poniedziałek, 23 stycznia 2012

Doktorat

Leży, czyli robi to, co - jak się domyślam - doktoraty lubią robić najbardziej. Są sobie dranie razem w jakiejś krainie doktoratów, piją, opychają się pysznościami, swawolą. Nie jestem zbyt szczęśliwa z tego powodu, chociaż... Jak mój doktorat ma wolne to ja też mam wolne. Przychodzi jednak taka chwila w życiu, kiedy trzeba siebie i drania z tego stanu zawieszenia wydobyć. Po prostu kończą się doktoranckie studia.

Co prawda to nauki ścisłe i techniczne, a nie społeczne, którymi się zajmuję (historia myśli ekonomicznej, a dokładniej: doktryna społeczno-ekonomiczna Murraya Rothbarda), ale zajrzyjcie na stronę PhD Comics. Tak, mniej więcej, wyglądają doktoranckie troski, radości, imprezy, praca.

Mój ulubiony komiks ze strony o doktorantach to tygodniowy wykaz postępów pracy naukowej.

Zabawne ujęcie męczących, a czasem nawet smutnych spraw, to nie jedyne, co mają do zaproponowania redaktorzy PhD. Można tam też znaleźć podpowiedzi, jak napisać doktorat w terminie. Jedna z najważniejszych wskazówek brzmi: pracuj codziennie.

Na koniec ciekawostka z innego źródła (na obrazku jest GoComics.com), dotycząca doskonałej teorii ekonomicznej. Bawcie się dobrze:


piątek, 6 stycznia 2012

Odorek

Zastanawiam się nad zmianą imienia Zdrapek na Odorek. Czyli powinnam kupować jaśnie panu lepszą karmę - wtedy charakterystyczny brzydki zapach się zmniejszy.

Szybko się do siebie przywiązaliśmy. Kilka razy w życiu spotykało mnie coś podobnego, ale we wszystkich przypadkach chodziło o zwierzęta należące do domowników - przywiązanie rozkładało się na poszczególne osoby. Teraz jesteśmy tylko we dwójkę: ja i Zdrapek.

Mój pręgowany chłopak jest nieszczęśliwy, bo utracił wolność, ale chyba zdaje sobie sprawę z tego, że zyskał regularne uzupełnianie miski i zaspokajanie potrzeby czułości. Pytanie, dlaczego ja też szybko się przywiązałam. Zdrapek nie daje mi jeść, roztacza smrodek, bałagani, psoci, miauczy i drapie drzwi, przez co trzeba będzie się wyprowadzać z taniego lokum itd.

Dlaczego wzięłam go do domu? Po co ma mieszkać ze mną w bloku, mając do dyspozycji małą przestrzeń?

Robię listę rzeczy, które mogą mu się we mnie nie podobać. Z ciekawości. Z pewnością na pierwszym miejscu jest to, że niekoniecznie biegnę go nakarmić, kiedy budzi mnie pacnięciem łapki w oko. (Właśnie uczy się skuteczniejszego triku - przesuwa po podłodze hałaśliwe zabawki.) Poza tym, zostawiam go samego i nie wracam, kiedy zaczyna miauczeć i piszczeć, dając znać, że momenty odosobnienia są potrzebne, ale bez przesady. I bawić się nie umiem porządnie - zabraniam mocnego gryzienia i drapania...

Myślicie, że w zwierzętach zakochujemy się od pierwszego wejrzenia? To nie takie znowu głupie. Przecież jestem pewna, że Zdrapek nie zmieni zdania, nie tylko dlatego, że jest już oficjalnie moją własnością. Zwierzęta domowe są wierne. Nie dawaliśmy sobie słowa, ale tak zupełnie po prostu będziemy ze sobą.

środa, 4 stycznia 2012

Rok wskakiwania na wyższy level


Tamten miał być rokiem radości... W skrócie napiszę, że nie do końca był.

Postanowienia noworoczne to w moim przypadku śliska sprawa. (Pozdrawiam Bridget Jones z tego miejsca.) Tym razem postanowiłam więc życzyć sobie po prostu czegoś wspaniałego:
- brzmienia jak pani, która czyta to opowiadanie (mniej więcej od dwunastej minuty: Nicola Griffith, "It takes two"),
- tłumaczenia łatwych i skomplikowanych zagadnień oraz odpowiadania na pytania jak Richard Dawkins,
- opowiadania jak Dan Carlin.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Balto

W Krakowie, niedaleko zamku wawelskiego, stoi niezwykły pomnik. Dwie dłonie otaczają zaniedbanego, nieszczęśliwego kundla, który wygląda jakby czegoś szukał, o coś prosił. Ten pies to Dżok, jakiś czas temu przez kilka miesięcy kręcący się po krakowskim rondzie w poszukiwaniu swego zmarłego pana. Dżok zakończył swe życie pod kołami pociągu. Stał się symbolem wierności i poświęcenia, za co krakowianie wystawili mu ten skromny postument. Lepsze od pomnika byłoby jednak jego spokojne, długie życie, prawda?

Pomnik Balto w Central Parku
W nowojorskim Central Parku stoi inny psi pomnik. Na jego podstawie wyryto napis: "Wytrwałości, wierności i inteligencji". Nie przedstawia żadnego naukowca, lekarza, czy innego dobroczyńcy ludzkości, tylko psa gotowego do biegu. To Balto, pół-wilk, który uratował przed zarazą dzieci z alaskańskiego miasteczka. On i jego towarzysze z dwudziestu psich zaprzęgów w 1925 roku, w czasie najsroższej od lat zimy, przywieźli do miejscowości Nome na Alasce szczepionkę, chroniącą dzieci przed rozpoczynającą się epidemią dyfterytu.

