QFaG1g8N1_wJYty1MtUu4kooyg9-32bFzi7S-h-2UGo8o6ayCaslg9w6E2RVmSY/s320/The-Neverending-Story-best-dragon-movies-300x200.jpg" height="212" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przynoszący szczęście Falkor</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Trzeci zabójczo mądry przystojniak to Villentretenmerth z opowieści o Wiedźminie. Jeden z ostatnich przedstawicieli swego wspaniałego gatunku. Z opisu wynika, że spokojnie mógłby sobie z Draco i Falkorem usiąść przy jednym stole i obalając tonę jagniąt i dziewic rozwiązać wszystkie światowe problemy. Gdyby tylko chciał.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Są też oczywiście inni. To nie jest tak, że jestem już zamknięta na zionące ogniem i wydłubujące rycerzy spomiędzy zębów propozycje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://www.imdb.com/title/tt0892769/?ref_=sr_1" target="_blank">"Jak wytresować smoka"</a> jest świetnym przykładem na to, że istniejący podręcznik (w tym przypadku dotyczący różnorodności latających gadzin) nie zwalnia z myślenia i odkrywania prawdy. Film jest wzruszająco zabawny, jeśli chodzi o przedstawienie głównego bohatera jako cherlawego badacza-konstruktora, a smoka jako jego niby-mrocznego niby-psa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niedługo w kinach będzie można podziwiać Smauga, ale nie czekam na to z niecierpliwością. To nie "ten" smok. Jeśli chodzi o te naprawdę niebezpieczne, największe wrażenie zrobiły na mnie ostatnio smoki Daenerys Targaryen. Nie czytałam jeszcze nawet pierwszej części sagi George'a R.R. Martina, ale znam już niektóre odcinki serialu <a href="http://www.imdb.com/title/tt0944947/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Gra o tron"</a>. Z całej gamy różnorodnych postaci, jakie można spotkać w tej opowieści, do gustu przypadła mi właśnie Daenerys. I to nie tylko dlatego, że jest ładna i - przynajmniej na początku - dobra. Decydujące okazały się niespodzianki, które wykluły się z jej prezentu ślubnego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOKJg-izS1L0zrNCEAfCharyOuQcalz_uPPYc7f8h5TFF_63bd2QzI7i-qPh-rweMzJ1z7uyXFoVdiGbFvav7wQGGswT0-I_PHFaO34u4zDTDjg27xNTJj4QgXyosD0vqxJ4BH9Ciaj0Wv/s1600/Daenerys-Targaryen-game-of-thrones-23107710-1600-1200.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOKJg-izS1L0zrNCEAfCharyOuQcalz_uPPYc7f8h5TFF_63bd2QzI7i-qPh-rweMzJ1z7uyXFoVdiGbFvav7wQGGswT0-I_PHFaO34u4zDTDjg27xNTJj4QgXyosD0vqxJ4BH9Ciaj0Wv/s320/Daenerys-Targaryen-game-of-thrones-23107710-1600-1200.jpeg" height="240" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Daenerys z jednym z dzieci</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nigdy w życiu nie spotkałam i nie spotkam smoka, ale jakoś tak raźniej mi z myślą, że pomykają po fantastyce. Mordują i palą, nie da się zaprzeczyć. Mogą być też przyczyną straszliwej choroby, w <a href="http://books.google.pl/books?id=95X0eL8VZvgC&printsec=frontcover#v=onepage&q&f=false" target="_blank">opowieści o Skrytobójcy</a>, jaką napisała dla nas Robin Hobb, nazwanej "kuźnicą". Jednak często są również symbolem nadziei. I tak jest w każdej z wymienionych przeze mnie historii.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-70733527797806183442013-05-20T08:19:00.000+02:002014-05-02T23:14:38.472+02:00Piękna gra<div style="text-align: justify;">
Jak zdążyliśmy się przekonać, RoboCop nie okazał się być "the future of law enforcement". Przyznaję, że cieszę się z tego powodu. Lepiej zachowanie człowieczeństwa przez Murphy'ego-cyborga oglądać na ekranie niż sprawdzać w rzeczywistości.</div>
<div style="text-align: justify;">
