Angela Lansbury kojarzy mi się bardziej z nauczycielką rozwiązującą zagadki kryminalne, Jessicą Fletcher, z "Murder, she wrote" ("Napisała: Morderstwo"), niż z Panią Imbryk. Jeden z popularnych za oceanem komików żartował zresztą ostatnio, że kiedy w amerykańskim mieście pojawia się ta detektyw-amator z londyńskim akcentem, na pewno ktoś zginie, co oznacza, że jej postać musi być seryjnym mordercą. Taką siłę oddziaływania ma jej aktorstwo!
Piosenka towarzysząca kultowej scenie z animacji Disneya o miłości bawoła i wieśniaczki mogła być zaśpiewana tylko jej głosem. Tak spokojnym, miłym i miękkim, jakby tę baśń opowiadała nam na dobranoc babcia. Na szczęście dla widzów taką wizję mieli zarówno reżyser, jak i twórcy tytułowego utworu, którzy przekonali wahającą się - ze względu na swój wiek - aktorkę. Mogli podłożyć głos profesjonalnej piosenkarki, ale wiedzieli, że już wybrali najlepiej.
W zeszłym roku ta ponad dziewięćdziesięcioletnia dama wystąpiła na koncercie z okazji ćwierćwiecza bardzo zacnej animacji. Jak słychać, pani Lansbury trzyma się bardzo dobrze i nie brakuje jej sił w płucach.
Kilka dni temu do kin weszła "aktorska" wersja "Pięknej i Bestii". Tym razem głosu Mrs. Potts użyczyła inna wielka dama brytyjskiego kina, Emma Thompson. Zdaje się, że większość najważniejszych w tym filmie ról zgarnęli Brytyjczycy, dzięki czemu komicy amerykańscy mają kolejne pole do popisu (co jakiś czas nabijają się z tego, jak ich rynek jest "zalewany" imigrantami z wysp). Skoro o żartach mowa, to w "Saturday Night Live" przedstawiono bardzo dobry skecz na temat zamiany miejsc w interpretacji tej historii: Bestia informuje Piękną, że nie może doczekać się jej transformacji. Wspaniałe!
Ja nie mogę się już doczekać obejrzenia "Pięknej i Bestii" 2017. Na razie znam piosenki. Wykonanie tytułowej przez Emmę Thompson jest bardzo dobre. Ale Pani Imbryk dla mnie już na zawsze będzie mówić i śpiewać głosem Angeli Lansbury.
Miłego, pięknego dnia!