W 1867 roku potrzebujący gotówki car Aleksander II sprzedał ogromny kawał z pozoru niepotrzebnej i nieurodzajnej ziemi Amerykanom. Chodzi oczywiście o Alaskę, gdzie już w dwadzieścia lat później rozpoczął się okres zwany gorączką złota. Do lat 20. XX wieku na Alaskę ściągnęły setki tysięcy ludzi, którzy chcieli szybko się wzbogacić. Mieszkali w górniczych osadach, oddalonych od siebie o setki a nawet tysiące kilometrów. W 1925 roku ich stan nawiedziła ostra zima. Wtedy to właśnie w miasteczku Nome wybuchła epidemia dyfterytu. Potrzebne leki znajdowały się o tysiąc sześćset kilometrów stamtąd, w Anchorage. Pociąg mógł je dowieźć tylko na odległość tysiąca kilometrów, a z uwagi na trudne warunki atmosferyczne w grę nie wchodził samolot. Mieszkańcy Nome i okolic wiedzieli, że w tej beznadziejnej sytuacji pomóc im mogą tylko psy zaprzęgowe.

Husky i Malamut nawet bez specjalnych bucików chroniących łapy przed ostrym lodem potrafią biec nieprzerwanie kilkadziesiąt kilometrów. Ich drużyna zaprzężona do sań była świetnym sposobem na poruszanie się po zagrzebanej w śniegu i targanej zawiejami Alasce. Taki pojazd prowadzi teoretycznie człowiek, jednak wszyscy wiedzą, że tak naprawdę jest to pierwszy pies w zaprzęgu, wybrany tylko na to stanowisko przez swego pana. Z Nome po szczepionkę i z powrotem biegło 20 zaprzęgów z 400 psami, które utworzyły sztafetę. Trasę, którą mieli pokonać śmiałkowie, dzisiaj, przy użyciu najnowszych technik, przejeżdża się saniami ciągniętymi przez psy w ciągu dziesięciu dni. W 1925 roku naszym bohaterom zajęło to dni pięć. Na ostatnim etapie zaprzęg prowadził mieszaniec o imieniu Balto.

W drogę wyruszono 27 stycznia 1925 roku. Po trzech dobach sanie dotarły do wagonu z lekami. W drodze powrotnej rozszalała się burza śnieżna. Ostatni w sztafecie maszer - Gunnar Kaasen - został przez nią oślepiony. Teraz zaprzęg prowadził już tylko Balto, który musiał zapanować nad pozostałymi psami, zadbać o bezpieczeństwo delikatnej przesyłki składającej się ze szklanych fiolek z lekarstwem oraz uważać, żeby jego pan nie spadł z sań. Gdy patrzę na mojego psa nie jestem w stanie tego pojąć. Chyba dlatego, że tutaj nie ma co sobie wyobrażać i nad czym dyskutować – to się po prostu zdarzyło. Balto kilka razy się wahał, gubił kierunek i nie miał pojęcia gdzie jest. Dzięki świetnemu węchowi, spokojowi i wytrwałości po jakimś czasie wracał na właściwy szlak. Prowadziła go determinacja – musiał wypełnić powierzone mu zadanie ratowania życia. Nikt nie wie, jak to się stało, że zrozumiał o jaką stawkę toczy się ta wyprawa. Świadkowie opowiadali tylko, że Balto po dotarciu na miejsce i dostarczeniu przesyłki padł na ziemię z wyczerpania.

1 lutego chore dzieci z Nome dostały pierwszą dawkę życiodajnego leku. Po kilku dniach mogły serdecznie uściskać swoich pupili, których wpuszczono wtedy na salę chorych.

Właściciele zaprzęgów nie odpoczywali długo. Po następne dostawy lekarstw potrzebnych do opanowania epidemii, już w lepszych warunkach pogodowych, jeździły kolejne wyprawy, jednak to na pamiątkę pierwszej sztafety od 1973 roku rozgrywany jest wyścig psich zaprzęgów The Iditarod Trail Sled Dog Race, którego trasa jest dwa razy dłuższa niż ta pierwotna. Jest to jeden z dwóch najtrudniejszych na świecie wyścigów. Dojechać do jego mety to już jest wyczyn sam w sobie.

Balto nie był gwiazdą mediów, tak jak hollywoodzki owczarek Rin Tin Tin. Był całkiem zwyczajnym psem, który dokonał niezwykłej rzeczy, za co nie dostał żadnej wielkiej nagrody. Pomnik wystawiono mu niemalże od razu, jednak jego samego czekał smutny los. Właściciel sprzedał go do cyrku, gdzie pies nie miał odpowiedniej opieki. Po dwóch latach odnalazł go pewien naukowiec, który wykupił bohatera i oddał do zoo. Po śmierci w wieku 14 lat, Balto został wypchany i trafił na wystawę do muzeum historii naturalnej w Cleveland.

Odsłonięcie pomnika Balto w Central Parku
PS
Od pół roku układam plan radiowej audycji o zwierzętach. Mam nadzieję, że na antenie Żaka pojawi się ona w lutym lub w marcu 2012 roku. Nie mogę uratować wszystkich zwierząt, które cierpią, nie mogę uratować chociażby 10 z nich. W zasięgu ręki mam jednak medium, przez które ponieść można kaganiec oświaty. Dużą winę za nieodpowiedzialne zachowanie ludzi wobec zwierząt ponosi przecież niewiedza.