Pokazywanie postów oznaczonych etykietą legenda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą legenda. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 marca 2014

Pływający Holender

Kto pamięta "Joshuę Jonesa" ręka w górę! To dobranocka z tej samej stajni, co "Strażak Sam" (Bumper Films) i w podobnym stylu co "Listonosz Pat". Trójka brytyjskich debeściaków. Joshua pływał barką po jednym z walijskich bądź też angielskich kanałów, wspaniałej pozostałości rewolucji przemysłowej.

O statkach rzecznych dowiedziałam się całkiem wcześnie, kiedy po drugim śniadaniu w barze mlecznym "Flisak" wkroczyłam do sterówki sifa kursującego pomiędzy Wawelem i Tyńcem. Potem było sporo innych flisaków i przede wszystkim XIX-wiecznych berlinek uwiecznionych na kartach różnych książek. Natomiast dzięki studiom miałam okazję obserwować barki z piaskiem albo innym węglem, pokonujące moim zdaniem trudny zakręt pomiędzy Mostem Grunwaldzkim i Dębnickim w Krakowie. Uważam zresztą, że wodę dużo lepiej podziwiać z mostu (najlepiej grając w misie-patysie) albo bulwaru, nie ma potrzeby stykać się z dużą jej ilością osobiście. To przekonanie zupełnie nie kłóci się z innym: wsi/miastu bez wody czegoś brakuje. Rzeka, rzeczka albo inne jezioro są potrzebne i basta!

Jedną z najsłynniejszych współczesnych opowieści o barkach i rodzimych wodach zostanie zapewne "O Holendrze w Koninie". Odwiedzając to miasto dowiedziałam się, że ofiarą zaniedbania polskich rzek padł pewien Holender. Przypłynął do Polski używając europejskiego systemu rzek i kanałów. Działo się to w 2011, 2012 i 2013 roku. Czyli to długa historia. Z tym, że przez większość czasu nie było w niej akcji. Głównym bohaterem było czekanie i podziwianie piękniejącego w oczach bulwaru nad Wartą w Koninie. Zaręczam, jest ładny. Cieszy zresztą to, że miejskie władze biorą się za turystyczne wykorzystanie otoczenia rzek. W Warszawie zachęcająco zaczyna to wyglądać, w Bydgoszczy, Toruniu, Krakowie i pewnie gdzieś jeszcze, ale albo nie pamiętam, albo jeszcze mnie tam nie było.

Konin, bulwar, Holender: pan był umówiony w mieście koni, gdzie barkę transportową miano mu przerobić na wycieczkową. Dostępne źródła mówiły, że zaplanowanym przez niego szlakiem da się bez problemu przepłynąć. Nasz bohater zapoznał się jednak z mieliznami, udowodniając sobie i innym, że mapy rzek mamy nieaktualne. Są w Polsce inne, lepiej przygotowane szlaki wodne (pozdrawiamy z tego miejsca Kanał Augustowski i inne drogi na północnym-wschodzie), ale jemu akurat trafiła się Warta. W 2011 roku wpłynął do Polski a w marcu 2013 roku wydostał się z niej. Barkę wyremontowano i zaadaptowano na mały wycieczkowiec w ciągu kilku miesięcy. Resztę czasu Holender spędził na mieliznach i przy konińskim bulwarze (ponad rok), czym zadziwił władze, nieprzygotowane na takie oczywiste przypadki jak zameldowanie kogoś na obiekcie pływającym, umożliwienie dostępu do prądu, zapewnienie wywozu śmieci. O tych kłopotach donosiły lokalne media. Mieszkańcy współczując przymusowemu gościowi cieszyli się równocześnie z nietypowej atrakcji.

Jeden z pomysłów na rozruszanie turystyki w tamtym regionie to Wielka Pętla Wielkopolski, kilkusetkilometrowa wodna atrakcja nie tylko dla kajakarzy. Przypadek Holendra jej nie skreśla. Pokazuje tylko, że przygotowanie szlaków, infrastruktury i urzędniczej mentalności wymaga jeszcze dużo czasu, pracy i pieniędzy.

W dalszym ciągu gorąco polecam spędzanie urlopów i wakacji w Polsce (podlasizm) i w związku z tym zapraszam również do powiatu konińskiego. Ani to góry, ani Bałtyk, ani Mazury, ale swój urok region ma. I dużo wody też ma. Tylko Holendra brakuje, ale tylko fizycznie, bo jeśli chodzi o opowieści to przeszedł już do legendy. Trudno pytając koninian o rzekę, czy turystykę nie natknąć się w odpowiedziach na "Holendra".

Konińskie to coś jak łódzkie, tylko że wiosła w czym zamoczyć jest.

