Odwaga, prawość, waleczność, współczucie, dobro. Nieprzypadkowo otrzymałam kiedyś w prezencie szalik z herbem Gryffindoru, chciałoby się rzec. To jednak nieprawda. Po prostu - z uwagi na to, że nosiłam okulary, przyznawałam się do czytania książek J.K. Rowling i miałam krótkie włosy - nazywano mnie Harrym lub Harrym Potterem. Ciekawe były to czasy.
"Harry Potter" to seria dla dzieci i młodzieży, ale jak to z wieloma tworami kultury bywa: dorośli też się w tym nieźle odnajdują. Nazywa się to postmodernizm. Dzieci bawią się na "Shreku", bo to sympatyczna bajka. Dorośli na tym samym filmie pękają ze śmiechu, bo odnajdują różne tropy funkcjonujące w kulturze. Jeśli tych związków nie znajdziemy, to i tak pozostaje nam radość z odbioru bardzo dobrego filmu.
Do niedawna drażniła mnie przemoc obecna w opowieściach dla dzieci. Dlaczego? Wolałabym, żeby jej tam nie było. Dzieci powinny mieć przecież radosne dzieciństwo. To takie zaprzeczanie rzeczywistości, bo przecież nie da się trzymać ludzi pod kloszem. To niemożliwe i już.
Autor "Opowieści z Narnii" nie miał dzieci. Jest jednak taka wspaniała scena w filmie "Cienista Dolina" Richarda Attenborough (oczywiście wiemy, że kino to nie rzeczywistość): Clive Staples Lewis je obiad albo kolację z innymi profesorami Oxfordu. Jeden z kolegów pyta, jak Lewis mógł napisać popularną książkę dla malców, nie znając się na nich (nie posiadając Lewisiątek). Na co, zupełnie spokojnie, C.S. Lewis odpowiada: "To proste - sam byłem dzieckiem".
Pamiętacie, jak zaczyna się pierwsza część "Opowieści"? Wydaje mi się, że od podróży pociągiem małych Anglików wywożonych z bombardowanego przez Niemców Londynu. Kiedy po raz pierwszy czytałam "Opowieści", nie zrozumiałam tego odwołania do wojny. Dziwiła mnie też cała przemoc obecna w tej książce. Na przykład kilkuletnia dziewczynka biega po polu bitwy z eliksirem uleczającym, a jej starszy brat w tym samym czasie zabija przeciwników, czemu z uznaniem przygląda się Aslan. Nie da się ukryć, że źle się czułam z tym, iż mój ukochany władca zjada swoich przeciwników. Na szczęście niedługo potem obejrzałam film o Parku Narodowym Serengeti, z którego dowiedziałam się krwawej prawdy o lwach.
Znamy to z "Władcy Pierścieni", "Wiedźmina", czy "Króla Maciusia I": przemoc, cierpienie i zło zawsze będą w kulturze obecne.
Podobnie jest z "Harrym Potterem": z książki na książkę więcej przemocy, zła i ofiar. Staram się to jednak opuszczać. Dla mnie przynajmniej Gryfoni są dobrzy. Odważni, prawi, szlachetni, godni zaufania mimo lekkiego postrzelenia, pomocni, no i waleczni duchem, a nie ręką trzymającą miecz. W mojej pamięci, w której żyją czarodzieje z Hogwartu, Gryfoni są wręcz nudni. Skoków adrenaliny wywołanych przez nich można spodziewać się co najwyżej przy okazji meczu quidditcha.
Wyobraźnia to potężna broń. Potrafi tworzyć i zmieniać fabuły książek i filmów, sny, wspomnienia. Warto sprawdzić, czy wystarczy energii z niej czerpanej, by zmieniać na lepsze otaczającą nas rzeczywistość.
Gryfoni, naprzód!