To tytuł piosenki Antony and the Johnsons ze ścieżki dźwiękowej "The Secret Life of Words" Isabel Coixet z 2005 roku. To bardzo dobry film. Lubię też wcześniejszy obraz tej autorki: "Moje życie beze mnie". Oba zostały wyprodukowane przez zespół, w którym znajduje się między innymi Pedro Almodovar.
Film to dzieło zbiorowe. Ktoś inny odpowiada za wyszukanie miejsc do kręcenia, czy znalezienie rekwizytów z epoki, ktoś inny za przesłuchania aktorów, za reżyserię (czasem jest kilku reżyserów i różne ekipy odpowiedzialne za drugi, trzeci i komputerowy plan). Inni ludzie dobierają oświetlenie, jeszcze inni ustawiają kamery. Są też osoby, które tworzą zespoły odpowiedzialne za muzykę, montaż, udźwiękowienie. Czasem mamy do czynienia z filmem autorskim, co oznacza, że reżyser może być dodatkowo - w różnych konfiguracjach - scenarzystą, operatorem, aktorem, montażystą, kompozytorem. Nieczęsto się to jednak zdarza. Zwykle pełnometrażowy kinowy film fabularny to dzieło kilku ważnych osób (reżyser, scenarzysta, producent, operator, autor muzyki, montażysta) i kilkuset ich współpracowników. Mimo wszystko, jakoś to na tym ekranie współgra. W filmie "Życie ukryte w słowach" współgra nawet doskonale.
Zdarza mi się tęsknić za festiwalami. Nie dlatego, żebym jakoś specjalnie lubiła rozmawiać o Passolinim, Tarkowskim czy Bressonie do piątej nad ranem, przy resztkach jakiegokolwiek jedzenia i alkoholu, po kilku dniach niewysypiania się i niemycia. Po prostu kiedy jestem zmęczona wielkimi produkcjami, na dodatek oglądanymi z doskoku raz na dwa miesiące, przypominam sobie, jak wielką frajdą był pobyt na festiwalu. Wiele filmów w kilku kinach w niewiele dni. Sama radość. W dodatku większość z tych produkcji nie miała szans na wejście do dystrybucji. Człowiek czuł się taki wyjątkowy, że na nie trafił.
Bez festiwali tego co mnie omija jest naprawdę dużo. Zdaję się więc na przypadek. Czasem zainteresuje mnie piosenka (jak z "The Guitar" córki Roberta Redforda), czy scena z gali rozdania Oscarów (tak było w przypadku "Once"), a czasem ktoś opowie mi jakiś film.
Opowiadanie o filmach jest niezwykłe. Są tam stałe motywy, jak na przykład: "bo tam wcześniej, o czym nie wspomniałam/em" albo: "i to będzie ważne, ale o tym za chwilę". Mnie trafiają się zawsze dobrzy opowiadacze. Historyjka jest spójna, napięcie rośnie. Cenię sobie zwłaszcza nakładanie na filmowy obraz emocji, spostrzeżeń i wiedzy opowiadającego. I tak właśnie zapoznałam się z "Życiem ukrytym w słowach". Następnie obejrzałam trailer i zwróciłam uwagę na piosenkę "Hope There's Someone".
Połączenie różnych elementów układanki: informacji o The International Rehabilitation Council for Torture Victims (IRCT), słów piosenek, kolorów, miejsc, światła i cienia, gry aktorów, dialogów, to w "La vida secreta de las palabras" majstersztyk. Trzeba mieć ogromne wyczucie i zaplecze intelektualne, by tego dokonać. Dlatego filmy są takie wspaniałe: pomimo całej różnorodności jest ktoś, kto trzyma wszystko w garści, dodając od siebie doświadczenie emocjonalne i mądrość. Tym kimś jest reżyser. Isabel Coixet wydaje się być jednym z najlepszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz