Siedzę sobie na lotnisku w Dublinie. Środek nocy. Przez kilka godzin nie ma żadnych przylotów i odlotów, więc trwa wielkie sprzątanie. Duże lotnisko nigdy nie zasypia.
Kojarzycie taką kreskówkę, jak "Jimbo"? Była nadawana w ramach Wieczorynek w latach 90. XX wieku albo też w sobotnim paśmie dla dzieci, razem z disneyowskimi filmami. Jimbo był małym samolotem, takim niedorosłym Jumbo Jetem. Akcja każdego z odcinków tylko częściowo rozgrywała się w powietrzu. W większości przypadków znajdowaliśmy się na lotnisku, a dokładniej mówiąc na jego płycie. Można było na niej spotkać nie tylko samoloty i helikoptery, ale także samochody lotniskowe: cysterny, autobusy, schody, taśmociągi, holowniki, wozy strażackie, ambulanse. Jak byłam mała to zastanawiałam się, czy to rzeczywiście tak wygląda. Teraz już wiem, że bajka dosyć dobrze opisywała rzeczywistość. Oczywiście nie chodzi o to, że otacza mnie teraz stado narysowanych w dwóch wymiarach, roześmianych kumpli Jimbo. Chociaż nie ukrywam, że czasem, gdy mija mnie coś z lotniskowej stajni, chichoczę. Bliskie rzeczywistości w bajce było pokazanie, jak wiele elementów potrzeba, by lotnisko mogło pracować. No i niezwykłość tych wynalazków! Pojazdy lotniskowe nie wyglądają bowiem jak te, które znamy z codzienności w mieście. Cysterny są bardziej masywne, wydając się wręcz opancerzonymi twierdzami na kołach. Holowniki (pewnie tak naprawdę nazywają się inaczej, bo ich zadaniem nie jest holowanie, tylko popychanie - przecież samolot nie ma wstecznego biegu) przypominają żółwie, a wozy ratownictwa - ogromne owady.
Do tej pory z daleka tylko oglądałam wielkie samoloty, takie jak Boeingi 747. Mam jednak nadzieję, że kiedyś wdrapię się na pokład nie tylko dorosłego Jimbo, ale i Dreamlinera czy Airbusa A380.
Dzięki kilku nocom spędzonym na lotniskach zauważam nie tylko ich pracę na zewnątrz, ale też to, co dzieje się w środku. Na przykład są takie lotniska, po których chodzą uzbrojeni po zęby policjanci w kamizelkach kuloodpornych. Są też takie, gdzie ochrona nie nosi przy sobie broni palnej. Można trafić na scenę z amerykańskimi żołnierzami wracającymi z misji w Afganistanie czy innym zakątku świata. Nieodparcie do głowy przychodzą wtedy straszne sceny z filmów wojennych. Na razie najbardziej zabawnym epizodem jaki znam, było wymigiwanie się polskich pograniczników z lotniska w Balicach od przyjmowania życzeń składanych im przez wyższego szefa przed jakimiś świętami.
Niestety nie jestem postacią, w którą wcielił się George Clooney w filmie "Up in the Air" Jasona Reitmana z 2009 roku. Na szczęście nie jestem też bohaterem odgrywanym przez Toma Hanksa w "Terminalu" Stevena Spielberga z 2004 roku. Jestem Kapitanem Kanapką, który kiedyś chciałby poznać pracę lotniska całkiem, całkiem od kuchni. Nie wystarczą mi opowieści znajomych zatrudnionych w portach lotniczych, czy produkcje takie jak "Inside Gatwick" lub "Jimbo". Chcę przejechać się każdym z dziwnych pojazdów służących na dużym lotnisku i sprawdzić, czy Jumbo Jety się do nich uśmiechają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz