Żyjemy. Mamy się dobrze. Zdrapek przestał podróżować i przybierać na wadze. Pozwiedzałam sobie trochę Śląsk. Zamiast o tym coś mądrego napisać zaniedbałam Mapnika.
Co tam jeszcze? W Irlandii cisza i spokój, trwa powrót w koleiny rozwoju sprzed kryzysu, ale nie ma już mowy o celtyckim tygrysie. Z nowości to w małej miejscowości, do której staram się co roku zaglądać, planuje się budowę kolejnego marketu, zdaje się Lidla. Małe sklepy mają ciężki żywot (cen nie mogą już bardziej obniżać), na szczęście poprzedni market ich nie zabił, więc i tym razem jest dla nich nadzieja.
Tak naprawdę tyle się dzieje, że nie wiadomo od czego zacząć. Może od tego, że zupełnie nie cieszę się z tego, co dzieje się na wschód od nas. Niedobrze, jak przypomina się, że w poszczególnych częściach Europa nie wytrzymuje stu lat bez wojny. Pojawia się wtedy myśl, że co do całości kontynentu, zasadę stu lat przyjdzie sprawdzić na własnej skórze. I chociaż w każdym zakątku świata można znaleźć miejsce, gdzie źle się dzieje, los Ukraińców i ich państwa znajduje się na pierwszym planie. Nie po to przechodziliśmy trudne a nawet straszne etapy w historii, żeby nie martwić się przerwaniem spokojnego rozwoju naszych sąsiadów. Ale tak, tych złych rzeczy jest więcej: rozprzestrzenianie się wirusa ebola, strzelanie do cywilnych samolotów, rozwój "Państwa Islamskiego", tlący się w Strefie Gazy konflikt, katastrofy naturalne.
Są też na szczęście dobre rzeczy. Nawet taka maruda jak ja zwyczajnie cieszy się tym, że Polacy zostali mistrzami świata w siatkówce, będziemy mieli polskiego "prezydenta Europy", a zmiana rządu w naszym kraju nie wiąże się z większymi emocjami.
Co tam jeszcze? W Irlandii cisza i spokój, trwa powrót w koleiny rozwoju sprzed kryzysu, ale nie ma już mowy o celtyckim tygrysie. Z nowości to w małej miejscowości, do której staram się co roku zaglądać, planuje się budowę kolejnego marketu, zdaje się Lidla. Małe sklepy mają ciężki żywot (cen nie mogą już bardziej obniżać), na szczęście poprzedni market ich nie zabił, więc i tym razem jest dla nich nadzieja.
Tak naprawdę tyle się dzieje, że nie wiadomo od czego zacząć. Może od tego, że zupełnie nie cieszę się z tego, co dzieje się na wschód od nas. Niedobrze, jak przypomina się, że w poszczególnych częściach Europa nie wytrzymuje stu lat bez wojny. Pojawia się wtedy myśl, że co do całości kontynentu, zasadę stu lat przyjdzie sprawdzić na własnej skórze. I chociaż w każdym zakątku świata można znaleźć miejsce, gdzie źle się dzieje, los Ukraińców i ich państwa znajduje się na pierwszym planie. Nie po to przechodziliśmy trudne a nawet straszne etapy w historii, żeby nie martwić się przerwaniem spokojnego rozwoju naszych sąsiadów. Ale tak, tych złych rzeczy jest więcej: rozprzestrzenianie się wirusa ebola, strzelanie do cywilnych samolotów, rozwój "Państwa Islamskiego", tlący się w Strefie Gazy konflikt, katastrofy naturalne.
Są też na szczęście dobre rzeczy. Nawet taka maruda jak ja zwyczajnie cieszy się tym, że Polacy zostali mistrzami świata w siatkówce, będziemy mieli polskiego "prezydenta Europy", a zmiana rządu w naszym kraju nie wiąże się z większymi emocjami.
Zastanawiając się nad tym, jak to dużo się dzieje, zwłaszcza złych rzeczy, wróciłam pamięcią wspomaganą zasobami Internetu do 1994 roku. Cofnięcie się 20 lat wstecz wystarczy, bo to już okres po zakończeniu zimnej wojny, a jeszcze przed popularyzacją Internetu przyczyniającego się do zagęszczenia informacyjnego szumu. Co wtedy się działo? Niemało. I nie był to jakiś wyjątkowo obfitujący w wydarzenia rok. Różnica polega tylko na tym, że informacji docierało wtedy do nas mniej. Czy były to solidniej przedstawiane fakty, czy analiza była bardziej pogłębiona? Wątpię. Notki o tym, co danego dnia czy tygodnia wydarzyło się na Bałkanach były czasem niewiele dłuższe niż "leady" w obecnych wydaniach internetowych. A jeśli się tylko chce, można we współczesnych mediach i w Internecie znaleźć solidne analizy. Jedyne co nas ogranicza to czas na szukanie wiarygodnych źródeł i zapoznawanie się z nimi. Tyle technikalia. Fakty są takie, że w 1994 roku na Haiti wysłano polski GROM, trwało oblężenie Sarajewa, rozpoczęła się oficjalnie pierwsza wojna w Czeczenii, bojówki Hutu wymordowały ok. milion Tutsi w Rwandzie, Amerykanie wycofali swój kontyngent z Somalii. Doszło też do kilku dużych katastrof samolotów, w których wyniku zginęło kilkaset osób. A w jednej tylko katastrofie estońskiego promu na Bałtyku zginęło ponad 850 osób. To wszystko już w czasach upadku znaczenia ONZ i bez wymieniania katastrof naturalnych.
Łatwo zauważyć, że nie wymieniłam dobrych rzeczy. One się sprytnie ukrywają, nie tylko przed moją pamięcią. Jestem jednak otwarta na propozycje w sekcji "komentarze", świat przecież nie składa się tylko z cierpienia.
Głęboki wniosek jest taki, że obecnie nie dzieje się więcej. Wątpię też w to, czy politycy, dyplomaci, wojskowi i inni odpowiedzialni nie tylko za siebie, radzą sobie gorzej z reagowaniem na kolejne wydarzenia. Tyle tylko, że w międzyczasie ja jako odrębna, samodzielnie myśląca jednostka dorosłam i widzę, że schematy są powtarzane. A one niekoniecznie prowadzą do rozwiązywania problemów. Ani sytuacja na Ukrainie, ani "Państwo Islamskie" nie wzięły się znikąd. Tylko co ja mam z tym zrobić? W czasie pomarańczowej rewolucji mogłam iść na krakowski Rynek, żeby pokazać którymś z kolei reformatorom na Ukrainie, że nie są sami. Tamci reformatorzy nie poradzili sobie ze skomplikowaną sytuacją. Nie oni pierwsi. Wobec czego dzisiaj rządzący mają jeszcze bardziej skomplikowaną sytuację do rozwiązania. A większości obywateli Ukrainy nie żyje się dłużej czy lepiej.
Albo co mi z wiedzy, że "Państwo Islamskie" to pokłosie starych działań jeszcze z czasów zimnej wojny. Raczej tego w twarz CIA, FSB i Asada nie rzucę, bo na audiencję nie mam co liczyć.
Pozostaje pielęgnować w sobie głęboko skrywany optymizm realisty i egoizm. Nie ma co martwić się wielkimi zagrożeniami na zapas.
Łatwo zauważyć, że nie wymieniłam dobrych rzeczy. One się sprytnie ukrywają, nie tylko przed moją pamięcią. Jestem jednak otwarta na propozycje w sekcji "komentarze", świat przecież nie składa się tylko z cierpienia.
Głęboki wniosek jest taki, że obecnie nie dzieje się więcej. Wątpię też w to, czy politycy, dyplomaci, wojskowi i inni odpowiedzialni nie tylko za siebie, radzą sobie gorzej z reagowaniem na kolejne wydarzenia. Tyle tylko, że w międzyczasie ja jako odrębna, samodzielnie myśląca jednostka dorosłam i widzę, że schematy są powtarzane. A one niekoniecznie prowadzą do rozwiązywania problemów. Ani sytuacja na Ukrainie, ani "Państwo Islamskie" nie wzięły się znikąd. Tylko co ja mam z tym zrobić? W czasie pomarańczowej rewolucji mogłam iść na krakowski Rynek, żeby pokazać którymś z kolei reformatorom na Ukrainie, że nie są sami. Tamci reformatorzy nie poradzili sobie ze skomplikowaną sytuacją. Nie oni pierwsi. Wobec czego dzisiaj rządzący mają jeszcze bardziej skomplikowaną sytuację do rozwiązania. A większości obywateli Ukrainy nie żyje się dłużej czy lepiej.
Albo co mi z wiedzy, że "Państwo Islamskie" to pokłosie starych działań jeszcze z czasów zimnej wojny. Raczej tego w twarz CIA, FSB i Asada nie rzucę, bo na audiencję nie mam co liczyć.
Pozostaje pielęgnować w sobie głęboko skrywany optymizm realisty i egoizm. Nie ma co martwić się wielkimi zagrożeniami na zapas.