poniedziałek, 27 lutego 2012

Maks na emeryturze

Maks, czyli koń, który pomógł mi zrozumieć, że nie ma co odkładać nauki jazdy konnej w nieskończoność, przeszedł na emeryturę. Poinformowali mnie o tym łódzcy strażnicy miejscy, goszczący kilka dni temu w Żaku.

Chłopak służył w oddziale konnym wydziału prewencji Straży Miejskiej w Łodzi od początku powstania tej jednostki. Emeryta przygarnął do siebie strażnik, który pełnił służbę razem z nim. Finansowo pomoże Stowarzyszenie na Rzecz Bezdomnych Zwierząt "Schronisko".

Jak miło, że po ciężkiej pracy Maks nie skończy jak Bokser w "Folwarku zwierzęcym".

środa, 22 lutego 2012

Audycja o zwierzętach

W piątek pierwsze nagranie. Do Żaka przyjdą łódzcy strażnicy miejscy: komendant Dariusz Grzybowski, jego zastępca ds. prewencji, Artur Krajewski (to jemu podlega oddział konny naszej Straży) oraz starszy inspektor Andrzej Gorący - jeden ze strażników, którzy uratowali psy z Anastazewa.

W sieci w marcu pojawi się blog audycji i wersje mp3 wywiadów.

Bardzo ważna sprawa: nazwa programu. Przecież nie może nazywać się "Audycja o zwierzętach".

Pomóżcie!

czwartek, 16 lutego 2012

"After the Factory"

Kluczem jest RoboCop. Pozostaje ze mną od pierwszego spotkania, czyli od początku lat 90. XX wieku. Razem z wypożyczalnią kaset wideo i jej specyficznym zapachem, mieszkaniem wujostwa i filmowymi seansami z kuzynostwem ("Wojownicze żółwie ninja", "RoboCop", "Terminator", Alien, Indiana Jones i wiele innych klasyków kina nowej przygody oraz s-f).

RoboCop jest swój, nawet wtedy, gdy zdejmuje hełm. Największe wrażenie robi jednak zakuty w metal i plastik od stóp do głowy.

RoboCop walczy z korporacją OCP, która w miejscu pogrążonego w chaosie i bezprawiu Detroit niedalekiej przyszłości chce zbudować miasto marzeń milionerów. Nasz bohater wygrywa. Pomaga mu w tym banda dosyć nieprzystających do siebie sojuszników, wśród których odnajdziemy byłą partnerkę Murphy'ego z policji, graną przez cudowną Nancy Allen.

Detroit RoboCopa podnosi się z upadku.

Czy w rzeczywistości też tak będzie? Twórcy filmu dokumentalnego "After the Factory" nie pokazują walki dobra ze złem. Opowiadają czym były Detroit i Łódź w swojej historii i czym mogą się stać całkiem niedługo, jeśli tylko wykorzystają swoje atuty. Najbardziej w tym filmie spodobało mi się zdanie, że nie ma co porównywać Detroit do Nowego Jorku, Los Angeles, Chicago. Trzeba znaleźć własny pomysł na swoje miasto. To nieco bardziej pozytywna wersja tego, co powiedział jeden z gości audycji regionalnej "Łódzkim szlakiem" (Żak, wtorki, 17:00-18:00) - Łódź nigdy Warszawy, Krakowa, czy Wrocławia nie prześcignie i nie ma sensu stawianie jej w szeregu z tymi miastami.

Co zobaczyłam w Łodzi i dlaczego postanowiłam zakotwiczyć w niej na dłużej? Po raz pierwszy przyjechałam do polskiego Manchesteru na Camerimage 2004. Razem z kilkunastoma osobami z krakowskiego filmoznawstwa wysiadłam na Łodzi Fabrycznej i to wystarczyło. Otóż na tym dworcu kończyły się tory. Czyli nie było niebezpieczeństwa, że przegapi się stację. Co za ulga. Potem było Camerimage 2005, jakieś spotkania naukowe, odwiedziny w Studenckim Radiu ŻAK Politechniki Łódzkiej i YAPA. Po drodze poznałam studentów UŁ, którzy przyjechali do Krakowa w ramach programu MOST. W ten sposób, po zakończeniu politologii, w 2006 roku przeniosłam się do miasta z Łodzią w herbie - na ostatni rok filmoznawstwa z możliwością zabawienia na dłużej. Teraz odpowiedź na pytanie, co zobaczyłam. Mniej więcej to, o czym mowa w "After the Factory" - szansę. W porównaniu z Krakowem wydało mi się, iż jest tutaj sporo ludzi z chęcią i energią do zmiany. Teraz mój związek z Łodzią to typowe love-hate-relatioship (spodobało mi się to określenie, zasłyszane na żakowskim korytarzu kilka miesięcy temu). Czasem znowu patrzę na Łódź tak jak w 2004 roku, kiedy pierwszy raz odwiedziłam to miasto i w 2006, kiedy się tu osiedliłam. Widzę mnóstwo przestrzeni do zagospodarowania i wielu ludzi realizujących dobre pomysły. Zdarzają się też jednak momenty, w których przytłacza mnie szarość i beznadzieja dziurawej Łodzi, która co prawda nie tonie, ale też i nie pomyka po tafli wody, bo przecież swe rzeki zamknęła w kanałach.