Właścicielowi barki z Holandii polscy żeglarze życzyli stopy wody pod kilem. Nie zraził się do Polski, tak zapewniał na zakończenie swojej wielkiej wyprawy. Trudno powiedzieć, czy zrealizował zamiar pływania z wycieczkami po rzekach i kanałach Holandii, Francji, Niemiec, Czech i Polski. Jego strona na razie milczy. Pozostaje legenda, no i pogodna, nie znająca Warty piosenka z bajki o kolorowej barce Joshuy Jonesa:

Some people live in the country
some people live in the city or town
some people live at the top of a tower block
some people live much nearer the ground
but Joshua Jones
can live wherever he goes
his boat will take him
to all the nicest places he knows
Some people work in an office
some people like to work outdoors
some people work in a great big building
some people work on a factory floor
but Joshua Jones
can work wherever he goes
down by the waterside
or any place the water goes

czwartek, 23 czerwca 2011

"Hidalgo"

Smutek, smutek, smutek. Zwłaszcza odkąd zaczęłam uczyć się ekonomii - towarzyszy mi smutek. Zdarza się, że przekracza jakiś krytyczny w danym czasie poziom. Wiem, że w tym miejscu ktoś mógłby rzucić: "Życia nie znasz. Przed Tobą prawdziwe ludzkie dramaty". Jako że trochę miałby rację, a trochę nie, mogę to na razie pominąć. Dzisiaj przekroczyłam krytyczny poziom smutku i zaśmiałam się w "nieodpowiednim" momencie, kiedy nagrywałam rozmowę o śmierci z profesorem bioetyki. Wypowiedział mniej więcej takie zdanie: "Lekarze mogliby powiedzieć, że przecież niedługo i tak umrzesz, to już dociągniesz [w bólu i cierpieniu]".
Przypominacie sobie różne motywy krążące w kulturze, mówiące nam o tym, że najważniejsze jest to jak się żyje? To podejście, które na tzw. Zachodzie obecne jest od całkiem niedawna. I znowu będzie o filmie.

Był taki wyścig, który w zasadzie nigdy nie istniał, ale jest wystarczająco interesujący, by się nim zająć i wyjaśnić, o co właściwie chodzi. Dzięki niemu można sprawdzić między innymi i to, jak bardzo w ciągu 100 lat zmieniło się Hollywood, które od jakiegoś czasu w sposób nachalny potrafi pokazywać apele o ochronę przyrody, czy poszanowanie innych kultur.


"Ocean ognia"

Są różne wyścigi: ślimaków, chartów, psich zaprzęgów. Wyścigi konne, motocyklowe, samochodowe, a nawet takie, w których ścigają się ludzie na własnych nogach. Słowo "wyścig" samo w sobie brzmi dosyć niebezpiecznie i zdaje się, że intuicja dobrze nam podpowiada. W zasadzie, o jaki wyścig by nie chodziło, w grę wchodzi nie tylko wygrana czy przegrana, ale właściwie życie. Formuła 1, rajd Paryż-Dakar, Camel Trophy, regaty Sydney-Hobart, 24-godzinny wyścig w Le Mans. Nie chodzi o to, że trup ściele się tam gęsto, ale o to, że na próbę zostaje wystawiona zdolność przetrwania (fizycznego, psychicznego albo też ich obu). Na pustyni, w dżungli, czy też w środku miasta. Wyścigi przyciągają rzesze chcących wystartować w nich śmiałków i jeszcze większe tłumy ich kibiców. Był jednak co najmniej jeden wyścig, który można było obserwować w nielicznych tylko punktach i nie wiadomo było w zasadzie co się dzieje w trakcie jego trwania. To był "Ocean ognia".

Już wieki temu mieli go organizować arabscy szejkowie. Trasa wiodła przez ocean ognia, czyli pustynne tereny Półwyspu Arabskiego. Liczyła sobie 3 tysiące mil (jakieś 5 tysięcy kilometrów). O wygraną walczyło na starcie do 150 koni i jeźdźców, później liczba ta sukcesywnie się zmniejszała - na skutek wypadków oraz morderstw. Do mety docierało niewielu. W straceńczym wyścigu startowali nie tylko najlepsi jeźdźcy i najlepsze konie arabskie pełnej krwi. Jako że struktura społeczna w Arabii była taka a nie inna, mogli w nim uczestniczyć tylko przedstawiciele najlepszych rodów. Nagrodą były oczywiście skrzynie złota. Nie to było jednak dla zwycięzcy najważniejsze. Liczył się ogromny prestiż, który zdobywało się po wygranej w tak niesamowitym współzawodnictwie. Wszystko to wyglądało baśniowo pięknie aż do końca XIX wieku. Wtedy na scenie wyścigu pojawił się Frank Hopkins, amerykański kowboj.

