Świat szybko się zmienia. Zwykłam nawet powtarzać, że za szybko.
Czas to interesująca kategoria - coś w sam raz dla stereotypowego filozofa, który poświęca całe życie w przepastnej bibliotece po to, by chociaż spróbować zgłębić tę wielką tajemnicę. Filozofem jeszcze nie jestem. Fizykiem też niestety nie.
Istnieje, czy nie istnieje ten czas? Można go "oszukać"? Jak go liczyć? Czy skończy się, kiedy zatrzyma się ostatni zegar, czy też wtedy, kiedy umrze ostatni człowiek zdolny odczuć i zmierzyć jego upływ? Wyjaśnienie tych kwestii zostawiam innym, których prace mam nadzieję kiedyś przeczytać. Zdaję sobie tylko sprawę z paradoksów związanych z kategorią czasu. Wiem, że świat zmienia się szybko, ale tylko w jakiejś skali. Weźmy skalę życia człowieka. Dzisiaj przypomniałam sobie, że jeszcze 10 lat temu nie potrafiłam założyć skrzynki e-mail, 5 lat temu nie widziałam nic dziwnego w tym, że krzyże wiszą w szkołach i urzędach, a rok temu myślałam, że jeszcze tylko dwa lata i napiszę doktorat (oczywiście dzisiaj nadal daję sobie dwa lata). Inaczej: mniej niż 10 lat temu czytałam w gazetach o wojskach NATO, które - poszukując terrorystów odpowiedzialnych za zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie - weszły do Afganistanu; 5 lat temu zrealizowałam marzenie i pojechałam do Irlandii, gdzie po ostatecznym zawieszeniu broni przez IRA nareszcie zapanował pokój; rok temu za pośrednictwem Internetu oglądałam zaprzysiężenie pierwszego nie-białego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Możnaby teraz napisać, że w swej istocie czas jest raczej powolny. Jednak czym jest jego istota i w jaki sposób czas może być szybki czy wolny, skoro płynie w tym samym tempie?
Świat zmienia się zaskakująco wolno. Wojna jest obecna w najnowszej historii Afganistanu już od kilkudziesięciu lat. Dzisiejsi mieszkańcy tego kraju raczej nie znają nie-wojennej rzeczywistości. W Irlandii i w Wielkiej Brytanii jeszcze do końca lat 90. wybuchały bomby podkładane przez IRA w złudnej nadziei, że pomoże to zrealizować marzenie wielu ludzi o zjednoczeniu wyspy. W USA polityka tzw. "affirmative action" przynosi więcej szkód niż pożytku, ale i tak powinno się być świadomym, że batalia o zrównanie praw politycznych wszystkich obywateli pierwszej nowożytnej demokracji toczyła się od początku jej powstania aż do końca lat 60. XX wieku.
W "Prostej historii" Davida Lyncha główny bohater (dziadek, który po wielu latach życia w gniewie jedzie odwiedzić i przeprosić swego chorego brata mieszkającego jakieś trzy-cztery stany dalej) spotyka w barze weterana wojennego. Panowie wymieniają się zawstydzającymi historiami ze swoich szlaków bojowych (zabicie przez pomyłkę towarzysza broni, strzelanie do nieuzbrojonych ludzi). Dziadkowie tak sobie siedzą, smutnieją, gasną. Za ich życia wydarzyło się niemało: pierwszy film dźwiękowy, Wielki Kryzys, wojna światowa, wynalezienie długopisu, boom gospodarczy i dobrobyt lat 50., popularyzacja telewizji, otarcie się świata o nuklearną zagładę, zrównanie w prawach wyborczych Afroamerykanów, festiwal w Woodstock, spacer człowieka po Księżycu, narodziny Internetu, zbudowanie robota, upadek bloku wschodniego i wiele, wiele innych, fascynujących rzeczy. Ale oni większość życia spędzili w swych małych miasteczkach na Środkowym Zachodzie USA. Z perspektywy czasu to wszystko, co wydarzyło się na świecie i w czym nawet brali udział, jest rozmywającym się tłem. Jakie znaczenie ma bowiem to, że samoloty latają z prędkością ponaddźwiękową, skoro starszy pan ma już tak słaby wzrok i jest tak biedny, że jedyny środek transportu, z jakiego może skorzystać, to kosiarka do trawy? Czym jest Internet dla kogoś, kto nie ma dostępu do komputera? Po co rozwój medycyny komuś, kto nie ma pieniędzy na ubezpieczenie medyczne? W skali całego świata to wszystko jest ważne - to ciągłe posuwanie się ludzkości naprzód. W skali życia jednego człowieka, takiego jak bohater filmu Lyncha, mogłoby tego w ogóle nie być i w zasadzie nic istotnego by się z tego powodu nie zmieniło. Dla przygniecionych tym do czego doszło na wojnie i jak potoczyły się ich losy dziadków liczy się tylko to, czy dobrze przeżyli swoje życie - tak długie, a jednocześnie zbyt krótkie.
Przechodząc obok szkoły tańca można usłyszeć: "wolny, wolny, szybki, szybki", "wolny, szybki, szybki" itd. Kolejność tych wyrazów oraz częstotliwość ich pojawiania się zależy od tego, jaki taniec jest akurat na warsztacie. Instruktorzy muszą być geniuszami. Dla człowieka czas wydaje się płynąć właśnie tak: "szybki, wolny, wolny", "wolny, wolny, szybki, szybki"...