"And the battle's just begun
There's many lost, but tell me who has won
The trench is dug within our hearts
And mothers, children, brothers, sisters torn apart!"
There's many lost, but tell me who has won
The trench is dug within our hearts
And mothers, children, brothers, sisters torn apart!"
Wielka Brytania, 1972 r. |
Północna Irlandia. Belfast. Krwawa Niedziela. Londonderry. Bomby. IRA. UVF (Ulster Volunteer Force - jedna z protestanckich organizacji paramilitarnych). Brytyjscy spadochroniarze.
W latach 90. ubiegłego wieku w Irlandii Północnej (ale także w Anglii, w Republice Irlandii, a nawet w Stanach Zjednoczonych) wybuchały bomby IRA. Po ulicach Belfastu i Londonderry chodzili brytyjscy żołnierze z karabinami, w kamizelkach kuloodpornych. Za nimi toczyły się opancerzone wozy. Ostatnią bazę na granicy irlandzko-irlandzkiej zdemontowano zaledwie kilka lat temu (przejeżdżałam wtedy tamtędy - niesamowity widok ciętych na kawałki blaszanych konstrukcji, do ostatniej chwili wywołujących strach, przypominających o tym, że pokój w Europie wcale nie jest sprawą oczywistą).
W 2005 roku ogłoszono zakończenie walk i złożenie przez IRA broni. Oczywiście, nawet bojownicy oficjalnej IRA nie oddali wszystkiego. Część arsenału została ukryta, trochę sprzedano, a nawet oddano za darmo - co może być jednym z czynników, które sprawiły, że od kilku lat na terenie Republiki i Ulsteru wzrasta liczba przestępstw z użyciem broni palnej.
Gdy spróbujecie przypomnieć sobie filmy opowiadające o zielonej wyspie, a potem porównacie ich treść z opracowaniami historycznymi, okaże się, że niektórzy filmowcy postarali się jak najlepiej odtworzyć pogmatwaną historię Irlandii XX wieku. Najbardziej znane i wstrząsające spośród tych obrazów to "Michael Collins" Neila Jordana, czy "Wiatr buszujący w jęczmieniu" Kena Loacha (oba poruszające temat irlandzkiej wojny domowej jaka wybuchła po ustaleniach z 1921 roku, kiedy to 6 hrabstw Ulsteru pozostało własnością brytyjską). Wydaje mi się jednak, że "Krwawa niedziela" Paula Greengrassa, czy "Bokser" Jima Sheridana, pomimo tego, iż jest w nich mniej wojny i ofiar, robią większe wrażenie. Chodzi o to, że to już druga połowa XX wieku. Czasy po II wojnie światowej. W przypadku "Boksera" to lata 90. Pamiętacie je? U nas ta dekada to wyjście ostatnich żołnierzy radzieckich z Polski, pierwszy McDonalds w Warszawie, denominacja złotego, upadek wielkich zakładów przemysłowych, bezrobocie, prezydent-elektryk, przystosowywanie się do życia w zupełnie innym systemie społecznym, ekonomicznym i politycznym. Zaczęło się wyjaśnianie zbrodni komunizmu, ludziom nie groziło już UB ani KGB, nie trzeba było chować bibuły ani bać się pukania do drzwi późnym wieczorem. Polska bez wojny, bez powstań, bez krwawo tłumionych strajków. Słyszało się o tym, co dzieje się na świecie, nawet całkiem blisko nas (obawa o zjednoczenie Niemiec, wojna w byłej Jugosławii, Czeczenia), ale zasadniczo mieliśmy na głowie inne problemy, które można sprowadzić do hasła: "odbijanie się od dna".
Jakie to wszystko niesamowite!
Irlandzki cud gospodarczy nie mógł rozkręcić się na dobre, dopóki nie ogłoszono pokoju. Przypominacie sobie może kilka słynnych zdjęć z lat 90. XX wieku (na części z nich w tle stoi Bill Clinton): na jednym widać polityków z byłej Jugosławii (porozumienie z Dayton; 1995), z innego uśmiechają się do nas Icchak Rabin i Jasir Arafat (ogłoszenie powstania Autonomii Palestyńskiej; pokojowe współistnienie; 1993), a na jeszcze innym ręce ściskają sobie Bertie Ahern i Tony Blair (spotkanie premierów Republiki Irlandii i Wielkiej Brytanii w kilka miesięcy po zawarciu tzw. "porozumienia wielkopiątkowego"; za opracowanie tego dokumentu pokojowego Nobla w 1998 roku otrzymali politycy z Irlandii Północnej: katolik John Hume i protestant David Trimble). To ostatnie jest najmniej uroczyste, właściwie to jest zupełnie zwyczajne. Tymczasem, w pamiętnym 1998 roku, nareszcie zrobiono ogromny krok w kierunku ogłoszenia pokoju w Irlandii. Okupiono to drogo: falą zamachów organizacji niezadowolonych z takiego obrotu spraw. Większość mieszkańców podzielonej wyspy, pomimo chwilowego wzrostu napięcia, porozumienie jednak poparła.
Republika Irlandii zaczęła się bogacić, 6 hrabstw północnych pozbyło się brytyjskich spadochroniarzy.
Kiedy przechadzałam się ulicami Belfastu i Derry (prawidłowa nazwa to Londonderry, nadana przez protestanckich przybyszów w XVII wieku; na fali rozluźnienia często w tamtym czasie słyszało się starą nazwę: "Derry"; obecnie, wsiadając do autobusu na Busaras w Dublinie możemy na tabliczce zobaczyć "Derry" albo "Londonderry" i nikogo to nie dziwi) w 2005 roku, dwa miesiące po ogłoszeniu końca walk i kilka dni po niewielkich zamieszkach, nie mogłam nadziwić się temu, co widzę. Opustoszałe bazy, rozluźnieni ludzie. Już nie żołnierze, a policjanci na patrolach. Swobodny przejazd przez granicę i to w dodatku nowym autobusem z floty Buseireann (narodowy irlandzki przewoźnik), a nie przestarzałym Goldlinem z Północy. Nareszcie Republika przegoniła Ulster.
Niedługo możliwe będzie zjednoczenie historycznych dzielnic: Leinsteru, Munsteru, Connachtu i Ulsteru. 32 hrabstwa znowu razem: happy together. To byłoby coś! Może w stulecie Powstania Wielkanocnego zostanie rozpisane referendum? Zgodnie z "porozumieniem wielkopiątkowym" mieszkańcy Ulsteru mogą zdecydować o swej państwowej przynależności. Może w setną rocznicę uzgodnień pokojowych z 1921 roku? Potem może być za późno - dogodna chwila minie, żyjący w zjednoczonej Europie Irlandczycy zapomną o możliwości politycznego scalenia wyspy. Dlaczego uważam, że nadchodzi dobry moment na rozpisanie referendum? Z powodów ekonomicznych. Kryzys dotknął Republikę, ale jej nie zniszczył. Nadal jest to kraj atrakcyjny dla poszukujących pracy Irlandczyków z Północy. Już tylko z opowieści starszych ludzi można dowiedzieć się, że Republika była 20-30 lat temu ubogim krewnym Irlandii Północnej. Te dwa kraje różnią teraz w zasadzie tylko tablice rejestracyjne na samochodach (Republika ma podobne do naszych, a Ulster oczywiście żółte, brytyjskie). Teraz albo nigdy.
O czym właściwie jest "Bokser"? O tym, jak bardzo musieli zmienić się ludzie, których przyzwyczajono myśleć, że przemoc jest jedynym rozwiązaniem problemów. Dokonali tego, ale musiało upłynąć wiele czasu, by zrozumieli, iż terror do niczego dobrego nie prowadzi. Ten film nie jest wesoły. Wręcz przeciwnie, jest przygnębiający. Tym niemniej, warto go obejrzeć. Bo jeszcze kilkanaście lat temu z baz w Belfaście żołnierze otwierali ostrzegawczy ogień, obowiązywała godzina policyjna, a IRA zabijała ludzi nie za bardzo przyglądając się temu, jakiego są wyznania i narodowości. Rosły straty i rachunki krzywd do wyrównania. Zemsta, frustracja i gniew zbierały swe żniwo. Można było nadal tak żyć. Istniała też jednak alternatywa - pokojowa, zjednoczona Europa. Potrzebny był jeszcze ktoś odważny, kto powie: "Stop!". I stało się coś niesamowitego - w podobnym czasie tysiące ludzi doszły do podobnych wniosków. Nie wpadli na to z dnia na dzień. By dojrzeć potrzebowali smutnego przykładu kilkudziesięciu lat zła i setek śmiertelnych ofiar konfliktu. Tę ogromną pracę na rzecz pokoju wykonali tylko po części politycy i wojskowi. Większość uznania należy się tzw. zwykłym ludziom, którzy chcieli normalnie żyć, nie przekazując kolejnemu pokoleniu obciążenia nienawiścią. Udało im się.