Są różne konie. Piękne araby, szlachetne angliki, malutkie koniki Przewalskiego, wolne jak wiatr mustangi. Kare, bułane, srokate, siwe, gniade, nakrapiane. Nasz bohater był srokatym mustangiem, czyli po naszemu – był łaciatym koniem średniego wzrostu, nie nazbyt silnym, ale też niezbyt słabym. Pochodził z Ameryki Północnej, gdzie wyszkolili go Indianie. Miał na imię Hidalgo. Bardzo zobowiązujące amerykańskie imię, pochodzące jeszcze z czasów świetności imperium Filipa II. Hidalgo oznacza przynależność do hiszpańskiej szlachty. Nasz koń do szlachetnie urodzonych z pewnością się nie zaliczał, a już zupełnie się tak nie zachowywał. Jego właściciel, Frank Hopkins, nauczył go kilku iście magicznych sztuczek, gdy razem występowali w cyrku Billa Cody’ego ("Buffalo Bill's Wild West Show"). Poza tym koń miał swój rozum i potrafił na przykład ukraść swemu panu kapelusz, gdy coś mu się nie podobało. Takiego właśnie sierściucha znamy z filmu "Hidalgo. Ocean ognia" i ze wspomnień Franka Hopkinsa, bohatera amerykańskiego pogranicza.

Pod koniec XIX i na początku XX wieku na rynku wydawniczym USA zaroiło się od wspomnień legend Dzikiego Zachodu. Zwykle opowieści spisane przez kowbojów i rewolwerowców były przekłamane. Nie inaczej było w przypadku Franka Hopkinsa. Prawdą jest tylko to, że urodził się w połowie XIX wieku i że bardzo wcześnie zaczął jeździć konno na posyłki: najpierw dla armii walczącej z Indianami, a później w legendarnej poczcie kurierskiej Pony Express. W Stanach Zjednoczonych wygrał kilka wyścigów długodystansowych na różnych koniach. Jego ulubionym wierzchowcem był srokaty, niepozorny mustang. Po zakończeniu pełnej przygód kariery pan Hopkins wszystkie zarobione pieniądze przeznaczył na pomoc Indianom i mustangom. Nie wiadomo czy był potomkiem Indian. Za to jego głos w sprawie ich obrony bardzo się w Ameryce liczył. Frank Hopkins zmarł w 1951 roku, dożywszy sędziwego wieku. Przeżył kilku amerykańskich prezydentów i wiele zmian jakie następowały wtedy na świecie i w samych Stanach Zjednoczonych. Dla niego najważniejsze było jednak, iż uratował wiele kochanych mustangów. To między innymi dzięki jego pieniądzom i inicjatywom biegają one jeszcze po amerykańskich parkach narodowych.

W 1889 roku, kiedy Frank Hopkins ze swoim Hidalgo występowali z cyrkiem Billa Cody’ego w Europie, zgłosił się do nich tajemniczy biznesmen z Adenu i zaproponował udział w niezwykłym przedsięwzięciu: w liczącym 5 tysięcy mil, pustynnym "Oceanie ognia". Hopkins wyraził zgodę. Dzisiaj już wiemy, że cała to opowieść jest zmyślona. Kilku historyków porównało wspomnienia kowboja z innymi wzmiankami na temat wyścigu i udowodniło, że nie miał najmniejszych szans by wziąć w nim udział. Tak się jednakże złożyło, że Hidalgo i Frank Hopkins zostali największymi legendami pustynnej rywalizacji, skądinąd równie legendarnej jak oni sami. Wspaniale ukazują to autorzy filmu "Hidalgo. Ocean ognia" z Viggo Mortensenem w roli głównej. Hollywood (dokładniej mówiąc scenarzysta: John Fusco), odłożyło na bok wszystkie spory dotyczące udziału Hopkinsa w wyścigu. Skupiono się na przedstawieniu legendy i na wartościach, które mogła ona ze sobą nieść. Chodzi o szacunek z jakim filmowy Frank Hopkins odnosi się do indiańskiej i arabskiej kultury oraz o wspaniały wątek ratowania zagrożonych masowym odstrzałem przez U.S. Army mustangów. Bowiem w legendzie Frank Hopkins dokonał niemożliwego i wygrał wyścig. Hidalgo przeniósł go przez rozpaloną słońcem arabską pustynię i zapewnił mu ilość złota wystarczającą do wykupienia ogromnych terenów amerykańskiego pogranicza, wystarczających do stworzenia rezerwatu dzikich koni.

Mówi się, że kto dosiada konia, ten dosiada wiatr. Ponoć jeszcze tylko na otwartym oceanie można doświadczyć tego obezwładniającego wręcz poczucia wolności, które daje pędzący koń.

