Nagrywałam dzisiaj rozmowę z magistrem historii, który specjalizuje się w najnowszych dziejach Bałkanów. Jak nietrudno się domyślić większość czasu spotkania pochłonęła wojna z lat 90. XX wieku.
Jedno z pytań, które zadałam mojemu rozmówcy dotyczyło kierunku studiów - co takiego sprawiło, że wybrał historię, no i poświęcił się takiej, a nie innej specjalizacji. Odpowiedział, iż jedną z kluczowych spraw był wybuch konfliktu zbrojnego w byłej Jugosławii.
Po zakończeniu zimnej wojny miał być spokój, a tu proszę - wojna i to w Europie.
Na mnie wpłynęło to podobnie, tyle że wybrałam później politologię. Oglądałam relacje telewizyjne i zdjęcia w gazetach, czytałam artykuły i w ten sposób poznawałam informacje dotyczące Pustynnej Burzy, oblężenia Sarajewa, walk w Mogadiszu, ludobójstwa w Rwandzie. Rozpoznawałam nazwiska, takie jak generał Norman Schwarzkopf i Richard Holbrooke, sytuowałam nazwy krajów i miast na mapie świata, starałam się zapamiętać, co o różnicach między Hutu i Tutsi, czy muzułmanami i Serbami, mówili dziennikarze.
O II wojnie światowej słyszałam w szkole, zadawałam pytania jej dotyczące rodzicom, bratu i innym "starszym", byłam wiernym widzem Czterech Pancernych i Hansa Klossa a także filmów dokumentalnych o tamtych czasach, ale to była odległa przeszłość. Tymczasem wspomniane przeze mnie wyżej tragedie rozgrywały się w jakże bliskim "teraz". To musiało robić wrażenie. I jasne, że doceniałam spokój życia w Polsce.
Minęło kilka lat i sceny znane dzięki mediom zastąpiły obrazy filmowe, takie jak "Aleja snajperów", czy "Życie ukryte w słowach". Zaskakujące przy tym, jak dużo czasu - pomimo tego, iż docierały do mnie wiadomości o okrucieństwach konfliktów - zajęło mi dojście do tego, że świat nie jest czarno-biały a wojnę przegrywają wszyscy.
Dość szybko wpadłam natomiast na to, jak dużą rolę odgrywają politycy i służby dyplomatyczne. Kojarzycie dyskusje dotyczące tego, iż jednym z warunków przystąpienia do NATO było skończenie z tradycją powoływania czynnych zawodowo wojskowych na stanowisko ministra obrony narodowej? Cywilna kontrola nad armią - jakie to oczywiste. Co prawda wojskowi narzekają, że cywil nic o nich nie wie i rzadko kiedy szanują swojego szefa mniejszego (szef większy to w przypadku Polski prezydent), ale kto z nas chciałby wrócić do poprzedniego schematu? Wydaje mi się, że nasi wojskowi nie są szkoleni na dyplomatów. Najpierw dążyliby do rozwiązania siłowego i wzrostu znaczenia armii w życiu kraju, a potem pytaliby o co chodzi. To dosyć niebezpieczne. Jest bardziej prawdopodobne, że cywil najpierw pomyśli o tym, jak uniknąć kosztów ludzkich i finansowych, więc wyśle do akcji swoich dyplomatów. Oczywiście, jeśli zawiedzie sugestia, delikatność i targ, w zanadrzu trzeba mieć broń. Zawsze rozsądnie jest zadbać o posiadanie przewagi i niekoniecznie chodzi tutaj o lotniskowce na każdym z oceanów. To może być pieniądz albo informacja. W trylogii o Skrytobójcy autorstwa Robin Hobb znajdziecie zgrabny opis sztuki dyplomacji jako aksamitnej rękawiczki okrywającej rękę z ukrytym sztyletem. (Machiavelli chyba polubiłby tę trylogię.) Chciałoby się, żeby sztylet nigdy nie został użyty, ale czasem nie można tego uniknąć.
W latach 90. byłam rozgoryczona bezradnością polityków i dyplomatów. Wierzyłam w ONZ, a on jakby spał. Jakiś czas później, studiując politologię, zapoznałam się z książką o konfliktach w Afryce i Azji od XIX do końca XX wieku. Ciekawe analizy. W tej dotyczącej początków krwawych jatek w wolnym Kongo, zainteresował mnie fragment o oficerze sił ONZ, który rozkazał swoim żołnierzom otworzyć ogień do obu stron wojny domowej. Od razu zapanował między nimi spokój. To było działanie niezgodne z zasadami misji pokojowej, ale jakże skuteczne. W byłej Jugosławii nie można było czegoś takiego zrobić, co uświadomił mi dopiero mój rozmówca z Naukowej. Stron konfliktu było co najmniej kilka w jednym czasie. Zdaje się, że to generał Lewis MacKenzie, Kanadyjczyk dowodzący częścią sił UNPROFOR, powiedział, że wtedy trzeba było podjąć mniej więcej taką decyzję: pomagamy temu, kto zabił 15 osób, innemu, który zabił 10 osób, czy też temu, który "na koncie" miał 5 ofiar?
Na początku XXI wieku polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych powołało do życia Akademię Dyplomatyczną. Po kilku latach opiekę nad nią przejął Polski Instytut Spraw Międzynarodowych. W Akademii szkolona jest kadra na potrzeby naszej dyplomacji. Bardzo chciałabym, żeby to byli najlepsi z najlepszych.
W tej działce wielkość kraju i liczebność a także jakość jego sił zbrojnych mają drugorzędne znaczenie. Z pewnością jednak przydają się dobry wywiad i kontrwywiad.
To jest tak, że czeski dyplomata może wpłynąć na zmianę decyzji amerykańskiego kolegi. Serio, serio. Zręczni dyplomaci mogą z małego kraju stworzyć wspaniałego rozgrywającego na arenie międzynarodowej. Ciekawe czy ich praca bardziej przypomina dokonywanie transakcji na giełdzie i biznesowe obiady, czy też podchody szpiegów?
Richard Holbrooke i Slobodan Milosevic |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz