wtorek, 13 lipca 2010

Walka o pokój

Wyrazy mogą pojawiać się w naprawdę dziwnych związkach. Spójrzmy na takie sformułowanie: "walka o pokój". Spotykamy je w języku polityki, ekonomii, religii. Wojskowi i rządowi propagandyści również używają tej zbitki słownej.

11 lipca 2010 roku w RPA piłkarskie drużyny Hiszpanii i Holandii bardzo dosłownie wzięły sobie do serca walkę. Niektóre starcia na boisku wyglądały naprawdę paskudnie. Jak napisał jeden z internautów, porównując zdjęcia "słynnych" fauli z finału 2006 i z tego niedzielnego: co mundial, to udoskonalanie niechlubnej techniki.

W Polsce ukazało się już kilka ciekawych artykułów na temat tego, jak mistrzostwa mogą wpłynąć na sytuację w Hiszpanii. Zagadnienie rozważa się od strony politologicznej, ekonomicznej, kulturowej. O co chodzi? O to, że Hiszpania jest podzielona.

Po próbie budowy IV RP, katastrofie smoleńskiej i wyborach prezydenckich 2010 roku może się Polakom wydawać, że nasze społeczeństwo jest podzielone. To znaczy, iż - na szczęście - nie mamy pojęcia o tym, czym są naprawdę poważne różnice. Kiedy czyta się niektóre relacje polskiej himalaistki, Kingi Baranowskiej (choćby tę z trwającej właśnie wyprawy na K-2), może rzucić się w oczy nazwa "Droga Basków". Otóż Himalaiści z hiszpańskimi paszportami niekoniecznie są Hiszpanami. Mogą być Baskami, czy Katalończykami. To dlatego sukces hiszpańskich piłkarzy jest tak wielki. Ponieważ obok "królewskich" z Madrytu, grali Katalończycy z Barcelony, Andaluzyjczycy z Sewilli, a także przedstawiciele kilku innych regionów. Dziennikarze największych hiszpańskich mediów, prowadząc relacje ze stadionu "Soccer City" w Soweto, z przejęciem mówili o tym, że tego dnia istnieje jedna Hiszpania, a politycy powinni uczyć się od piłkarzy i - przede wszystkim - od trenera del Bosque, jak należy wygrywać z największymi podziałami.

Hiszpanie różnią się nie tylko narodowościowo. Dzielą ich też: ocena historii XX wieku, wyznania religijne, podejście do laicyzacji państwa, pomysły na rozwój gospodarczy. Tak naprawdę to wszystko ginie w pomroce dziejów, gdzieś pomiędzy Rzymianami, Wizygotami, Arabami i chrześcijańskimi państewkami, które dokonały rekonkwisty. Ważnymi punktami w tym całym zamieszaniu są Izabela Kastylijska i Ferdynand Aragoński, którzy wygnali z kraju Arabów (przy okazji również Żydów) i zjednoczyli dwie silne prowincje: Kastylię z Madrytem i Aragonię z podległą jej Barceloną. Te dwa wielkie ośrodki, wokół których budowano Hiszpanię, były jeszcze kilkakrotnie jednoczone i rozdzielane. Od czasów demokratyzacji, ponad 30 lat temu, zapowiadał się kolejny podział.

Zmieńmy na chwilę otoczenie. W połowie lat pięćdziesiątych XX wieku ostatni jeńcy wojenni (oficjalnie) wrócili z łagrów do Niemiec Zachodnich. Od kilku lat ich kraj starał się podnieść z upadku, co znamy pod hasłem "cudu gospodarczego Ludwiga Erhardta". Jednak potrzeba było czegoś jeszcze, oprócz reformy walutowej i rządowych zabiegów na rzecz uwolnienia przedsiębiorczości. Czegoś, co pokazałoby Niemcom, że przed nimi otwiera się jasna przyszłość bez nazistowskiej skazy. Tym czymś stał się tzw. cud z Berna: pokonanie przez niemiecką drużynę piłkarską legendarnej reprezentacji Węgier i zdobycie tytułu mistrza świata w 1954 roku.
Ekipa zwycięzców wracała z mundialu w Szwajcarii specjalnym pociągiem. Na trasie jego przejazdu czekało na piłkarzy wiele tysięcy ludzi. Kolejne tysiące słuchały relacji w radiu, czytały o swych bohaterach w gazetach. Dzisiaj sugeruje się, że niemieccy reprezentanci mogli wtedy zwyciężyć dzięki stosowaniu dopingu. Czy to coś zmienia? Owszem, szkoda wspaniałej drużyny węgierskiej, ale najważniejsze jest to, czym wygrana stała się dla zwycięzców. Społeczeństwo Niemiec Zachodnich uwierzyło w sukces. To był cud przywróconej nadziei. Historia zna jeszcze kilka takich przypadków. Właśnie dlatego wielu komentatorów z uwagą przygląda się teraz hiszpańskiej fieście.

Mam nadzieję, że niedzielna wygrana stanie się dla większości Hiszpanów "cudem z Johannesburga".

PS
Andaluzja, Estremadura, Asturia, Kastylia, Nawarra, Walencja, Katalonia, Madryt, Barcelona, Bilbao, Grenada, Kordoba – znam te wszystkie nazwy. Kojarzę miasta i regiony. Trochę wysiłku i przypominam sobie różne fakty z historii Hiszpanii, targające nią zawieruchy dziejowe. Najlepiej znam XX wiek, z racji specjalizowania się w naukach politycznych. Upadek znaczenia międzynarodowego (m.in. wojna z USA), republika, wojna domowa, Franco, przywrócenie monarchii, próba zamachu stanu, bohaterski król...




I konie - Andaluzja to podobno kraina zaklinaczy koni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz