Słowa te wypowiedział jeden z kolegów podczas wyprawy w Bieszczady dawno temu. Nie zwróciłam wtedy uwagi na podtekst i stosowałam lądującego orła jako podsumowanie różnych działań, takich jak złożenie namiotu, czy dotarcie na miejsce.
Zmarł Neil Armstrong, pierwszy człowiek, który przespacerował się po Księżycu.
Dosyć często uśmiecham się do srebrnego globu, ale do tej pory chyba tylko kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć w danej chwili o Armstrongu i innych, którzy brali udział w księżycowych misjach. Dzisiaj wieczorem jednak, kiedy spojrzałam na jasny Księżyc bliski pełni, porozumiewawczo do niego mrugnęłam, stosując się do prośby jaką przekazali nam bliscy Neila Armstronga, przeczuwający, że będziemy chcieli go upamiętnić:
Księżyc jest piękny. Pewnie już wspominałam o tym, jak bardzo go lubię. Nadszedł czas na uzasadnienie.
Nasz towarzysz jest nie za blisko, ale i nie za daleko; jest nie za wielki, ale i nie za mały; wpływa na Ziemię, ale nie zanadto; jest jasny, ale nie oślepia; zmienia kształt, ale w ściśle określonych granicach; można powiedzieć, że ma dwie strony, ale zawsze pokazuje nam się od tej lepszej...
Księżyc jest w każdym calu doskonały.
Gdy jest rogalikiem można szukać na nim pana Twardowskiego, a kiedy jest okrągły wzrasta ilość przykrych zdarzeń, ponoć przez to, że wyzwala się w ludziach pierwiastek zła. Księżyc stał się częścią kultury i nic na to nie poradzi (to dzięki jej wytworom moduł dowodzenia Apollo 11 został nazwany "Columbia"). Moim ulubionym obrazem satelity jest ten z misji Wallace'a i Gromita, kiedy potwierdzone zostaje przypuszczenie, iż Księżyc zbudowany jest z sera. Zaś co do wyzwalania pierwiastka zła, Wallace w jednym z filmów Nicka Parka w czasie pełni zamienia się w spełnienie wegańskich marzeń - królikołaka.
Na szczęście jedynego naturalnego satelitę Ziemi znamy już niemalże na wylot, więc ilość narosłych wokół niego mitów będzie się zmniejszać. Wszystko zawdzięczamy rozwojowi takich dziedzin jak matematyka, czy optyka. Księżyc zmierzono, zważono, wyjaśniono jak się porusza, opisano fazy i udowodniono, jak macza palce w pływach. Z wieku na wiek było coraz ciekawiej. Nadal jednak czekano na postęp techniczny, wielkie pieniądze i sprzyjający klimat społeczny. Aż rozpoczął się wyścig w dziedzinie kosmicznej rozgrywany pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim po II wojnie światowej. Prezydent Kennedy na początku swojej prezydentury wyznaczył Amerykanom ambitny cel, by przed końcem dekady (lata 60. XX wieku) wysłać misję na Księżyc, a następnie szczęśliwie sprowadzić ją z powrotem. Udało się.
20 lipca 1969 roku, kiedy Neil Armstrong i Edwin "Buzz" Aldrin wylądowali na Morzu Spokoju (jedna z łatwiej rozpoznawalnych ciemnych plam na srebrzystej kuleczce), oglądającym transmisję telewizyjną ludziom mogło się wydać, iż teraz już nic innego nie będzie się liczyć. Człowiek nie tylko wydostał się z własnej planety, ale i odwiedził sąsiadujące z nią ciało niebieskie. To ci dopiero! Rzeczywistość nie dała o sobie zapomnieć na długo. Niebezpieczny wyścig nadal trwał, a wojny nie zniknęły. Co nie zmienia faktu, że dokonano czegoś wielkiego.
Astronautów wcale nie jest tak wielu (około pół tysiąca). Tylko kilkunastu z nich miało okazję zostawić ślady butów na Księżycu. Nazwiska niektórych spośród kosmicznych żeglarzy pamiętamy i nie będzie to zaskakujące, jeśli teraz próbując przywołać kilka, po Juriju Gagarinie, Mirosławie Hermaszewskim i Walentinie Tierieszkowej wymienicie samych Amerykanów (mnie w pamięć zapadła szczególnie siódemka z programu Merkury, w tym "Gus" Grissom, który z dwoma innymi kosmonautami zginął w pożarze kapsuły podczas testów Apolla 1). Który z tych Amerykanów będzie na pierwszym miejscu? Neil Armstrong.
Nie czytałam zapisów komunikatów z innych misji, zapoznałam się tylko z kilkudziesięcioma stronami transkrypcji z lotu Apolla 11. Niektóre fragmenty rozmów pomiędzy Apollo i Ziemią są niesamowite. Trudno na przykład nie roześmiać się, czytając o wykonywaniu kangurzych skoków. Człowiek zastanawia się, jak to jest stać na nie-Ziemi, bez otoczki błękitu, z czarnym-takim wokół, mając świadomość, że w przypadku poważniejszej awarii nie wróci się do domu. Widzi się ciemność, ma się ograniczone kombinezonem ruchy i nie za wiele czasu na egzystencjalne rozważania (Armstrong i Aldrin mieli całkiem dużo do zrobienia). Mimo tego, że pierwsi ludzie na Księżycu dysponowali kamerą i wiedzieli, że być może setki milionów oglądają ich w tej chwili w telewizji, starali się jak najwięcej opisywać słowami. I tak, na przykład, Armstrong porównywał grunt na Księżycu do węgla drzewnego i piasku. W pewnym momencie doszło zaś do połączenia z Białym Domem:
Po Księżycu chodzili Armstrong i Aldrin, ale misja Apollo 11 liczyła jeszcze jednego członka załogi, Michaela Collinsa. Trzeci bohater miał tego pecha, że ktoś musiał zostać w module dowodzenia i to był właśnie on. Przed misją i po misji pewnie zazdrościł kolegom, ale to przecież zrozumiałe. Z drugiej strony: gdyby coś na srebrnym globie poszło nie tak, tylko on wróciłby na Ziemię. W każdym razie, trudno oprzeć się wrażeniu, iż nie tylko względy wizerunkowe (astronauci wiedzieli, że ich słowa są nagrywane i mogą być transmitowane) odegrały rolę w tej oto wspaniałej scenie:
I wiele, wiele innych momentów o różnych odcieniach emocjonalnych i technicznych znaleźć można na kilkuset stronach opublikowanych przez NASA kilka lat temu. Z racji pełnienia funkcji dowódcy misji, Armstrong sporo słów wtedy z siebie wydobył. Agencja udostępnia też w sieci wybór materiałów wideo ze spotkań z jedną ze swych największych gwiazd. Z tego z czym do tej pory się zapoznałam wynika, iż cudowne słowa, jakimi bliscy opisali w pożegnaniu pierwszego człowieka na Księżycu, nie są przesadzone - są w sam raz doskonałe.
Wzruszyłam się, kiedy przeczytałam przesłania, jakie do ludzkości skierowała księżycowa trójka w wieczór przed powrotem na Ziemię. "Good night from Apollo 11", zakończył prosto Neil Armstrong.
Dosyć często uśmiecham się do srebrnego globu, ale do tej pory chyba tylko kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć w danej chwili o Armstrongu i innych, którzy brali udział w księżycowych misjach. Dzisiaj wieczorem jednak, kiedy spojrzałam na jasny Księżyc bliski pełni, porozumiewawczo do niego mrugnęłam, stosując się do prośby jaką przekazali nam bliscy Neila Armstronga, przeczuwający, że będziemy chcieli go upamiętnić:
"For those who may ask what they can do to honor Neil, we have a simple request. Honor his example of service, accomplishment and modesty, and the next time you walk outside on a clear night and see the moon smiling down at you, think of Neil Armstrong and give him a wink."
Neil Armstrong po spacerze |
Księżyc jest piękny. Pewnie już wspominałam o tym, jak bardzo go lubię. Nadszedł czas na uzasadnienie.
Nasz towarzysz jest nie za blisko, ale i nie za daleko; jest nie za wielki, ale i nie za mały; wpływa na Ziemię, ale nie zanadto; jest jasny, ale nie oślepia; zmienia kształt, ale w ściśle określonych granicach; można powiedzieć, że ma dwie strony, ale zawsze pokazuje nam się od tej lepszej...
Księżyc jest w każdym calu doskonały.
Gdy jest rogalikiem można szukać na nim pana Twardowskiego, a kiedy jest okrągły wzrasta ilość przykrych zdarzeń, ponoć przez to, że wyzwala się w ludziach pierwiastek zła. Księżyc stał się częścią kultury i nic na to nie poradzi (to dzięki jej wytworom moduł dowodzenia Apollo 11 został nazwany "Columbia"). Moim ulubionym obrazem satelity jest ten z misji Wallace'a i Gromita, kiedy potwierdzone zostaje przypuszczenie, iż Księżyc zbudowany jest z sera. Zaś co do wyzwalania pierwiastka zła, Wallace w jednym z filmów Nicka Parka w czasie pełni zamienia się w spełnienie wegańskich marzeń - królikołaka.
Na szczęście jedynego naturalnego satelitę Ziemi znamy już niemalże na wylot, więc ilość narosłych wokół niego mitów będzie się zmniejszać. Wszystko zawdzięczamy rozwojowi takich dziedzin jak matematyka, czy optyka. Księżyc zmierzono, zważono, wyjaśniono jak się porusza, opisano fazy i udowodniono, jak macza palce w pływach. Z wieku na wiek było coraz ciekawiej. Nadal jednak czekano na postęp techniczny, wielkie pieniądze i sprzyjający klimat społeczny. Aż rozpoczął się wyścig w dziedzinie kosmicznej rozgrywany pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim po II wojnie światowej. Prezydent Kennedy na początku swojej prezydentury wyznaczył Amerykanom ambitny cel, by przed końcem dekady (lata 60. XX wieku) wysłać misję na Księżyc, a następnie szczęśliwie sprowadzić ją z powrotem. Udało się.
20 lipca 1969 roku, kiedy Neil Armstrong i Edwin "Buzz" Aldrin wylądowali na Morzu Spokoju (jedna z łatwiej rozpoznawalnych ciemnych plam na srebrzystej kuleczce), oglądającym transmisję telewizyjną ludziom mogło się wydać, iż teraz już nic innego nie będzie się liczyć. Człowiek nie tylko wydostał się z własnej planety, ale i odwiedził sąsiadujące z nią ciało niebieskie. To ci dopiero! Rzeczywistość nie dała o sobie zapomnieć na długo. Niebezpieczny wyścig nadal trwał, a wojny nie zniknęły. Co nie zmienia faktu, że dokonano czegoś wielkiego.
Nie czytałam zapisów komunikatów z innych misji, zapoznałam się tylko z kilkudziesięcioma stronami transkrypcji z lotu Apolla 11. Niektóre fragmenty rozmów pomiędzy Apollo i Ziemią są niesamowite. Trudno na przykład nie roześmiać się, czytając o wykonywaniu kangurzych skoków. Człowiek zastanawia się, jak to jest stać na nie-Ziemi, bez otoczki błękitu, z czarnym-takim wokół, mając świadomość, że w przypadku poważniejszej awarii nie wróci się do domu. Widzi się ciemność, ma się ograniczone kombinezonem ruchy i nie za wiele czasu na egzystencjalne rozważania (Armstrong i Aldrin mieli całkiem dużo do zrobienia). Mimo tego, że pierwsi ludzie na Księżycu dysponowali kamerą i wiedzieli, że być może setki milionów oglądają ich w tej chwili w telewizji, starali się jak najwięcej opisywać słowami. I tak, na przykład, Armstrong porównywał grunt na Księżycu do węgla drzewnego i piasku. W pewnym momencie doszło zaś do połączenia z Białym Domem:
Capcom (Bruce McCandless): Neil and Buzz, the President of the United States is in his office now and would like to say a few words to you. Over.
Armstrong: That would be an honor.
Capcom: Go ahead Mr. President, this is Houston. Out.
President Nixon: Neil and Buzz. I'm talking to you by telephone from the Oval Room at the White House. And this certainly has to be the most historic telephone call ever made. I just can't tell you how proud we all are of what you ... (have done) for every American, this has to be the proudest day of our lives. And for people all over the world, I am sure they, too, join with Americans, in recognizing what a feat this is. Because of what you have done, the heavens have become a part of man's world. And as you talk to us from the Sea of Tranquility, it inspires us to double our efforts to bring peace and tranquility to earth. For one priceless moment, in the whole history of man, all the people on this earth are truly one. One in their pride in what you have done. And one in our prayers, that you will return safely to earth.
Armstrong: Thank you, Mr. President. It's a great honor and privilege for us to be here representing not only the United States but men of peace of all nations. And with interest and curiosity and a vision for the future. It's an honor for us to be able to participate here today.
President Nixon: And thank you very much and I look forward - all of us look forward to seeing you on the Hornet on Thursday.
Armstrong: Thank you.
Aldrin: I look forward to that very much, sir.
Po Księżycu chodzili Armstrong i Aldrin, ale misja Apollo 11 liczyła jeszcze jednego członka załogi, Michaela Collinsa. Trzeci bohater miał tego pecha, że ktoś musiał zostać w module dowodzenia i to był właśnie on. Przed misją i po misji pewnie zazdrościł kolegom, ale to przecież zrozumiałe. Z drugiej strony: gdyby coś na srebrnym globie poszło nie tak, tylko on wróciłby na Ziemię. W każdym razie, trudno oprzeć się wrażeniu, iż nie tylko względy wizerunkowe (astronauci wiedzieli, że ich słowa są nagrywane i mogą być transmitowane) odegrały rolę w tej oto wspaniałej scenie:
Columbia (Michael Collins): Yes. This is History. Yes. Read you loud and clear. How's it going?
Capcom (Bruce McCandless): Roger. The EVA is progressing beautifully. I believe they are setting up the flag now.
Columbia: Great.
Capcom: I guess you're about the only person around that doesn't have TV coverage of the scene.
Columbia: That's right. That's all right. I don't mind a bit. How is the quality of the TV?
I wiele, wiele innych momentów o różnych odcieniach emocjonalnych i technicznych znaleźć można na kilkuset stronach opublikowanych przez NASA kilka lat temu. Z racji pełnienia funkcji dowódcy misji, Armstrong sporo słów wtedy z siebie wydobył. Agencja udostępnia też w sieci wybór materiałów wideo ze spotkań z jedną ze swych największych gwiazd. Z tego z czym do tej pory się zapoznałam wynika, iż cudowne słowa, jakimi bliscy opisali w pożegnaniu pierwszego człowieka na Księżycu, nie są przesadzone - są w sam raz doskonałe.
Wzruszyłam się, kiedy przeczytałam przesłania, jakie do ludzkości skierowała księżycowa trójka w wieczór przed powrotem na Ziemię. "Good night from Apollo 11", zakończył prosto Neil Armstrong.
Good night from Earth, Mr. Armstrong. Rest in peace.