poniedziałek, 27 sierpnia 2012

"Orzeł wylądował"

Słowa te wypowiedział jeden z kolegów podczas wyprawy w Bieszczady dawno temu. Nie zwróciłam wtedy uwagi na podtekst i stosowałam lądującego orła jako podsumowanie różnych działań, takich jak złożenie namiotu, czy dotarcie na miejsce.

Zmarł Neil Armstrong, pierwszy człowiek, który przespacerował się po Księżycu.

Dosyć często uśmiecham się do srebrnego globu, ale do tej pory chyba tylko kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć w danej chwili o Armstrongu i innych, którzy brali udział w księżycowych misjach. Dzisiaj wieczorem jednak, kiedy spojrzałam na jasny Księżyc bliski pełni, porozumiewawczo do niego mrugnęłam, stosując się do prośby jaką przekazali nam bliscy Neila Armstronga, przeczuwający, że będziemy chcieli go upamiętnić:
"For those who may ask what they can do to honor Neil, we have a simple request. Honor his example of service, accomplishment and modesty, and the next time you walk outside on a clear night and see the moon smiling down at you, think of Neil Armstrong and give him a wink."

Neil Armstrong po spacerze

Księżyc jest piękny. Pewnie już wspominałam o tym, jak bardzo go lubię. Nadszedł czas na uzasadnienie.

Nasz towarzysz jest nie za blisko, ale i nie za daleko; jest nie za wielki, ale i nie za mały; wpływa na Ziemię, ale nie zanadto; jest jasny, ale nie oślepia; zmienia kształt, ale w ściśle określonych granicach; można powiedzieć, że ma dwie strony, ale zawsze pokazuje nam się od tej lepszej...

Księżyc jest w każdym calu doskonały.

Gdy jest rogalikiem można szukać na nim pana Twardowskiego, a kiedy jest okrągły wzrasta ilość przykrych zdarzeń, ponoć przez to, że wyzwala się w ludziach pierwiastek zła. Księżyc stał się częścią kultury i nic na to nie poradzi (to dzięki jej wytworom moduł dowodzenia Apollo 11 został nazwany "Columbia"). Moim ulubionym obrazem satelity jest ten z misji Wallace'a i Gromita, kiedy potwierdzone zostaje przypuszczenie, iż Księżyc zbudowany jest z sera. Zaś co do wyzwalania pierwiastka zła, Wallace w jednym z filmów Nicka Parka w czasie pełni zamienia się w spełnienie wegańskich marzeń - królikołaka.

Na szczęście jedynego naturalnego satelitę Ziemi znamy już niemalże na wylot, więc ilość narosłych wokół niego mitów będzie się zmniejszać. Wszystko zawdzięczamy rozwojowi takich dziedzin jak matematyka, czy optyka. Księżyc zmierzono, zważono, wyjaśniono jak się porusza, opisano fazy i udowodniono, jak macza palce w pływach. Z wieku na wiek było coraz ciekawiej. Nadal jednak czekano na postęp techniczny, wielkie pieniądze i sprzyjający klimat społeczny. Aż rozpoczął się wyścig w dziedzinie kosmicznej rozgrywany pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim po II wojnie światowej. Prezydent Kennedy na początku swojej prezydentury wyznaczył Amerykanom ambitny cel, by przed końcem dekady (lata 60. XX wieku) wysłać misję na Księżyc, a następnie szczęśliwie sprowadzić ją z powrotem. Udało się.

20 lipca 1969 roku, kiedy Neil Armstrong i Edwin "Buzz" Aldrin wylądowali na Morzu Spokoju (jedna z łatwiej rozpoznawalnych ciemnych plam na srebrzystej kuleczce), oglądającym transmisję telewizyjną ludziom mogło się wydać, iż teraz już nic innego nie będzie się liczyć. Człowiek nie tylko wydostał się z własnej planety, ale i odwiedził sąsiadujące z nią ciało niebieskie. To ci dopiero! Rzeczywistość nie dała o sobie zapomnieć na długo. Niebezpieczny wyścig nadal trwał, a wojny nie zniknęły. Co nie zmienia faktu, że dokonano czegoś wielkiego.



Astronautów wcale nie jest tak wielu (około pół tysiąca). Tylko kilkunastu z nich miało okazję zostawić ślady butów na Księżycu. Nazwiska niektórych spośród kosmicznych żeglarzy pamiętamy i nie będzie to zaskakujące, jeśli teraz próbując przywołać kilka, po Juriju Gagarinie, Mirosławie Hermaszewskim i Walentinie Tierieszkowej wymienicie samych Amerykanów (mnie w pamięć zapadła szczególnie siódemka z programu Merkury, w tym "Gus" Grissom, który z dwoma innymi kosmonautami zginął w pożarze kapsuły podczas testów Apolla 1). Który z tych Amerykanów będzie na pierwszym miejscu? Neil Armstrong.

Nie czytałam zapisów komunikatów z innych misji, zapoznałam się tylko z kilkudziesięcioma stronami transkrypcji z lotu Apolla 11. Niektóre fragmenty rozmów pomiędzy Apollo i Ziemią są niesamowite. Trudno na przykład nie roześmiać się, czytając o wykonywaniu kangurzych skoków. Człowiek zastanawia się, jak to jest stać na nie-Ziemi, bez otoczki błękitu, z czarnym-takim wokół, mając świadomość, że w przypadku poważniejszej awarii nie wróci się do domu. Widzi się ciemność, ma się ograniczone kombinezonem ruchy i nie za wiele czasu na egzystencjalne rozważania (Armstrong i Aldrin mieli całkiem dużo do zrobienia). Mimo tego, że pierwsi ludzie na Księżycu dysponowali kamerą i wiedzieli, że być może setki milionów oglądają ich w tej chwili w telewizji, starali się jak najwięcej opisywać słowami. I tak, na przykład, Armstrong porównywał grunt na Księżycu do węgla drzewnego i piasku. W pewnym momencie doszło zaś do połączenia z Białym Domem:

Capcom (Bruce McCandless): Neil and Buzz, the President of the United States is in his office now and would like to say a few words to you. Over.
Armstrong: That would be an honor.
Capcom: Go ahead Mr. President, this is Houston. Out.
President Nixon: Neil and Buzz. I'm talking to you by telephone from the Oval Room at the White House. And this certainly has to be the most historic telephone call ever made. I just can't tell you how proud we all are of what you ... (have done) for every American, this has to be the proudest day of our lives. And for people all over the world, I am sure they, too, join with Americans, in recognizing what a feat this is. Because of what you have done, the heavens have become a part of man's world. And as you talk to us from the Sea of Tranquility, it inspires us to double our efforts to bring peace and tranquility to earth. For one priceless moment, in the whole history of man, all the people on this earth are truly one. One in their pride in what you have done. And one in our prayers, that you will return safely to earth.
Armstrong: Thank you, Mr. President. It's a great honor and privilege for us to be here representing not only the United States but men of peace of all nations. And with interest and curiosity and a vision for the future. It's an honor for us to be able to participate here today.
President Nixon: And thank you very much and I look forward - all of us look forward to seeing you on the Hornet on Thursday.
Armstrong: Thank you.
Aldrin: I look forward to that very much, sir.

Po Księżycu chodzili Armstrong i Aldrin, ale misja Apollo 11 liczyła jeszcze jednego członka załogi, Michaela Collinsa. Trzeci bohater miał tego pecha, że ktoś musiał zostać w module dowodzenia i to był właśnie on. Przed misją i po misji pewnie zazdrościł kolegom, ale to przecież zrozumiałe. Z drugiej strony: gdyby coś na srebrnym globie poszło nie tak, tylko on wróciłby na Ziemię. W każdym razie, trudno oprzeć się wrażeniu, iż nie tylko względy wizerunkowe (astronauci wiedzieli, że ich słowa są nagrywane i mogą być transmitowane) odegrały rolę w tej oto wspaniałej scenie:

Columbia (Michael Collins): Yes. This is History. Yes. Read you loud and clear. How's it going?
Capcom (Bruce McCandless): Roger. The EVA is progressing beautifully. I believe they are setting up the flag now.
Columbia: Great.
Capcom: I guess you're about the only person around that doesn't have TV coverage of the scene.
Columbia: That's right. That's all right. I don't mind a bit. How is the quality of the TV?

I wiele, wiele innych momentów o różnych odcieniach emocjonalnych i technicznych znaleźć można na kilkuset stronach opublikowanych przez NASA kilka lat temu. Z racji pełnienia funkcji dowódcy misji, Armstrong sporo słów wtedy z siebie wydobył. Agencja udostępnia też w sieci wybór materiałów wideo ze spotkań z jedną ze swych największych gwiazd. Z tego z czym do tej pory się zapoznałam wynika, iż cudowne słowa, jakimi bliscy opisali w pożegnaniu pierwszego człowieka na Księżycu, nie są przesadzone - są w sam raz doskonałe.

Wzruszyłam się, kiedy przeczytałam przesłania, jakie do ludzkości skierowała księżycowa trójka w wieczór przed powrotem na Ziemię. "Good night from Apollo 11", zakończył prosto Neil Armstrong.


Good night from Earth, Mr. Armstrong. Rest in peace.




piątek, 3 sierpnia 2012

Myszowaty anioł

Przypomniał mi się - niestety niedokładnie - tekst z jakiegoś dawnego radiowego programu z kabaretami w tle. "Bo nietoperz to jest taki myszowaty anioł...". Potem było coś o wiszeniu do góry nogami i pękającej żyłce.

Trwa pasmo gryzoniowo-jeżowe. Zaczęło się od szczurka. Kilka dni temu jeden taki wsiadł do autobusu, którym akurat jechałam. Spacerował po ramionach swojego opiekuna. Jak na małą krwiożerczą bestię był dosyć opanowany. Uśmiechałam się do niego, ale nie odwzajemnił zainteresowania.
Potem był jeż, a właściwie jeżyk (wyglądał młodo). Nie zdawał sobie, nicpoń, sprawy, jak blisko był porwania. Półtora roku temu zawiozłabym go do domu rodzinnego, żeby w małym gospodarstwie tępił owady i gryzonie. Tak się bowiem składa, że w mieście występuje nadmiar przedstawicieli tego gatunku, a na wsi niedobór. I jest kłopot. Spotkaliśmy się jednak teraz, a nie w przeszłości, więc dzboniec godnie odwrócił się na pięcie i wrócił skąd przyszedł. To znaczy, było godnie do pewnego momentu, kiedy to musiał wspiąć się z poziomu chodnika na niską podmurówkę a następnie przecisnąć się pomiędzy betonem i metalowym płotkiem. W czasie tych manewrów sporo sapał i śmajtał łapkami aż zaczął przypominać skrzyżowanie maleńkiego niedźwiadka z Krecikiem.
Ostatnia - jak na razie - jest mysz. Pojawiła się za kratką przewodu wentylacyjnego w naszym mieszkaniu. Pozostałaby niezauważona, gdyby nie Zdrapek, wystawiający ją niczym rasowy pies myśliwski. Bardzo ważne pytanie brzmi, czy to mysz czy domowy szczurek. Następne dotyczy tego, czy zwierzę nie należy do któregoś z sąsiadów. Gryzoń Zza Kratki zachowuje się dosyć nieszablonowo: próbował wydrapać sobie przejście do mieszkania w czasie, gdy wpatrywało się w niego dwóch ludzi i jeden kot.

Nie mam pojęcia jakim towarzyszem okazałby się gryzoń już przez kogoś oswojony, za to wiem, że dobrze mi się kiedyś mieszkało z jeżem. Tuptuś po kilku godzinach nocnych wybryków szedł spać albo w najmniej odpowiednim miejscu, z którego potem musiałam go wyciągać, bo - dajmy na to - mama została pokłuta, kiedy sięgała ręką do wielkiego pojemnika z trocinami albo wdrapywał się na moje niewysokie łóżko, czym dostarczał mi dużo radości. I tak wtedy nie spałam, no bo budził mnie tuptaniem po podłodze w poszukiwaniu ofiar, więc obserwowałam huncwota w czasie walki z pościelą, a następnie doświadczałam smyrania złożonymi kolcami w stopy. Spanie z jeżem było interesujące - starał się i kładł kolce po sobie, ale i tak nie można go było pomylić z typowym futrzakiem, bo w dalszym ciągu lekko kłuł. Niestety, nasza wiedza o wymaganiach jeży była wtedy skąpa. Po przeczekaniu na darmowym wikcie i opierunku trudnych miesięcy, a także odbębnieniu zimowego snu pod szafą, Tuptuś wyszedł, jak to się mówi, "po papierosy" i już nie wrócił. Szkoda hultaja. Kolega wmawiał mi potem, że zaprzyjaźnionego jeża rozjechał samochód, ale mu nie wierzyłam. A to ten sam kolega, który poinformował mnie - zgodnie z prawdą - o przeznaczeniu domowego psa na psinę, więc powinnam mu była wierzyć. (Nie wiem jak się mają sprawy teraz, ale wcześniej "psina" w Małopolsce nie była stosowana jako określenie małego psa, tylko jako cudowny lek na wiele dolegliwości - to tłuszcz z psa. Psinę pozyskiwano czasem w bestialski sposób. Proceder ten nie został jeszcze wyeliminowany. Jak na wycieczce po południowej czy południowo-wschodniej Polsce poczujecie rzeźnicko-krematoryjny swąd, w pobliżu nie będzie ubojni, a podpytywani miejscowi będą wymigiwać się od odpowiedzi, wezwijcie Policję, a potem pod numerem danej komendy wojewódzkiej upewnijcie się, czy coś w tej sprawie zrobiono.)

Pozytywna informacja na koniec: jeże w Polsce podlegają ścisłej ochronie i to niezwykłej. Na ten przykład inni pożyteczni (z małymi aksamitnymi dżentelmenami naprawdę da się żyć w zgodzie) bywalcy zieleni - krety - też są pod ochroną, ale niewielką. Kreta nie wolno nam zabić, natomiast możemy usunąć go ze swojego ogrodu (nie na tamten świat, tylko za ogrodzenie). Jeż doczekał się ochrony ścisłej i czynnej. Gdy zobaczymy kłujaka w opałach (ranny, kopany, szczuty i inne), mamy obowiązek go ratować. Tylko z głową ratować i jeśli zajdzie konieczność zabrania do mieszkania, proszę nie nakłuwać im jabłek na grzbiet. W Internecie można znaleźć, w ciągu kilku minut, namiary na organizacje informujące o jeżowych zwyczajach i potrzebach.

Do boju o dobro polskiej kolczatki będącej skrzyżowaniem niedźwiadka z Krecikiem!