To będzie hołd złożony pacynkowo-marionetkowo-lalkowym potworkom zamieszkującym jedną z najsłynniejszych na świecie ulic, a przy okazji podróż po amerykańskich zmianach politycznych i obyczajowych ostatniego półwiecza.
|
Mr. Snuffleupagus, ktoś i Wielki Ptak |
Jakiś czas temu przeżywałam fazę sentymentalną związaną z "Ulicą". Po wielu latach rozłąki przypomniałam sobie czerwonego Elmo, który stał się moim ulubionym monsterem. Darzę go większą nawet sympatią niż Jamesa Sullivana z
"Potworów i Spółki".
"Jaki zmyślny tytuł!", rzuca w jednym z odcinków Wielki Ptak, słysząc, że Elmo nazwał swój przebój
"Piosenką Elma". Niech nas to nie zmyli. W naszej codzienności takie zdanie byłoby złośliwe. Inaczej jest na ulicy Sezamkowej. Wśród sezamków nie ma zła. Nawet zrzędzący Oskar, co jakiś czas wyłaniający się z kubła na śmieci i dzielący się z nami ironią i sarkazmem, nie jest odpychający. Na tej ulicy rządzi dobro. To chyba jedyny taki wytwór kultury... Pewnie przesadzam, bo teraz przypomniałam sobie Misia Uszatka... Skupmy się na "Ulicy" - czy to starsi, czy to młodsi, potrzebujemy wokół siebie dobra i zapewne między innymi dlatego ten program zrobił furorę w większości krajów, w których się pojawił. Na kuli ziemskiej z radością obserwuje się wyczyny futrzaków, które mają za zadanie nauczać poprzez zabawę, a przy okazji dawać wytchnienie od codzienności.
W przeważającej części bajek zawsze prędzej czy później pojawia się zło: w postaci wyrachowanej macochy, króla-tyrana, przemądrzałego i nieczułego Królika, Saurona, lorda Voldemorta. Na ulicy Sezamkowej obecne jest tylko dobro. To wyidealizowany obraz, bo oglądałam ten program kilkanaście lat temu, ale tak naprawdę jakie to ma znaczenie – najważniejsze, że zapamiętałam "Ulicę" jako niesamowicie pozytywny azyl, chroniący przed światem zewnętrznym. To zresztą jeden z zarzutów, który stawia się twórcom z
Sesame Workshop: nie pokazują świata rzeczywistego. Na zbudowanej przez nich nowojorskiej ulicy panuje zrozumienie i tolerancja, a przedstawiciele różnych religii, ras i warstw społecznych żyją w zgodzie, zawsze znajdując dla siebie czas i wyciągając pomocną dłoń. Znowu posłużę się przykładem Oskara Zrzędy. Otóż jest on bezdomny, ale ma się świetnie i chociaż zapewne cuchnie, to wszyscy mieszkańcy lokali przy tej samej ulicy lubią go i nie widzą w tym niczego dziwnego.
Przecież skoro tak bardzo kocha śmieci, to niech sobie mieszka w pełnym ich kuble.
Niektórym z krytyków program wydaje się przesłodzony. Postaram się wyjaśnić, skąd to dobro i cukierkowość. Oczywiście w tym celu trzeba sięgnąć do historyjki związanej z powstaniem "Ulicy Sezamkowej" oraz historii Stanów Zjednoczonych z ostatniego półwiecza, które to 50 lat obejmuje czas trwania programu.
Ulica Sezamkowa, jak na Nowy Jork lat 70. i 80. XX wieku, jest dosyć czysta. W dodatku nie chodzą po niej handlarze narkotyków ani mordercy. Nie wspominając o tym, że co prawda zdarza się tam brud albo jakieś szarobure ściany, ale ogólnie jest dosyć kolorowo i różnorodnie. Spotykamy więc tam tereny zielone, trochę sklepów, kawiarnię, a nawet plac zabaw. Wśród mieszkańców ulicy i jej okolic znajdziemy nie tylko bardzo dobrze nam znane potworki, którymi poruszają lalkarze i którym głos dawały takie sławy jak Jim Henson czy Frank Oz. Są też aktorzy, bo zwykli ludzie są potrzebni do sprawowania pieczy nad całą tą postrzeloną gromadą muppetów. Taki Elmo na ten przykład nie jest przecież dorosły - to dziecko, które ktoś musi nauczyć jak robić zakupy, sprzątać, czy zdrowo się odżywiać. Wśród aktorów znajdziemy białych, czarnych, żółtych, wysokich, niskich, grubych, chudych, ładnych i nieco brzydkich. Wymowa jest jasna: tak samo jak wśród potworków panuje różnorodność, tak samo wśród ludzi. I ta różnorodność nie jest czymś, przez co trzeba kogoś poniżać, czy odnosić się do niego nieufnie i z niechęcią.
Krytycy powiadają, że takie zgodne współistnienie nie jest możliwe. Przytacza się przykład projektowanej palestyńskiej wersji "Ulicy Sezamkowej", w której zgodnie bawią się ze sobą dzieci palestyńskie i izraelskie. Ponoć to zakłamuje rzeczywistość i może wprowadzać palestyńskie dzieciaki w błąd - na przemierzanych przez nie ulicach łatwiej spotkać razy, kamienie i kule niż przyjacielskich Izraelczyków. Z kolei izraelskie dziecko wsiada codziennie do autobusu szkolnego, w którym może wybuchnąć bomba. Zastanówmy się jednak, co niby mieliby pokazywać twórcy palestyńskiej wersji, żeby wychowywać Palestyńczyków: czołgi na ulicach, ciała zamordowanych, przygotowania terrorysty do ataku?
"Ulica Sezamkowa" rozpoczęła swe wizyty w amerykańskich domach w listopadzie 1969 roku. Pewnie zauważacie, że nie jest to taki sobie zwykły czas w historii świata i samych Stanów Zjednoczonych. W lipcu tamtego roku Neil Armstrong jako pierwszy człowiek postawił nogę na Księżycu. W sierpniu w pobliżu Nowego Jorku odbył się festiwal znany jako Woodstock, który głosił hasła miłości, pokoju i powszechnej szczęśliwości. We wrześniu 1969 roku rozpoczęła swe istnienie sieć pomiędzy komputerami na Uniwersytecie Kalifornijskim, gdzie testowano nowe rozwiązania dla amerykańskiego wojska, co zakończyło się powstaniem Internetu. Rok wcześniej zamordowano Martina Luthera Kinga. W tamtym przełomowym, 1968 roku, doszło do wielkiej rewolty młodzieżowej, a więc strajków na uniwersytetach, masowych demonstracji i walk ulicznych z siłami porządku. Oprócz nawoływań do zakończenia wojny w Wietnamie, amerykańskiej młodzieży towarzyszyły hasła tolerancji rasowej, otwartości oraz akceptacji różnorodności społecznej, politycznej i kulturowej.
Czy na tym tle powstanie dobrej, wręcz idealnej "Ulicy Sezamkowej" wydaje się Wam bardziej zrozumiałe?
USA to kraj, który skupia w sobie wprost niesamowitą mieszankę ludzi różnych narodowości, wyznań, kolorów skóry, życiowej filozofii. Jedyne co ich łączy to ogromny patriotyzm i wiara w Konstytucję, dolara, gwiaździsty sztandar oraz dziejową misję żołnierzy Marines. Lata 60. XX wieku, to w historii Stanów Zjednoczonych czas walki administracyjnej i sądowej z podziałami rasowymi istniejącymi nie tylko na Południu. Jednym ze sposobów takiej walki była pomoc edukacyjna przeznaczona dla wszystkich dzieciaków, ale z naciskiem na maluchy z rodzin murzyńskich i latynoskich, które - poprzez życie w biedniejszych zwykle dzielnicach - mogły borykać się z brakami w nauce czytania, liczenia oraz umiejętności potrzebnych do bezkolizyjnego funkcjonowania w pędzącym naprzód kraju, jakim były i jeszcze długo będą Stany Zjednoczone Ameryki. Specjalne raporty przygotowywane na zlecenie administracji prezydentów Johnsona i Nixona, a także Kongresu, wyraźnie mówiły o gorszych szansach edukacyjnych dzieci wywodzących się z rasowych gett wielkich miast. Do podobnego wniosku doszli twórcy "Ulicy Sezamkowej" i za cel postawili sobie nauczanie poprzez zabawę, czyli najefektywniejszą metodę edukacji jaką znamy. Chcieli dać brzdącom coś na kształt równych szans.
