Thomas Carlyle opisał w ten sposób ekonomię: "ponura nauka". To było w czasach, kiedy inny Thomas, tym razem Malthus, opublikował swoje wyliczenia, z których wynikało, że ludzkość się stoczy, bo liczba ludności rośnie w stopniu geometrycznym (do kwadratu), a przyrost żywności to ciąg arytmetyczny (jeden plus dwa, plus trzy itd.). (Oczywiście Thomas Malthus nie był pierwszym zwracającym uwagę na ten problem, ale to jemu przypisuje się nowatorstwo myśli, więc niech tak zostanie. W innym wpisie chętnie zajmę się "krążeniem idei" - mniej więcej w tym samym czasie, w różnych zakątkach świata wpadano na podobne pomysły.) Jak na przyszłego ekonomistę jestem bardzo słabym matematykiem. Jedyne pocieszenie znajduję w tym, że ekonomia to nie tylko wzory, liczby i modele ekonometryczne.
To smutna nauka, podobnie jak politologia. Nie wiem, jak mają przedstawiciele nauk technicznych, przyrodniczych, ścisłych - ja jestem od nauk społecznych i towarzyszy mi coraz więcej smutku. Dlaczego? Bo uświadamiam sobie, że można dążyć do ideału, ale nigdy się go nie osiągnie. Na dodatek w tych dążeniach popełnia się błędy, za które płacą jak najbardziej realni ludzie: swoim życiem, zdrowiem, szczęściem, majątkiem.
Ekonomia jest fascynująca. Zwłaszcza odkąd do łask w ekonomicznych rozważaniach przywrócono psychologię, politologię, prawo. Nie da się jednak ukryć, że wniosek z tej nauki płynie taki, iż niemożliwe jest zbudowanie porządku, z którego wszyscy będą zadowoleni. Zawsze znajdą się bogacze i nędzarze, szczęściarze i pechowcy, pełnosprawni i niepełnosprawni, dobrzy i źli. Jak we "Wrogu u bram" ("Enemy at the Gates", 2001, Jean-Jacques Annaud), kiedy komisarz polityczny Daniłow mówi do legendy obrony Stalingradu, snajpera Zajcewa: "Na tym świecie, nawet sowieckim świecie, zawsze będą bogaci i ubodzy. Bogaci w talenty i ubodzy w talenty. Bogaci w miłość i ubodzy w miłość." Nie da się stworzyć doskonałej rzeczywistości dla wszystkich. Taka jest prawda.
Z najprostszej i jednocześnie najlepszej definicji wynika, że ekonomia to nauka o dostępności i wykorzystywaniu zasobów w różnych celach (co?, jak/gdzie?, dla kogo/po co?). Możliwości i ograniczenia. Ludzi jest wielu. Jeszcze więcej istnieje ich pragnień. Zasobów posiadamy mało. Celów, do których można je wykorzystać jest mnóstwo. Ktoś musi zdecydować o tym co, jak i dla kogo. Nie dla wszystkich i nie na wszystko wystarczy. Niewesoło, prawda?
Może urodzić się ktoś zmyślniejszy niż Sokrates, Marks czy Ender. Jaki by to jednak nie był geniusz nie przeskoczy ograniczeń materialnych i niematerialnych. Jakbyśmy nie kombinowali zawsze ktoś/coś zostanie na lodzie. Co w związku z tym? Jak już wspominałam: ktoś musi zdecydować. Najlepiej, żeby to była osoba dosyć nieczuła. Nie zastanawialiście się czasem nad tym, co myślała Margaret Thatcher, gdy zamykała kolejne brytyjskie kopalnie? Jak można stanąć przed jednym człowiekiem, czy tysiącem ludzi i powiedzieć, że podwyżek nie będzie, a właściwie to zakłady pracy, w których spędzili pół życia zostaną zamknięte? Co zrobić: wysłać kolejnych żołnierzy do Afganistanu, zakupić nowy sprzęt Państwowej Straży Pożarnej, sprywatyzować szpitale, budować autostrady, zlikwidować tradycyjne domy dziecka, zezwolić na posiadanie narkotyków? Jak można być pewnym, że dane rozwiązanie jest dobre?
Kiedy na politologii przez pół roku usiłowano nas nauczyć ekonomii, myślałam, że to arcytrudny i oderwany od rzeczywistości przedmiot. Byłam na niskim roku i nie zdawałam sobie sprawy z tego, iż nieprzypadkowo wyróżnia się taki pion, jak nauki społeczne. Ekonomia, politologia, socjologia, psychologia, prawo i kilka innych łączy się ze sobą. Chodzi o człowieka, a więc również jego funkcjonowanie w społeczeństwie. Skoro funkcjonowanie, to konsumpcja, wymienianie myśli, praca, istnienie w porządku prawnym, posiadanie własności, przestępczość, skłonność do poświęceń, kariera, ryzyko, miłość i wiele innych. Człowiek w całej swej społecznej, ale także biologicznej (istnieje ta wolna wola czy nie?) rzeczywistości.
Dlaczego, pomimo tego, że już w XIX wieku z ekonomii chciano zdjąć łatkę smutku, nadal nie cieszy mnie to, co czytam i z czym stykam się na co dzień? O co w tym wszystkim chodzi?
O nadzieję. Dajemy sobie nadzieję. Gdyby to był tylko przytłaczający smutek bez wyjścia, to jaki sens miałoby jakiekolwiek działanie, a nawet trwanie?
Co jest zabawne? To, że filozof zapytałby, czym jest smutek, co to jest sens i jak rozumiem trwanie.