Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmos. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmos. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 września 2015

Kulturalne planety

Sporo się dzieje w naszym "pobliżu", pomimo tego, że NASA ma coraz szczuplejszy budżet. Europejska ESA, japońska JAXA, chińska CNSA, indyjska ISRO i rosyjski Roskosmos przecież nie śpią, chociaż mają węższy zakres działania. Najważniejszymi wydarzeniami w ostatnim czasie były: posadzenie lądownika Philae sondy Rosetta na komecie 67P/Czuriumow-Gierasimienko i przekazanie przez nią danych do analizy (za to wydarzenie odpowiada ESA), odkrycie przez teleskop Keplera planety, która ze wszystkich zaobserwowanych do tej pory najbardziej przypomina Ziemię (Kepler-452b), przelot sondy New Horizons w pobliżu Plutona, a także przedstawienie dowodów na występowanie na Marsie wody w stanie ciekłym (za te trzy ostatnie odpowiada NASA).

W badaniach kosmosu lipiec 2015 r. należał do Plutona. Po prawie dekadzie podróży sonda New Horizons dotarła w pobliże byłej 9 planety Układu Słonecznego.

Pamiętam, mniej więcej, tamten okres, kiedy Plutona zdegradowano. Zadecydowali o tym członkowie Międzynarodowej Unii Astronomicznej w sierpniu 2006 r. Decyzją administracyjną Pluton z planety stał się planetą karłowatą. Jego historia jako arystokraty naszego układu była bardzo krótka. Dożył jedynie 76 lat. Odkrył go w 1930 r. amerykański astronom, Clyde Tombaugh. Wcześniej Percival Lowell dokonał obliczeń wykazując, że za Neptunem musi coś być, ale to Tombaugh "złapał" Plutona (pracując zresztą w Obserwatorium Lowella). Ponieważ był to już XX wiek, istniały telegraf, radio i kino, więc informacje przekazywano bardzo szybko. Pluton stał się swego rodzaju celebrytą. Artykuły prasowe i kroniki filmowe na jego temat obiegły świat. W rezultacie nazwanie go na cześć mitologicznego boga podziemi zaproponowała 11-letnia brytyjska uczennica, a w 1930 r. w filmach Disneya pojawił się pies Pluto.

W fantastyce naukowej Pluton nie był częstym gościem w porównaniu z bliższymi nam ciałami niebieskimi, ale się pojawiał. Najbardziej zastanawiający przykład jego związku z popkulturą to jednak film "Śniadanie na Plutonie", w którym ta planeta występuje jedynie w tytule (to od słów piosenki: "Up on the Moon / We'll all be there soon / Watching the Earth down below / We'll journey to Mars / And visit the stars / Finding our breakfast on Pluto / Go anywhere without leaving your chair / And let your thoughts run free"; "Tam, na Księżycu / (Wszyscy) będziemy niedługo / Oglądając Ziemię w dole / Wybierzemy się na Marsa / Odwiedzimy gwiazdy / Znajdując śniadanie na Plutonie / Będziemy gdzie zechcemy, bez wstawania z krzesła / Pozwólmy myślom płynąć").

Trudno to wytłumaczyć, ale było mi po prostu przykro, kiedy Pluton przestał być pełnowymiarową planetą a stał się planetą karłowatą. To takie odebranie kawałka dzieciństwa (co musiała czuć Venetia Burney, owa brytyjska uczennica, która nadała mu imię!). Z lekcji geografii pamięta się przecież niektóre podstawowe liczby i nazwy, takie pewniki, np. Czomolungma - 8848, USA mają 50 stanów, Rów Mariański ma prawie 11 km głębokości, kontynentów jest siedem, jeśli liczyć Europę i Azję osobno, oceany są trzy itd. W tym zestawieniu pewników z dzieciństwa Układ Słoneczny miał 9 planet. A potem jedną z nich "zabrano".


Status planety Pluton stracił, kiedy New Horizons była już w drodze. Stało się to 24 sierpnia 2006 r., a sonda rozpoczęła podróż siedem miesięcy wcześniej, 19 stycznia.

Międzynarodowa Unia Astronomiczna miała oczywiście rację, trzeba było uporządkować sytuację, skoro wiedziano już od dłuższego czasu, że oprócz Plutona na krańcu naszego układu są inne ciała niebieskie nie będące planetami. Chodzi o Pas Kuipera - ogromny obszar rozciągający się za Neptunem, w którym znaleźć można tysiące obiektów różnej wielkości, w tym jak na razie dwa tak duże, jak Pluton.


W lipcu Internet zalała fala ciekawostek na temat byłej 9 planety US. Sonda będzie przesyłać materiały do analiz jeszcze przez wiele tygodni. Po raz pierwszy dysponujemy wyraźnymi, kolorowymi zdjęciami tego ciała, poza tym okazało się, że Pluton ma serce z lodu, tyle że azotowego. Historyjka mogłaby być taka, że są to jego zamarznięte łzy wylane w 2006 r. Albo że po degradacji prawdziwe serce mu zamarzło. Na wytłumaczenie tego, z czego składają się te ogromne równiny i co się na nich dzieje, jeszcze trochę poczekamy, a co do kształtu? Nam przypomina serce, bo chcemy po prostu uczłowieczyć tę planetę. To samo robimy w memach, animacjach i ogólnie, w grafikach z Plutonem w roli głównej. Poniżej kilka moich ulubionych produktów kolejnej w historii fali zainteresowania Plutonem. Animacja o tym, jak mu przykro, że Nowe Horyzonty już odleciały:


Cięta riposta Plutona na propozycję Neila deGrasse Tysona, żeby pogodził się z byciem planetą karłowatą (Neil deGrasse Tyson: "Ty nie jesteś planetą". Pluton: "A Ty nie jesteś Carlem Saganem"; Carl Sagan jest uznawany za najlepszego popularyzatora wiedzy o fizyce i Kosmosie):


To lekkie szaleństwo jest związane nie tylko z tym, że w oczekiwaniu na powrót na Księżyc i misję na Marsa możemy cieszyć się ciekawostkami z eksploracji krańców Układu Słonecznego. Istotny czynnik, to "pochodzenie" Plutona. Odkryto go w XX wieku, dokonał tego Amerykanin, a imię nadała mu brytyjska uczennica. Idealne warunki do stania się tematem medialnym. A wszystkie internetowe produkty tego szaleństwa wzmacniają tylko zainteresowanie Kosmosem. Może dzięki temu budżet NASA przestanie się kurczyć, a i do ESA popłynie większe wsparcie od krajów członkowskich.