Jim Henson i spółka starali się uczyć nie tylko alfabetu i tabliczki mnożenia. Uczyli też łączącej Amerykanów historii.
Wyobraźcie sobie na przykład Thomasa Jeffersona jako muppeta, który przeżywa załamanie, bo nie może napisać "Deklaracji Niepodległości". Zbliża się 4 lipca 1776 roku, a pod piórem ciągle nic, jak rzekłaby Kasia Nosowska. Na szczęście Jeffersonowi z pomocą przychodzą inne muppety, no i Deklaracja powstaje na czas. Albo wyobraźcie sobie jak muppety płyną przez Atlantyk na dosyć małej drewnianej łupinie, by jako słynni Pielgrzymi założyć pierwsze osady na amerykańskim wybrzeżu i w ten sposób dać początek wielkiemu i dumnemu narodowi. Przy okazji warto wspomnieć o tym, że mimo pompy i zadęcia dotyczącego narodowych symboli i wartości, Amerykanie nie tylko mogą nabijać się ze swojego prezydenta, ale też mogą od niego usłyszeć nietypowe życzenia. Otóż w 2009 roku, z okazji święta 4 lipca, prezydent Obama, wygłaszając przesłanie do Amerykanów, życzył wesołych urodzin "Ulicy Sezamkowej". I zgadnijcie, kto tamtego dnia dyrygował orkiestrą symfoniczną w czasie koncertu pod pomnikiem Waszyngtona, niedaleko Białego Domu? Tak – Wielki Ptak!
Nauka poprzez zabawę, łączenie wesołości z powagą. Ktoś zauważył, że w przeciwieństwie do audycji kierowanych do dorosłych, "Ulica Sezamkowa" nigdy nie uciekała od trudnych tematów, dzięki czemu dzieci mogły uzyskać odpowiedzi na pytania, na które nie potrafili im odpowiedzieć rodzice czy nauczyciele. Na przykład był taki odcinek, w którym
spór między muppetami załagodził Kofi Annan, Sekretarz Generalny ONZ, tłumaczący stworkom, że małe nieporozumienie nie powinno prowadzić do eskalacji konfliktu i że wszystko tak naprawdę można załatwić w pokojowy sposób - razem. Obecność wielkich sław to zresztą cecha charakterystyczna "Ulicy Sezamkowej", "Muppet Show" i "Muppet Tonight". Tych prominentnych gości ze świata polityki, filmu, muzyki i wszelkich innych było w programach muppetów nawet więcej niż nominacji i nagród Emmy, które te zwierzaki zdobyły. Jeden z najbardziej ujmujących momentów, to ten, kiedy
były prezydent Clinton, razem z Kami – muppetem z RPA, który jest nosicielem wirusa HIV – 1 grudnia, czyli w Światowy Dzień AIDS apelował do rodziców, by rozmawiali ze swoimi dziećmi o zagrożeniu HIV i AIDS. Na koniec Clinton przytulił Kami i zapewnił, że nie ma nic przeciwko posiadaniu w swoim otoczeniu człowieka lub muppeta zarażonego wirusem HIV, czy chorego na AIDS. Świetne są też fragmenty z
Whoopi Goldberg, która rozmawia z Elmo albo orłem o tym, czym różnią się od siebie nawzajem. Whoopi ma brązową skórę i czarne włosy, a taki Elmo ma czerwone futerko. I nie ma w tym niczego złego, tyle tylko że się od siebie różnią i to zauważają. Jest to podane w delikatnej i bardzo przyjaznej formie, ale jednak tak, żeby uruchomić u odbiorcy proces myślenia o tym, co właśnie zobaczył. To jak z książeczką dla dzieci
"Z Tangiem jest nas troje". Ot, zwykła historyjka. Nawet człowiek nie zauważy, jak dzięki niej wzrośnie mu współczynnik tolerancji.
