Tydzień temu przypomniałam sobie, jak bardzo lubię baklawę. Radosny i słodki proces myślowy zaszedł dzięki Roubenowi Azizianowi, na którego wykładzie byłam. Otóż pan profesor pochodzi z Armenii. I to wystarczyło.
Armenię pamiętam z dzieciństwa. Nie, nie byłam tam osobiście. Miałam pośredników: telewizor, gazety, książki, rozmowy dorosłych. Najpierw kojarzyłam ten kraj z górą Ararat, gdzie osiadła arka Noego. Potem z trzęsieniem ziemi. Przyznacie, że to raczej niezbyt wesołe skojarzenia. Jednak nawet pomimo tego, iż kolejnym stopniem mojej znajomości Armenii było przeczytanie fragmentów podręczników do historii dotyczących rzezi Ormian, polubiłam ten kraj.
Kilkanaście lat później obejrzałam zaś - zupełnie przypadkiem - wyjątkowy film: "588 rue paradis" Henriego Verneuila. Obraz stworzono opierając się na historii rodzinnej samego reżysera. Jak się okazało, losy ludzi związanych z budynkiem o numerze 588, położonym przy ulicy Paradis, stanowią drugą część (pierwsza to "Mayrig") opowieści o Ormianach, którzy po masakrach z początku XX wieku wyemigrowali z państwa tureckiego do Francji.
Jest sobie pan w średnim wieku, dyrygent, zdaje się. Urodził się w Imperium Osmańskim, ale wychował we Francji. Niechętnie przyznaje się do ormiańskiego pochodzenia - udowodnił sobie, że tak żyje się łatwiej. Do pewnego momentu oczywiście. Jego życie zmienia się na lepsze dzięki wspaniałej kobiecie. No i dzięki baklavie, a właściwie symbolom, które ten deser ze sobą niesie.
Pierwszy raz baklawy spróbowałam, kiedy przywieziono mi ją z Bułgarii. To było coś wyjątkowego i dobrze zapamiętałam tamten wieczór. Później miałam z moim ulubionym deserem do czynienia mniej więcej raz do roku, kiedy wyjeżdżałam z Polski.
W ciągu kolejnych lat naszej znajomości przekonałam się, że najbliższa jest mi baklava z pistacjami. W kategorii słodyczy nic jej jeszcze nie pobiło.
W "Paradis 588" znajdziecie scenę robienia tego specjału. Okazuje się, że w wyrób zaangażowana jest cała rodzina, a baklava jest daniem świątecznym. Miło było zobaczyć coś takiego. Dziadkowie, rodzice i dzieci, spędzający właściwie całe dwa dni ze sobą, by stworzyć dzieło w postaci baklavy. Nie denerwują się, nie kłócą. To mogłoby zaszkodzić delikatnemu ciastu. Czyż to nie urocze? Aż się zapomina, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu.
Dopiero dzięki "Paradis 588" zobaczyłam radosnych Ormian. Ciekawe, co ujrzę, kiedy w końcu wybiorę się z odwiedzinami do Armenii. Pewnie zwyczajność. Ale wiem już, że w zwyczajności nie ma nic złego. Wręcz przeciwnie - może kryć się za nią słodkie święto bliskich sobie ludzi.