A propos oczekiwania na misję na Marsa polecam sesję pytań i odpowiedzi z uczestnictwem przedstawicieli naukowców z NASA, opowiadających o potwierdzeniu przez Mars Reconnaissance Orbiter występowania na tej planecie wody w stanie ciekłym. Nie miałam pojęcia, że przeanalizowano już pod tym kątem szczegółowe dane dotyczące ok. 3% powierzchni Marsa. Z jednej strony to mało, ale z drugiej - to tylko część wysiłku badawczego. Są też inne badania przeprowadzane w ramach odrębnych misji. Co do ilości wody, która może płynąć okresowo po powierzchni Marsa, na pewno nie jest duża (gdy jeden z internautów zaproponował porównanie do wody cieknącej z kranu i Niagary, uczestniczący w dyskusji naukowcy wskazali tę pierwszą opcję), ale stwierdzenie jej występowania po wielu latach dyskusji naukowców na ten temat również robi ogromne wrażenie. A wiedzieliście, że łaziki i lądowniki marsjańskie dezynfekuje się przed podróżą? To wiedza z kategorii "oczywizmów". Teraz wydaje mi się to oczywiste, ale oglądając relację TVP z lądowania Pathfindera na Marsie w 1996 r., czytając o postępach Curiosity, czy ciesząc się sukcesami polskich studentów biorących udział w zawodach potencjalnych łazików marsjańskich, w ogóle o tym nie myślałam. A przecież zanim wyśle się na Marsa coś, co ma na nim wylądować albo po nim jeździć, trzeba usunąć z tego ziemskie formy życia. Terraforming nie może przecież rozpocząć się od przykrego incydentu w postaci zawleczenia tam czegoś, co może wyeliminować marsjańskie formy życia. Co przypomina mi opowiadanie science-fiction, które czytałam chyba w latach 90., niestety nie pamiętam ani jego tytułu, ani autora. Przedstawiało sytuację, w której po umożliwieniu podróżowania w czasie, w przyszłość został wysłany człowiek mający za zadanie dowiedzieć się, co spowodowało apokaliptyczną inwazję obcych owadów na Ziemię i jak je wyeliminować. Wysyłający go w misję wierzyli, że w przyszłości dostępna będzie taka wiedza. Swoim wehikułem człowiek ten przenosi się w odpowiedni moment, pozyskuje wiedzę i wraca, po to tylko, by dowiedzieć się, że właśnie przeniósł ze sobą zabójcze owady.
Wśród wątków pobocznych w dyskusji pojawił się temat finansowania NASA. Jeden z najbardziej pociesznych pomysłów internautów polegał na poproszeniu studia Disneya o przekazanie części zysków z nowych "Gwiezdnych wojen" amerykańskiej agencji kosmicznej. Można też pomyśleć o innych tytułach. Mars cieszy się bowiem zdecydowanie większym powodzeniem w kulturze niż Pluton. Przed nami kolejny film opowiadający o misji załogowej na czerwoną planetę: "Marsjanin" Ridleya Scotta, na podstawie powieści Andy'ego Weira. Obecnie, dzięki lądownikom, sondom i łazikom, wiedza naukowców na temat tej planety jest bardzo duża, a konsultantami byli pracownicy NASA, więc film powinien robić wrażenie realizmem, mimo że to nadal fantastyka. Prawdziwa misja na Marsa nie wydarzy się bowiem wcześniej niż w latach 20. (obietnice z przełomu XX i XXI w.) bądź 30. (bardziej zachowawcze podejście) naszego wieku.


poniedziałek, 20 maja 2013

Piękna gra

Jak zdążyliśmy się przekonać, RoboCop nie okazał się być "the future of law enforcement". Przyznaję, że cieszę się z tego powodu. Lepiej zachowanie człowieczeństwa przez Murphy'ego-cyborga oglądać na ekranie niż sprawdzać w rzeczywistości.
Pod koniec tego albo na początku przyszłego roku w kinach zagości nowa wersja kultowej produkcji z lat 80. Na pewno wiem na razie tyle, że nie podoba mi się hełm nowego RoboCopa, ale z niecierpliwością czekam na premierę. Nie ma to jak nutka niepewności związana z tym, jak przyjmie się po latach historyjkę o walce dobra z OCP.


Kolejna produkcja, na którą czekam, to "Gra Endera". Zdaje się, że to pierwsza ekranizacja jednej z moich ulubionych książek fantastycznonaukowych. Tu z kolei lekka nutka każe sprawdzić, czy realizatorzy poradzili sobie z dosyć trudnym zadaniem.
W "Grze Endera" Ziemię zaatakowały istoty myślące, zaawansowane technicznie, wyglądające jak duże pszczoły - tak to pamiętam. Coś podobnego jak w "Starship Troopers" (ciekawostka: film o żołnierzach kosmosu zrobiła ekipa "RoboCopa" pod wodzą Paula Verhoevena), tylko zupełnie inaczej. Przede wszystkim w Troopersach na pierwszym planie znajdowała się galaktyczna piechota (tak jakby morska), a w "Enderze" chodzi o odnalezienie i przeszkolenie cudownego dziecka-dowódcy.


Na koniec coś, co będzie można oglądać w kinach mniej więcej w tym samym czasie co Endera. Jeśli chodzi o tematykę, znajduje się zdecydowanie bliżej nas niż wymienione wyżej opowieści. O istnieniu "Gravity" dowiedziałam się tydzień temu, kilka godzin po tym, jak astronauci z ISS odbyli spacer kosmiczny w celu naprawy systemu chłodzenia. Z zapowiedzi wynika, że film Alfonso Cuarona jest taki jak trzeba, taki jak kosmos: straszny, ale jaki piękny!


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

"Orzeł wylądował"

Słowa te wypowiedział jeden z kolegów podczas wyprawy w Bieszczady dawno temu. Nie zwróciłam wtedy uwagi na podtekst i stosowałam lądującego orła jako podsumowanie różnych działań, takich jak złożenie namiotu, czy dotarcie na miejsce.

Zmarł Neil Armstrong, pierwszy człowiek, który przespacerował się po Księżycu.

Dosyć często uśmiecham się do srebrnego globu, ale do tej pory chyba tylko kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć w danej chwili o Armstrongu i innych, którzy brali udział w księżycowych misjach. Dzisiaj wieczorem jednak, kiedy spojrzałam na jasny Księżyc bliski pełni, porozumiewawczo do niego mrugnęłam, stosując się do prośby jaką przekazali nam bliscy Neila Armstronga, przeczuwający, że będziemy chcieli go upamiętnić:
"For those who may ask what they can do to honor Neil, we have a simple request. Honor his example of service, accomplishment and modesty, and the next time you walk outside on a clear night and see the moon smiling down at you, think of Neil Armstrong and give him a wink."

Neil Armstrong po spacerze

Księżyc jest piękny. Pewnie już wspominałam o tym, jak bardzo go lubię. Nadszedł czas na uzasadnienie.

Nasz towarzysz jest nie za blisko, ale i nie za daleko; jest nie za wielki, ale i nie za mały; wpływa na Ziemię, ale nie zanadto; jest jasny, ale nie oślepia; zmienia kształt, ale w ściśle określonych granicach; można powiedzieć, że ma dwie strony, ale zawsze pokazuje nam się od tej lepszej...

Księżyc jest w każdym calu doskonały.

Gdy jest rogalikiem można szukać na nim pana Twardowskiego, a kiedy jest okrągły wzrasta ilość przykrych zdarzeń, ponoć przez to, że wyzwala się w ludziach pierwiastek zła. Księżyc stał się częścią kultury i nic na to nie poradzi (to dzięki jej wytworom moduł dowodzenia Apollo 11 został nazwany "Columbia"). Moim ulubionym obrazem satelity jest ten z misji Wallace'a i Gromita, kiedy potwierdzone zostaje przypuszczenie, iż Księżyc zbudowany jest z sera. Zaś co do wyzwalania pierwiastka zła, Wallace w jednym z filmów Nicka Parka w czasie pełni zamienia się w spełnienie wegańskich marzeń - królikołaka.

Na szczęście jedynego naturalnego satelitę Ziemi znamy już niemalże na wylot, więc ilość narosłych wokół niego mitów będzie się zmniejszać. Wszystko zawdzięczamy rozwojowi takich dziedzin jak matematyka, czy optyka. Księżyc zmierzono, zważono, wyjaśniono jak się porusza, opisano fazy i udowodniono, jak macza palce w pływach. Z wieku na wiek było coraz ciekawiej. Nadal jednak czekano na postęp techniczny, wielkie pieniądze i sprzyjający klimat społeczny. Aż rozpoczął się wyścig w dziedzinie kosmicznej rozgrywany pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim po II wojnie światowej. Prezydent Kennedy na początku swojej prezydentury wyznaczył Amerykanom ambitny cel, by przed końcem dekady (lata 60. XX wieku) wysłać misję na Księżyc, a następnie szczęśliwie sprowadzić ją z powrotem. Udało się.