Połączenie edukacji z zabawą, a w tym – z rozrywką. Czymże innym jest śpiewanie przez
Jamesa Blunta o tym, że zgubił trójkąt,
Norah Jones o tym, gdzie jest literka "Y", czy opisywanie przez
Jacka Blacka, jak wygląda ośmiokąt. Poza nauką alfabetu, liczenia, podstaw geometrii i historii, muppety i pomagający im aktorzy, na przykład sprzedawca z warzywniaka, uczą dzieci jak robić zakupy, myć zęby, oszczędzać wodę i energię elektryczną, zdrowo się odżywiać, przechodzić przez ulicę, pomóc starszej osobie, czy też rozwiązać odwieczny problem w co bawić się w grupie, skoro każdy chce grać w coś innego.
|
Kermit i Jim Henson |
"Ulica Sezamkowa" powstała dzięki utrzymującej się z datków organizacji
Children’s Television Workshop, przemianowanej później na
Sesame Workshop. Założyli ją producentka Joan Ganz Cooney, filantrop Ralph Rogers oraz psycholog Lloyd Morrisette. Ponoć to córce pani Cooney zawdzięczamy "Ulicę", ponieważ jej rodzice zauważyli fascynację dzieci telewizją i postanowili wykorzystać to medium do krzewienia edukacji. U podstaw programu stało więc wykorzystanie nowoczesnej techniki do kontaktu z dziećmi i zachęcenia ich do nauki poprzez połączenie: krótkich wykładów, obrazu, śmiesznych dźwięków, muzyki, animacji rysunkowej, muppetów i gry aktorskiej. Pieniądze na rozruch "Ulicy" dały rządowe agencje związane z oświatą, a także Fundacja Forda. Do pracy zaangażowano Jima Hensona i bandę stworzonych przez niego stworów będących genialnym połączeniem pacynek z marionetkami i czymś tam jeszcze. Ten niezwykły człowiek z ogromną wyobraźnią niektóre ze swych muppetów uczynił podobnymi do ludzi, niektóre do zwierząt, a niektóre wyszły mu całkiem fantastyczne i nie z tego świata. Jego ulubioną postacią był Kermit, którego zarówno animował, jak i użyczał mu głosu. Z kolei jego najbliższy współpracownik - też geniusz - Frank Oz, zajmował się między innymi Groverem i Ciasteczkowym Potworem (najlepiej znany jest jednak jako Yoda z "Gwiezdnych Wojen"). Po śmierci mistrza Jima Hensona jego spadkobiercy rozpoczęli proces rozwodu muppetów z "Ulicą Sezamkową". Najwięcej kontrowersji towarzyszyło postaci Kermita. Ostatecznie wszystko załatwiono całkiem elegancko i teraz muppety mają własne programy i filmy, ale i "Ulica" zachowała prawo do tytułowania swych futrzastych mieszkańców muppetami, no i nie musiała wyrzucać ich ze swojej listy płac.
|
Praca na planie |
Czy jest wśród Was ktoś, kto nie kojarzy zdania o tym, że sponsorem dzisiejszego programu była literka "A" i cyferka "1"? Z tymi sponsorami zresztą to nie taki żart. Ponieważ Sesame Workshop to stowarzyszenie, które ze swej pracy nie może czerpać zysków, to ciągle potrzebuje pieniędzy na prowadzenie bieżącej działalności. Jej największymi sponsorami były niektóre ze znanych nam z zapoczątkowania kryzysu finansowego ostatnich lat banków. W związku z tym "Ulicę" dotknęły zwolnienia i cięcia. Prawie wszystkim mieszkańcom ulicy udało się jednak dotrwać do jej 40-lecia. W rocznicowym odcinku pierwsza dama Michelle Obama zachęcała do zdrowego odżywiania, Wielki Ptak paradował w czymś przypominającym krawat, a Elmo w dalszym ciągu był dzieckiem. Pewne rzeczy się nie zmieniają i za to też możemy twórcom "Ulicy Sezamkowej" podziękować.