Pod koniec tego albo na początku przyszłego roku w kinach zagości nowa wersja kultowej produkcji z lat 80. Na pewno wiem na razie tyle, że nie podoba mi się hełm nowego RoboCopa, ale z niecierpliwością czekam na premierę. Nie ma to jak nutka niepewności związana z tym, jak przyjmie się po latach historyjkę o walce dobra z OCP.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='560' height='375' src='https://www.youtube.com/embed/clqK5OC3BWE?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejna produkcja, na którą czekam, to "Gra Endera". Zdaje się, że to pierwsza ekranizacja jednej z moich ulubionych książek fantastycznonaukowych. Tu z kolei lekka nutka każe sprawdzić, czy realizatorzy poradzili sobie z dosyć trudnym zadaniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
W "Grze Endera" Ziemię zaatakowały istoty myślące, zaawansowane technicznie, wyglądające jak duże pszczoły - tak to pamiętam. Coś podobnego jak w "Starship Troopers" (ciekawostka: film o żołnierzach kosmosu zrobiła ekipa "RoboCopa" pod wodzą Paula Verhoevena), tylko zupełnie inaczej. Przede wszystkim w Troopersach na pierwszym planie znajdowała się galaktyczna piechota (tak jakby morska), a w "Enderze" chodzi o odnalezienie i przeszkolenie cudownego dziecka-dowódcy.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='560' height='375' src='https://www.youtube.com/embed/vP0cUBi4hwE?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Na koniec coś, co będzie można oglądać w kinach mniej więcej w tym samym czasie co Endera. Jeśli chodzi o tematykę, znajduje się zdecydowanie bliżej nas niż wymienione wyżej opowieści. O istnieniu "Gravity" dowiedziałam się tydzień temu, kilka godzin po tym, jak astronauci z ISS odbyli spacer kosmiczny w celu naprawy systemu chłodzenia. Z zapowiedzi wynika, że film Alfonso Cuarona jest taki jak trzeba, taki jak kosmos: straszny, ale jaki piękny!<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='560' height='375' src='https://www.youtube.com/embed/ufsrgE0BYf0?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-67150852733377925272013-04-22T21:17:00.000+02:002013-04-22T22:24:37.265+02:00W stronę zachodzącego słońca<div style="text-align: justify;">
Przez chwilę jechałam dzisiaj w stronę zachodzącego słońca. Nie byłam jednak kowbojem od <a href="http://www.youtube.com/watch?v=Ti84ubx2TEQ" target="_blank">"My Rifle, My Pony and Me"</a>, tylko pasażerką MPK.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Prawdopodobnie to w westernach uchwycono najwięcej wschodów i zachodów słońca w historii kina. W jednym z odcinków przygód <a href="http://www.imdb.com/title/tt0103586/" target="_blank">młodego Indiany Jonesa</a>, Indy pakuje się w kabałę na środku niczego, czyli w Monument Valley, gdzie spotyka Johna Forda. Zupełnie logiczne, wszak robienie filmów niewiele się wtedy różniło od poszukiwania przygód. Panowie się zaprzyjaźniają i razem pracują nad wiekopomnym dziełem. Okazuje się, że Ford zaczyna pracę od końca, czyli od ujęcia odjeżdżającego w stronę zachodzącego słońca bezimiennego kowboja. Zapewne wcześniej bohater ten uratował jakieś senne miasteczko z rąk bandytów, przepędził bydło przez pustynię, bądź też zrobił jedno i drugie, po drodze spotykając piękną panią, z którą niekoniecznie związał się na dłużej. Szanujący się kowboj wysoko przecież ceni wolność w kameralnym towarzystwie konia, siodła, derki, kapelusza, fasoli, patelni, zapałek, tytoniu, manierki, kabury, karabinu i Colta.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na filmoznawstwie bardzo lubiłam opowieści o historii kina. Było ich niewiele, przez co lubiłam je jeszcze bardziej. Nie chodzi o żadne tam takie roztrząsanie cech stylu, reżysera, czy fali, tylko daty, fakty i zarysowującą się pomiędzy nimi historyjkę z Nickelodeonami i Pinkertonami w tle. Nickelodeon to inaczej kino. Płaciło się nicklem, czyli - zdaje się - pięciocentówką, a oglądało w odeonie, czyli tancbudzie zbitej z desek, bądź też jarmarcznym namiocie (chodzenie do kina było wówczas równie niebezpieczne jak opiekowanie się krowami na Dzikim Zachodzie - taśma filmowa była łatwopalna). Pinkertoni to pracownicy agencji Pinkertona, praszczura policji i FBI. Na przełomie XIX i XX wieku była to darzona przez wielu nienawiścią prywatna agencja detektywistyczna i ochronna. W interesującym nas przypadku chroniła interesy Thomasa Edisona, który - jako amerykański wynalazca kina - miał prawo ściągać opłaty licencyjne za używanie urządzeń do nagrywania i odtwarzania ruchomych obrazów. W celu uwolnienia się od agentów, biedni filmowcy oddalali się coraz bardziej od wschodniego wybrzeża. Gdzie podążali? W stronę zachodzącego słońca. I tak powstało Hollywood. Dalej był już tylko ocean.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wielkie, czerwone słońce idące spać. Co się dziwić, że przywołało piękne wspomnienia.</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1175115849641293932.post-87330651241025138122013-04-03T08:38:00.000+02:002013-04-03T14:01:30.528+02:00Zimowanie<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: justify;">
W ogrodzie koło ścieżki stał sobie chochoł i rozmawiał z jesiennym wiatrem. Przyszedł do niego Kolczatek. Podniósł nosek i popatrzył na słomianą osobę. Chochoł spojrzał z wysoka, potem ukłonił się miłemu gościowi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Czy mógłbym zamieszkać na zimę pod twoim słomianym dachem? - zapytał jeżyk.<br />
- Zamieszkać u mnie? - zdziwił się chochoł. - Nie, u mnie już ktoś mieszka.<br />
Tego się jeżyk nie spodziewał. Kto może mieszkać pod chochołowym dachem?<br />
- Ktoś bardzo piękny - powiedział chochoł. - Jeżeli zgadniesz, kto wie, może i dla ciebie znajdzie się miejsce.<br />
- Ktoś bardzo piękny, mówisz. A jak ubrany?<br />
- Latem ubiera się w czerwoną sukienkę. Ale teraz śpi, więc, proszę cię, mów ciszej.<br />
- W czerwoną sukienkę, w czerwoną sukienkę... - powtarzał Kolczatek zamyślony. - Nie, chyba nie zgadnę. Powiedz coś więcej.<br />
Chochoł pochylił się niżej i szepnął:<br />
- Ona jest podobna do ciebie.<br />
- Do mnie? Nigdy nie noszę czerwonej sukienki. Ani latem, ani zimą.<br />
- Ale masz kolce. I ona też ma kolce.<br />
Jeżyk usiadł i jedną łapką obliczał na pazurkach drugiej:<br />
- Ma kolce, ma czerwoną sukienkę... Nie wiem. Powiedz sam.<br />
Ale chochoł nie chciał zdradzić tajemnicy. Powiedział tylko:<br />
- Przyjdź do mnie w odwiedziny wiosną. Ona się obudzi.<br />
I jeżyk odszedł.<br />
"Przyjdę wiosną i zobaczę, kto mieszka pod chochołowym dachem. Ale gdzie znajdę mieszkanie na zimę?".<br />
Nad stawem stała wierzba, była rozczochrana i trzęsła się na jesiennym wietrze. Trochę ze strachem zapytał ją Kolczatek, czy da mu na zimę mieszkanie pod swoimi konarami.<br />
Wierzba poruszyła ciemnymi włosami i powiedziała:<br />
- U mnie już ktoś mieszka. Widzę, że masz ciekawy nosek i pewnie chciałbyś wiedzieć, kto. Tego ci nie powiem.<br />
- Powiedz chociaż jak wygląda - prosił jeżyk.<br />
- Ma płaszczyk zielony jak trawa. Poza tym umie grać.<br />
- Ma płaszczyk zielony jak trawa i umie grać... - powtórzył jeżyk. - Czy na skrzypeczkach? Bo jeżeli tak, to może to świerszczyk?<br />
Ale wierzba odpowiedziała trochę niecierpliwie, bo wiatr targał ją za włosy.<br />
- Za dużo chciałbyś wiedzieć, mój kolczasty gościu. Przyjdź wiosną. Zobaczysz.<br />
Jeżyk spuścił ciekawy nosek.<br />
- Nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do ogrodu; coraz silniejszy wiatr się zrywa.<br />
W ogrodzie za klombem leżał duży kamień. Z jednej strony siwy mech zwisał mu jak broda.<br />
- Czy nie mógłbym znaleźć u ciebie zimowego mieszkania? - zapytał jeżyk grzecznie.<br />
Kamień, który nigdy w życiu nie ruszał się z miejsca, odzywał się też bardzo niechętnie. Mruknął grubo, tak jakby i głos miał obrośnięty mchem:<br />
- U mnie już ktoś mieszka.<br />
- U ciebie też? Kto?<br />
- Oho, powiem ci głośno, wicher usłyszy, zawoła mróz, zmrożą mojego lokatora.<br />
- Powiedz chociaż, jak wygląda - prosił jeżyk.<br />
- Jak wygląda? Mały, złoty...<br />
- Mały, złoty? I co jeszcze?<br />
Ale kamień nie odpowiedział już nic. Milczał zwyczajem wszystkich kamieni, tylko przez chwilę jeszcze drżała mu na wietrze siwa broda.<br />
Jeżyk odszedł w drugi koniec ogrodu. Rósł tam krzak berberysu. Liści tu było na ziemi dużo, brunatnych, szeleszczących.<br />
- Czy mogę zamieszkać u ciebie, berberysie?<br />
- Dobrze - zgodził się berberys. - Miękko tu będzie, cicho.<br />
Więc jeżyk zagrzebał się w liście, zwinął się w kłębek i zasnął. Spał, spał, aż przyszła wiosna, a z nią wszystkie wesołe wietrzyki. Jeden z nich obudził wierzbę nad stawem, drugi szepnął coś chochołowi do ucha, a trzeci rozwichrzył siwą brodę kamienia. Ostatni dmuchnął w posłanie jeżyka.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wygrzebał się Kolczatek spod liści i poszedł do chochoła. Ale chochoła nie było przy ścieżce. Stał oparty o płot, słomiany płaszcz miał rozpięty i potargany. Na jego dawnym miejscu czerwona róża otrząsała rosę z pąków.<br />
- Witaj! To ty mieszkałaś całą zimę pod słomianym dachem chochoła. Jesteś piękna!<br />
Róża schyliła głowę. Kropelka rosy z jej płatka spadła jeżykowi na nos.<br />
Pobiegł do wierzby. Nie była już czarna i rozczochrana, nie. Miała piękne, jasnozielone włosy, miękkie i pachnące wiosną.<br />
- Kto mieszkał pod jej korzeniami? - przypomniał sobie jeżyk. - Aha! Ktoś, kto ma płaszczyk zielony i umie grać.<br />
- To ja - odezwała się zielona żabka, która właśnie siedziała pod wierzbą.<br />
- Czy naprawdę umiesz grać? - zapytał jeżyk, przyglądając się jej białej kamizelce i rękawiczkom.<br />
- Umiem. Przyjdź nad staw wieczorem, posłuchasz koncertu.<br />
- Przyjdę. A teraz spieszę się, bo muszę zajrzeć pod kamień.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Muszę zobaczyć, kto to jest ten >mały, złoty<" - myślał jeżyk.<br />
Przyszedł w samą porę: właśnie spod kamienia wybiegała okrągła kuleczka, błyszcząca w słońcu jak drogocenny kamyczek.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Stój, stój, kto jesteś, "mały, złoty"?! - wołał jeżyk, bo kuleczka już znikała pod młodą trawką.<br />
- Ja? Żuczek. Jestem żuczek.<br />
Jeżyk chwilę patrzył za nim.<br />
- Wszyscy opuścili swoje zimowe mieszkania. Wiosna! Pójdę do róży, zaproszę żuczka i wieczorem posłuchamy razem koncertu żabek nad stawem.</div>
</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Helena Bechlerowa (ilustrowała Danuta Przymanowska-Rudzińska), <i>Kolczatek</i>, Nasza Księgarnia 1980</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Cykl "Poczytaj mi mamo" był zajeżysty! Na szczęście nie zaginął w akcji. Z okazji dziewięćdziesięciolecia Naszej Księgarni wydano kilka tomów tych opowieści. Oprócz smoków ulegających uprzejmym rycerzom, dębów szumiących o dziejach Polski, czy opisów pracy piekarzy i kominiarzy, są też historyjki o mniejszych i większych dzieciach. I o przyrodzie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Życzę nam wszystkim pięknej wiosny. W najbliższym czasie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Kapitan Kanapkahttp://www.blogger.com/profile/17859838862603900891noreply@blogger.com2