20 lipca 1969 roku, kiedy Neil Armstrong i Edwin "Buzz" Aldrin wylądowali na Morzu Spokoju (jedna z łatwiej rozpoznawalnych ciemnych plam na srebrzystej kuleczce), oglądającym transmisję telewizyjną ludziom mogło się wydać, iż teraz już nic innego nie będzie się liczyć. Człowiek nie tylko wydostał się z własnej planety, ale i odwiedził sąsiadujące z nią ciało niebieskie. To ci dopiero! Rzeczywistość nie dała o sobie zapomnieć na długo. Niebezpieczny wyścig nadal trwał, a wojny nie zniknęły. Co nie zmienia faktu, że dokonano czegoś wielkiego.



Astronautów wcale nie jest tak wielu (około pół tysiąca). Tylko kilkunastu z nich miało okazję zostawić ślady butów na Księżycu. Nazwiska niektórych spośród kosmicznych żeglarzy pamiętamy i nie będzie to zaskakujące, jeśli teraz próbując przywołać kilka, po Juriju Gagarinie, Mirosławie Hermaszewskim i Walentinie Tierieszkowej wymienicie samych Amerykanów (mnie w pamięć zapadła szczególnie siódemka z programu Merkury, w tym "Gus" Grissom, który z dwoma innymi kosmonautami zginął w pożarze kapsuły podczas testów Apolla 1). Który z tych Amerykanów będzie na pierwszym miejscu? Neil Armstrong.

Nie czytałam zapisów komunikatów z innych misji, zapoznałam się tylko z kilkudziesięcioma stronami transkrypcji z lotu Apolla 11. Niektóre fragmenty rozmów pomiędzy Apollo i Ziemią są niesamowite. Trudno na przykład nie roześmiać się, czytając o wykonywaniu kangurzych skoków. Człowiek zastanawia się, jak to jest stać na nie-Ziemi, bez otoczki błękitu, z czarnym-takim wokół, mając świadomość, że w przypadku poważniejszej awarii nie wróci się do domu. Widzi się ciemność, ma się ograniczone kombinezonem ruchy i nie za wiele czasu na egzystencjalne rozważania (Armstrong i Aldrin mieli całkiem dużo do zrobienia). Mimo tego, że pierwsi ludzie na Księżycu dysponowali kamerą i wiedzieli, że być może setki milionów oglądają ich w tej chwili w telewizji, starali się jak najwięcej opisywać słowami. I tak, na przykład, Armstrong porównywał grunt na Księżycu do węgla drzewnego i piasku. W pewnym momencie doszło zaś do połączenia z Białym Domem:

Capcom (Bruce McCandless): Neil and Buzz, the President of the United States is in his office now and would like to say a few words to you. Over.
Armstrong: That would be an honor.
Capcom: Go ahead Mr. President, this is Houston. Out.
President Nixon: Neil and Buzz. I'm talking to you by telephone from the Oval Room at the White House. And this certainly has to be the most historic telephone call ever made. I just can't tell you how proud we all are of what you ... (have done) for every American, this has to be the proudest day of our lives. And for people all over the world, I am sure they, too, join with Americans, in recognizing what a feat this is. Because of what you have done, the heavens have become a part of man's world. And as you talk to us from the Sea of Tranquility, it inspires us to double our efforts to bring peace and tranquility to earth. For one priceless moment, in the whole history of man, all the people on this earth are truly one. One in their pride in what you have done. And one in our prayers, that you will return safely to earth.
Armstrong: Thank you, Mr. President. It's a great honor and privilege for us to be here representing not only the United States but men of peace of all nations. And with interest and curiosity and a vision for the future. It's an honor for us to be able to participate here today.
President Nixon: And thank you very much and I look forward - all of us look forward to seeing you on the Hornet on Thursday.
Armstrong: Thank you.
Aldrin: I look forward to that very much, sir.

