Chodzi o temat, który zainteresował mnie nie tylko dlatego, że pojawił się "w życiu". Zresztą to też ciekawe i nadające się do dalszej analizy: kwestia, nad którą akurat się zastanawiamy, pojawia się w rozmowach, filmach, gazetach i książkach, z jakimi właśnie się stykamy. Czy tylko dlatego, że poświęcając danemu zagadnieniu naszą uwagę zaczynamy pod jego kątem postrzegać rzeczywistość?
Wracając do bohaterów: w ciągu 5 ostatnich lat obejrzałam w telewizji wiele interesujących filmów, jednak kilka z nich jest szczególnych. Łączą się jak kawałki układanki. Być może patrzę na nie w ten sposób, bo oglądałam je w dużych odstępach czasu i fabuły nieco się zatarły? Wolę jednak myśleć, że są śladem tego, o czym zaskakująco rzadko wspominają socjologowie, psycholodzy i badacze kultury: to nie filmy kształtują rzeczywistość - to świat, w którym żyjemy buduje kino. Pewne tematy mogą przewijać się latami, zaświadczając o tym, że istnieją stałe, ważne społecznie motywy (przynajmniej w danym kręgu kulturowym, w tym przypadku dotyczy to obszaru euroatlantyckiego). Zdarza się, że znajduje to odbicie w produkcjach z kilku kolejnych lat, z sąsiadujących dziesięcioleci, ale te odległości mogą być też dłuższe.
Na ile odwagi stać nas w codziennym życiu? Ile każdy z nas nosi w sobie bohaterstwa? Czy będziemy potrafili odnaleźć się w różnych, czasem bardzo problematycznych, a czasem niebezpiecznych sytuacjach? Czy stać nas na mówienie prawdy, na nie-granie? W jakim stopniu postępujemy według zasady "tak trzeba", a na ile potrafimy od "normalności" odstąpić. Potrafimy przestać szarpać się z życiem, postępować gniewnie? Kiedy godzimy się z niedoskonałością, która nie tylko nas otacza, ale i istnieje w nas samych?
Sprawdza nas życie, kolejne napotykane okoliczności. Każdego w różnym stopniu, w różnym czasie. W filmach jest o tyle łatwiej, że - tak jak w eksperymencie laboratoryjnym - mamy wydzieloną przestrzeń, czas, warunki, badane obiekty. Taki skumulowany do około 90 minut fragment wymyślonego życia.
Zacznijmy od obrazu sprzed dwóch tygodni: "Imaginary heroes" ("Wymyśleni bohaterowie", 2004 r.). Wyreżyserował go Dan Harris, a zagrali: Sigourney Weaver, Jeff Daniels, Emile Hirsch (znany z "Into the Wild" Seana Penna), Michelle Williams.
Dzięki temu filmowi przypomniałam sobie o kilku innych:
- "Safe Passage" ("Bezpieczne przejście", 1994), reż.: Robert Allan Ackerman, obsada aktorska: Susan Sarandon, Sam Shepard, Nick Stahl, Robert Sean Leonard, Jason London,
- "Donnie Darko" (2001), reż.: Richard Kelly, zagrali: Jake Gyllenhaal, Maggie Gyllenhaal, James Duval,
- "Moonlight Mile" ("Mila księżycowego światła", 2002), reż.: Brad Silberling (tak, tak - to ten od "Miasta aniołów"), ekipa aktorska: Jake Gyllenhaal, Ellen Pompeo, Susan Sarandon, Dustin Hoffman,
- "Garden State" ("Powrót do Garden State", 2004), reż.: Zach Braff, wystąpili: Zach Braff, Natalie Portman, Peter Sarsgaard,
- "Elizabethtown" (2005), reż.: Cameron Crowe, obsada: Orlando Bloom, Kirsten Dunst, Susan Sarandon, Judy Greer.
Tych kilka różnych obrazów łączy jedno: niesamowity klimat. Nie chodzi o magię (chociaż obecność królików poruszających się w otoczeniu bohaterów "Donnie'go" mogłaby na to wskazywać), ale o atmosferę dobrego filmu. Z pewnością istnieje taka kategoria, jak "radiowy głos", chociaż gdyby poprosić każdego z nas, by to opisał, mielibyśmy problem. Podobnie jest z "dobrym filmem". To zwykle coś na co trafiamy przypadkiem, przełączając programy pilotem od telewizora (ja mam tylko dwa kanały - Jedynkę i Dwójkę, więc nie mam problemów ze znalezieniem czegoś dobrego przypadkiem, tyle że muszę poczekać do późnych godzin nocnych). Wykluczamy superprodukcje: na ekranie telewizora i tak nie można czerpać radości z tych wszystkich efektów i wielkich scen. To muszą być małe opowieści. Coś, jak "American Beauty", czy "Smażone zielone pomidory": coś, co możnaby przenieść do teatru. Niewielu aktorów, kilka wnętrz i plenerów. Wszystko opiera się na tym, czy aktorzy udźwigną temat.
Wymienione przeze mnie tytuły mogą być zaliczone do filmów psychologicznych, dramatów obyczajowych, co z pewnością odstrasza wielu odbiorców. Rzeczywiście, są to produkcje na spokojne popołudnia. Poruszają niewesołe tematy, ale mimo wszystko w pozytywny sposób. Zapewne wiele razy w moich wpisach pojawi się coś takiego, jak: "smutne, a jednak wesołe". Jak w życiu: śmiech poprzez łzy. Zdarza się coś złego, ale trzeba iść dalej, życie przecież nie czeka, czas się nie zatrzymuje. Nieprzypadkowo dwa z tych filmów rozpoczynają się od powrotu z pogrzebu.
W kilku tytułach zagrali ci sami aktorzy, niektóre zrobili reżyserzy, których nie podejrzewalibyśmy o realizację spokojnego filmu. We wszystkich obrazach wśród wiodących wątków znajdziemy problemy młodych ludzi i konflikt na linii: dorosłe już prawie dzieci - rodzice.
To, co łączy moje ulubione filmy pięciolecia z TVP, wyraziła jedna z postaci:
"Not everyone could be a hero".
"Not everyone could be a hero".