Najsłynniejszy łódzki mural (ul. Piotrkowska 152)

Ciągle brakuje czasu, pieniędzy. Pomysłów jest pod dostatkiem. Zwykle tak bywa: łatwiej coś obiecać, wypowiedzieć życzenie, zrobić nadzieję, niż zrealizować zamiar. Ponoć sukces osiągają wcale nie ci najzdolniejsi, a długodystansowcy. Trzeba znaleźć maratończyków wśród łódzkich urzędników i samorządowców. To jedna z dróg i to nie najszybsza. Na innej młodzi łodzianie nie uciekają ze swojego miasta, tylko w nim zostają i dzięki swojemu wykształceniu, cierpliwości i pracowitości, pomagają mu wyjść na prostą. Tylko jak do tego ludzi przekonać? Przecież niemało moich znajomych pracuje za płacę nieodbiegającą za bardzo od tej minimalnej i ledwo się tu utrzymuje, chociaż Łódź jest stosunkowo tania.

Anne Lewis i RoboCop

Przekaz filmu "After the Factory" jest pozytywny. Mam nadzieję, że Łodzi i Detroit, którym poświęcony jest dokument, uda się ułożyć sobie przyszłość i RoboCop nie będzie musiał wkraczać do akcji.

czwartek, 9 lutego 2012

Przydasie

Słowo "przydaś" poznałam, kiedy przyjechałam do Łodzi. Wcześniej rzeczy, które zostawia się na wszelki wypadek nie miały dla mnie odrębnej nazwy.

Sama przeprowadzka, chociaż obawiałam się jej, przebiegła sprawnie. Stało się tak dzięki grupie znajomych, którzy właściwie odwalili za mnie robotę. (Chwała Wam!) Nie myślcie jednak, że mi się upiekło. Otóż, żeby rozpakować swoje rzeczy, musiałam spakować własność poprzednich mieszkańców. Prawdopodobnie była to para staruszków. Ich duch nie unosi się w mieszkaniu, za to zostało po nich mnóstwo "przydasiów". To, co każdy z nas - ku utrapieniu rodziny - pozostawi. (Trzeba przecież przejrzeć wszystkie papiery, schowki i pojemniki. Tak na wszelki wypadek, bo może znajdzie się sto milionów w studolarówkach, arcydzieło, które będzie można sprzedać albo po prostu wyłowi się cenną sentymentalnie pamiątkę.)

Niektórzy mają tendencję do zbieractwa, inni nie. Jestem z tych pierwszych (może dlatego, że z lekcji historii zapamiętałam wyrażenie "zbieractwo i łowiectwo"). Powoli postaram się przechodzić do obozu nie-gromadników. Potrzebujemy różnych rzeczy, ale można pracować nad zminimalizowaniem ich ilości. Po co mi 20 pustych słoików albo zapasy mąki na 2 miesiące? W najbliższym czasie wojna raczej nie wybuchnie, chociaż co kilka lat warto analizować, czy jakaś hydra czająca się w pobliżu nie podnosi łbów.

Wyjmując rzeczy starszych państwa z półek i przenosząc je do schowków w przedpokoju czułam się nieswojo. Nie napiszę "dziwnie", bo zbyt często używam tego słowa. "Nieswojo" brzmi - w kontekście pakowania i wypakowywania - odpowiednio. Przecież te rzeczy nie są moje, a to ja musiałam je posortować i poprzekładać. Oczywiście, niektóre z nich były brudne, czy zepsute - to tylko jeszcze wyraźniej pokazuje, że ktoś ich używał, potrzebował. Inne od dawna były nieruszane. I tak się zastanawiałam, kim byli ci ludzie, jakich mieli przyjaciół, gdzie spędzali wolny czas, co planowali jeszcze zrobić, jak patrzyli na swoje życie, po co im były plątaniny kabli i sznurków, sterty reklamówek, czy kilkadziesiąt kieliszków. Takie standardowe myśli - zapewne - towarzyszące podobnym sytuacjom. Od dawna nie wynajmowałam mieszkania, ale z tego co pamiętam, pierwszy raz zdarzyło mi się znaleźć aż tak wiele rzeczy należących do poprzednich mieszkańców.

Gdy umieramy wszystko się kończy. Przestajemy istnieć fizycznie, zostajemy tylko we wspomnieniach albo - jeśli byliśmy twórcą - w swoich dziełach, dziełkach, pracach. W przedmiotach codziennego użytku i przydasiach nas nie widać. Nie dla obcych.

Kiedy skończyłam nieswoją czynność, jaką było sprzątanie po staruszkach, zrobiłam sobie długą przerwę. Nie chodziło o uczczenie zmiany chwilą ciszy. Oprócz refleksji na temat tego, że pozostanie po mnie kupa niepotrzebnych nikomu rzeczy, doszło do mnie, iż lubię przechadzki po muzeach i grzebanie w archiwach, a jednak nie potrafię ze znalezionych materiałów zbudować obrazu życia człowieka, którego już nie ma. Czasem tylko dociera do mnie zamazana wizja przeszłości - tak było w ogrodzie Pałacu Herbsta w Łodzi, czy przy stole konferencyjnym zamku w Pszczynie. Uboga wyobraźnia, nie w pełni wykorzystująca zgromadzone informacje? Zapewne. Przecież nie można mieć wszystkiego. Za to wiem już, dlaczego tak bardzo lgnę do filmów i książek pełnych opisów - znacząco poprawiają pracę tego, co w uproszczeniu nazywamy wyobraźnią.

piątek, 3 lutego 2012

Ziajdacz

Mieszkanie do wynajęcia znalezione, rzeczy i ludzie przeprowadzeni, kot dostarczony. Jak na razie udaje mi się wypełniać obietnicę, której nie składałam, czyli mieszkam ze Zdrapkiem. Jakby ten ziajdacz wiedział, ile mnie i rodzinę to kosztowało... Ale oczywiście nigdy się nie dowie. W ogóle go to nie obchodzi. Niereformowalny lekkoduch!