Po Księżycu chodzili Armstrong i Aldrin, ale misja Apollo 11 liczyła jeszcze jednego członka załogi, Michaela Collinsa. Trzeci bohater miał tego pecha, że ktoś musiał zostać w module dowodzenia i to był właśnie on. Przed misją i po misji pewnie zazdrościł kolegom, ale to przecież zrozumiałe. Z drugiej strony: gdyby coś na srebrnym globie poszło nie tak, tylko on wróciłby na Ziemię. W każdym razie, trudno oprzeć się wrażeniu, iż nie tylko względy wizerunkowe (astronauci wiedzieli, że ich słowa są nagrywane i mogą być transmitowane) odegrały rolę w tej oto wspaniałej scenie:

Columbia (Michael Collins): Yes. This is History. Yes. Read you loud and clear. How's it going?
Capcom (Bruce McCandless): Roger. The EVA is progressing beautifully. I believe they are setting up the flag now.
Columbia: Great.
Capcom: I guess you're about the only person around that doesn't have TV coverage of the scene.
Columbia: That's right. That's all right. I don't mind a bit. How is the quality of the TV?

I wiele, wiele innych momentów o różnych odcieniach emocjonalnych i technicznych znaleźć można na kilkuset stronach opublikowanych przez NASA kilka lat temu. Z racji pełnienia funkcji dowódcy misji, Armstrong sporo słów wtedy z siebie wydobył. Agencja udostępnia też w sieci wybór materiałów wideo ze spotkań z jedną ze swych największych gwiazd. Z tego z czym do tej pory się zapoznałam wynika, iż cudowne słowa, jakimi bliscy opisali w pożegnaniu pierwszego człowieka na Księżycu, nie są przesadzone - są w sam raz doskonałe.

Wzruszyłam się, kiedy przeczytałam przesłania, jakie do ludzkości skierowała księżycowa trójka w wieczór przed powrotem na Ziemię. "Good night from Apollo 11", zakończył prosto Neil Armstrong.


Good night from Earth, Mr. Armstrong. Rest in peace.




wtorek, 12 kwietnia 2011

"Nu, pajechali!"

Chodzi oczywiście o słowa wypowiedziane w środę, 12 kwietnia 1961 roku, przez pierwszego człowieka, który miał okazję oglądać Ziemię z przestrzeni kosmicznej.

Jurij Gagarin

50 rocznicę lotu Jurija Gagarina w Wostoku 1 odpowiednio nagłośniono, więc wiecie już zapewne sporo. Tym, na co chciałam zwrócić uwagę są słowa.

Neil Armstrong zapewne długo zastanawiał się nad tym, co powiedzieć na Księżycu. Czy pomagali mu w tym ludzie od wizerunku NASA? Kto podpowiadał Gagarinowi? Skoro ten ostatni reprezentował państwo totalitarne, to wydawać by się mogło, że żadne z wypowiedzianych przez niego słów nie było jego. To ciekawe, prawda? Słucham przemówień prezydenta Baracka Obamy, opowiadającego o marzeniach, możliwościach i odwadze i nie mam nic przeciwko temu, że te słowa nie są jego, że napisali je ludzie od przemówień. Z podejrzliwością natomiast podchodzę do zdań pozostawionych przez Gagarina, Tiereszkową, czy Hermaszewskiego. Kwestia tego, że jestem obywatelką kraju, który do 1989 roku pozostawał w sowieckim bloku?

W ciągu kilkudziesięciu minut lotu Jurij Gagarin meldował o tym, jak się czuje, jak działają przyrządy, nad jakim kontynentem się znajduje. Dopiero w wiele minut po zakończeniu lotu usłyszano więcej zdań. Między innymi to o przedstawicielu całej ludzkości.

Czy nie mogło być tak, że jego wypowiedzi były szczere?

Wydaje mi się, że tylko człowiek radziecki, wiedząc, iż istnieje wysokie prawdopodobieństwo zakończenia tego wielkiego eksperymentu naukowego i technicznego podobnie do misji Łajki, mógł powiedzieć po starcie rakiety zupełnie nieformalne: "Nu, pajechali!".

PS Polecam film "First Orbit" - jego twórcy bardzo się napracowali, by pokazać nam, jak przebiegała podróż majora Jurija Gagarina.
Szczegóły znajdziecie tutaj: Yuri Gagarin's First Orbit.