poniedziałek, 15 lipca 2013

"Ptak bez skrzydeł"

To parafraza fragmentu poezji Byrona i tytuł mini-serii obecnej na antenie TVP kilkanaście lat temu. Zdanie o braku skrzydeł odnosiło się co prawda do miłości, a dokładniej mówiąc do jej braku, ale nie o to tu chodzi. W serialu pokazano krwiożerczość generałów i okrucieństwo I wojny światowej. I chociaż tamtemu konfliktowi poświęcono dużo lepszych produkcji, np. "Ścieżki chwały", "Na zachodzie bez zmian", "Gallipoli", "War Horse", czy sekwencję z zasiekami i końmi w maskach przeciwgazowych w "Wichrach namiętności", to właśnie "Ptak bez skrzydeł" jako pierwszy zwrócił moją uwagę na potrzebę zniszczenia romantycznego wizerunku wojny.

W jednej ze scen tego serialu do przyokopowej kwatery wraca zmęczony brytyjski oficer. Celuje w swojego kolegę z rewolweru i każe mu maszerować w swoją stronę. Kolega najpierw jest zdezorientowany, a potem przerażony. Nieraz już zapewne widział w tych stronach szaleństwo. Ale oficer nie zwariował. Po przykrym dla obu stron pokazie wytłumaczył, że to rozkaz dowództwa. Nazajutrz brytyjscy żołnierze z ich odcinka frontu mają wyjść ze swoich okopów, marszowym krokiem przejść przez ziemię niczyją, po czym zająć stanowiska przeciwnika. Prosty sztabowy przepis na rzeź.

Mniej więcej tak wyobrażamy sobie I wojnę światową na froncie zachodnim: dwie postrzępione linie okopów pełne milionów żołnierzy, błota, wszy i szczurów, pomiędzy nimi najeżona zaporami i zasiekami, zryta wybuchami pocisków ziemia niczyja, a nad tym wszystkim samotny balon obserwacyjny i Czerwony Baron w pogoni za kolejną ofiarą. Co jakiś czas żołnierze jednej albo drugiej strony wypełzają z okopów i przy dźwiękach gwizdków oraz werbli próbują nie polec na polu chwały. Generałowie raczą się zaś herbatką, koniakiem i zakąską w odległym pałacu.

I wojna światowa to jeszcze ten okres, kiedy nawet w armiach państw zachodnich nie patyczkowano się z tym, co dzisiaj znamy jako zespół stresu pourazowego (PTSD), a za tak zwane tchórzostwo karano śmiercią. To ten sam czas, kiedy bez cienia wstydu, bez żadnych oporów, rządzący i wysocy oficerowie wmawiali całym społeczeństwom, że zdobycie kilkuset metrów ziemi kosztem życia kilku tysięcy ludzi jest przełomowym momentem jakiejś kampanii. Dziennikarstwo było już wtedy rozwinięte, fotografia prasowa również, ale przecież od czego są cenzura i manipulacja.

Symbolem wojny na Pacyfiku stało się kilku Marines zatykających amerykańską flagę na Iwo Jimie, z wojny o Falklandy szczerzy się do nas książę Andrzej, "Pustynną Burzę" pamiętamy jako rozbłyski wybuchów daleko za plecami reportera CNN, tzw. wojna z terroryzmem przedstawia się płonącymi wieżami WTC.
Tylko z nielicznymi konfliktami kojarzę same przerażające, smutne, dosłowne zdjęcia tragedii z frontu i zaplecza.
Nie wiem, jakie obrazy utkwiły w pamięci ludzi żyjących w czasie I wojny światowej, ale tak sobie myślę, że z pewnością nie te, które powinny, skoro niedługo po Wielkiej Wojnie wybuchła jeszcze większa. To zresztą chyba nigdy nie są te, które powinny.

Dopiero niedawno dotarło do mnie, że nie mam pojęcia jak to wyglądało w Związku Radzieckim. Oczywiście, dość wcześnie zakochałam się w "Opowieści o prawdziwym człowieku" Borysa Polewoja, zapoznałam się też z "Żołnierskim szczęściem" Walentyny Czudakowej,  a z filmów ze wspaniałym - chociaż miejscami artystycznie wydumanym - "Lecą żurawie", ale nadal niewiele wiem o niepropagandowym przedstawieniu tego, jak wojna nie tylko odbierała, ale i niszczyła ludzkie życia, niezależnie od odległości od linii frontu i liczby lat, jakie minęły od parady zwycięstwa. Znalazłam już jedną książkę zawierającą wspomnienia o byłych żołnierzach chowających się przed wyimaginowanym nalotem do wybudowanych na domowych podwórkach schronów, kierujących ruchem na "przyfrontowych" skrzyżowaniach, czekających do końca życia na tych, którzy z wojny nie wrócili. Ta książka to "Urodziłam się nad Bajkałem" Bełły-Chan Skwarskiej. Mam nadzieję, że niedługo natrafię na równie poruszający wiersz opowiadający o powojennych cieniach, o których oficjalnie w Związku Radzieckim się nie mówiło.

Po produkcjach Toma Hanksa i Stevena Spielberga ("Szeregowiec Ryan", "Kompania braci", "Pacyfik"), a także Clinta Eastwooda ("Sztandar chwały", "Listy z Iwo Jimy"), czy świetnie dopracowanych próbach rozliczania mitów z kin narodowych ("Kokoda", "Indigènes") można mieć najbliższe jak się da - dopóki nie doświadczymy konfliktu na własnej skórze - wyobrażenie o tym, jak wyglądała II wojna światowa w Europie Zachodniej i na Pacyfiku. Nie znajdziemy w nich piękna walki i umierania za ojczyznę. Są za to obrazy przygnębienia, wyczerpania, załamania, ran, chorób, a w końcu "nieludzkich" odruchów "zezwierzęcenia".

Nie istnieje uniwersalne lekarstwo na głupotę postrzegania wojny jako historycznej konieczności, wielkiej przygody, czy kuźni narodowych bohaterów. Gdyby istniało, wymienione przeze mnie filmy i książki znajdowałyby się na recepcie. Tak jak poniższe słowa przenoszące nas na front zachodni sprzed niemalże stu lat.


"No Man's Land" ("The Green Fields of France")
Eric Bogle

Well, how do you do, Private William McBride,
Do you mind if I sit down here by your graveside?
And rest for awhile in the warm summer sun,
I've been walking all day, and I'm nearly done.
And I see by your gravestone you were only nineteen
When you joined the glorious fallen in 1916,
Well, I hope you died quick and I hope you died clean,
Or, Willie McBride, was it slow and obscene?
Did they beat the drum slowly, did they play the pipes lowly?
Did the rifles fire o'er you as they lowered you down?
Did the bugles sing "The Last Post" in chorus?
Did the pipes play "The Flowers of the Forest"?
And did you leave a wife or a sweetheart behind
In some faithful heart is your memory enshrined?
And, though you died back in 1916,
To that loyal heart are you forever nineteen?
Or are you a stranger, without even a name,
Forever enshrined behind some glass pane,
In an old photograph, torn and tattered and stained,
And fading to yellow in a brown leather frame?
Well, the sun's shining down on these green fields of France;
The warm wind blows gently, the red poppies dance.
The trenches have vanished long under the plow;
No gas and no barbed wire, no guns firing now.
But here in this graveyard it's still No Man's Land;
The countless white crosses in mute witness stand
To man's blind indifference to his fellow man.
And a whole generation who were butchered and damned.
And I can't help but wonder now, Willie McBride,
Do all those who lie here know why they died?
Did you really believe them when they told you "The Cause"?
Did you really believe that this war would end wars?
Well the suffering, the sorrow, the glory, the shame,
The killing, the dying, it was all done in vain,
For Willie McBride, it's all happened again,
And again, and again, and again, and again.