Kiedy prawie dwa lata temu wesołkowaci graficy wyszukiwarki Google rozpoczęli promocję 40. urodzin "Ulicy" na polskich forach internetowych pojawiły się zarzuty o bagatelizowanie innych ważnych rocznic, które przypadały na ten okres. Chodziło zwłaszcza o 20. rocznicę rozpoczęcia burzenia muru berlińskiego. Tymczasem większość z nas, otwierając wyszukiwarkę internetową, napotykała tylne kopytka Wielkiego Ptaka, jak zwykle zadowolonego z siebie Elmo, Ciasteczkowego Potwora czy Oskara wychylającego się z kosza na śmieci. Muppety z "Ulicy Sezamkowej" były wszędzie: w blogach, opiniotwórczych dziennikach i tygodnikach, na billboardach. Miały swoje miejsce w serwisach informacyjnych, licznych programach talk-show i filmach dokumentalnych. Internauci przygotowali im specjalne składanki umieszczając je na różnych portalach, sprytnie wymijając zabezpieczenia dotyczące praw autorskich. Niektóre z tych produkcji są bardzo zabawne i zawierają na przykład dość nieobyczajne piosenki Counta von Count na temat owieczek, które zasadniczo powinien liczyć, jako że jest Liczyhrabią. No, ale dorosłym owieczki i dorosły facet kojarzą się z czymś innym niż dzieciom. Swoją drogą, to amerykański Liczyhrabia będący żartem na temat Draculi ma akcent zabawniejszy niż Szwedzki Szef Kuchni, którego do tej pory w ogóle nie mogę zrozumieć.
Postaci stworzone przez Jima Hensona i jego współpracowników na potrzeby "Ulicy Sezamkowej" na stałe weszły do kultury masowej, podobnie jak piosenki wykonywane podczas audycji. Swojego własnego programu doczekał się sympatyczny i niepociumany Elmo. Z nim to w ogóle jest skomplikowana sprawa, bo w latach 70. rodzice niechętnie oglądali go w swoich domach. Bali się, że ich dzieci zaczną mówić tak jak on, czyli nie dość, że piskliwie, to jeszcze w trzeciej osobie. Na przykład Elmo zamiast powiedzieć: "Napisałem piosenkę, chcecie posłuchać?", mówi: "Elmo napisał piosenkę. Chcecie posłuchać?". Na szczęście młodzi ludzie w pewnym momencie kojarzą, że w przeciwieństwie do nich Elmo nie rośnie i zaczynają go traktować jak dziecko, czyli nie widzą nic dziwnego w tym, że mówi: "Elmo bardzo Ci dziękuje i chce Cię przytulić".
|
Elmo i Robert DeNiro |
Muppety, jak i sama "Ulica Sezamkowa" mają na swoim koncie kilka tysięcy odcinków, pojawienie się w większości krajów na świecie, powstanie kilkunastu wersji lokalnych (w tym polskiej ze Smokiem Bazylim i Owieczką Beatą). Posiadają też liczne nagrody, w tym Emmy, nominacje do Oscarów i chyba nagrodę BAFTA, czyli takiego brytyjskiego Oscara. Mam nadzieję, że to nie koniec ich dokonań.
Niech żyją muppety!
Niech żyje "Ulica Sezamkowa"!
Niech dorośli pozwolą dzieciom być szczęśliwymi i stworzą im dobry świat!
Sezamki, dziękuję Wam.