Aleksander Wielki miał swojego Bucefała, marszałek Piłsudski Kasztankę, Rudy Pollard Seabiscuita a Gandalf Cienistogrzywego. Historia świata zna wiele sławnych koni i wielu sławnych jeźdźców. W tej galerii należy także umieścić Franka Hopkinsa i Hidalgo, nawet jeśli ich przygody są prawdą tylko na ekranie.

Każdy wie co nieco o koniach, chociaż większość z nas nigdy żadnego nie dosiądzie, ani nie pozna. Wszystkiego w zasadzie nauczyła nas kultura. Jakie było na przykład moje zdumienie, kiedy odkryłam, że konie nie są płaskie, a dokładniej mówiąc, że mają pękate brzuchy i oprócz tego, że są piękne (nawet jeśli są tylko końmi roboczymi), to są jak beczułki, gdy przyjrzeć im się z przodu. Więcej zyskują z profilu, tak jak zwykł je pokazywać Kossak. Kultura w zasadzie zawłaszczyła sobie wiele tematów i je pozmieniała, więc nie ma się o co złościć. Nie można być zdziwionym, że dobrała się także do "Oceanu ognia", Franka Hopkinsa i Hidalgo. Jeśli stało się to po to, by stworzyć film Joe Johnstona z 2004 roku, to można się tylko z uwiecznienia legendy cieszyć.


niedziela, 19 czerwca 2011

Szarża Lekkiej Brygady

Rok temu Oscara za pierwszoplanową rolę żeńską otrzymała Sandra Bullock. Było to o tyle niesamowite, że dzień wcześniej odebrała Złotą Malinę za najgorszą rolę żeńską. Warto zapoznać się z fragmentami z jej udziałem, pochodzącymi z obu uroczystości. Ma kobieta klasę.
Złota Malina za "All about Steve", a Oscar za "The Blind Side". Pierwszy tytuł jest komedią romantyczną z podkreśleniem komedią, bo przeważa w nim typ humoru ze slapstickowych obrazów z początków XX wieku. "The Blind Side" to historia murzyńskiego nastolatka z biednych przedmieść Memphis, który dostaje szansę na naukę w szkole prywatnej i zostaje przygarnięty przez zamożną rodzinę z białej części miasta. To taki klasyczny film o tym, że równość materialna jest niemożliwa, ale najważniejsza jest miłość i wykorzystanie szansy, na którą człowiek się czasem natyka. W tym właśnie filmie znajduje się fragment dotyczący "Szarży Lekkiej Brygady", poematu o odwadze, honorze i poświęceniu, autorstwa lorda Tennysona.

Kapral Philip Smith pod Sewastopolem

Wojna krymska. Połowa XIX wieku. Powód tamtego konfliktu pomiędzy Imperium Rosyjskim i Osmańskim był całkiem błahy. Oficjalnie chodziło o ochronę ludności niemuzułmańskiej i miejsc świętych chrześcijaństwa, które znajdowały się na terenie Imperium Osmańskiego. Tak naprawdę dyplomatom nie udało się bezboleśnie podzielić stref wpływów. Naprzeciwko siebie stanęli na początku Rosjanie i Turcy. Turkom pomogli później – w ramach różnych przymierzy - Francuzi, Brytyjczycy i Sardyńczycy. Mówi się o tej wojnie, że była przykładem rywalizacji XIX-wiecznych mocarstw, ostrzeżeniem przed kataklizmem I wojny światowej. Europa była jeszcze zmęczona wojnami napoleońskimi i różnymi powstaniami i społecznymi niepokojami, takimi jak Wiosna Ludów. Na razie ani Prusy, ani Austria, ani Wielka Brytania czy Francja nie mogły zaryzykować otwartego konfliktu w sercu Europy. Tworzyły się dopiero różne przymierza, w armiach dokonywał się postęp technologiczny, rozwijał się kolonializm. Dlatego wojny toczono daleko od granic zachodnioeuropejskich mocarstw.

Krym to dzisiaj część Ukrainy, ale taka bardzo rosyjska, bo przez kilka wieków panowali tam właśnie Rosjanie. W sewastopolskim porcie nadal stacjonuje rosyjska Flota Czarnomorska. Z uwagi na swoje znaczenie Sewastopol nie raz był oblegany. Jedno z tych oblężeń miało miejsce w czasie wojny krymskiej w 1854 i 1855 roku. Miasto chciały odciąć od dróg zaopatrzenia i posiłków rosyjskich wojska brytyjskie, francuskie i tureckie. Posiłki i zaopatrzenie przysyłano im statkami. Do oblężenia Sewastopola potrzebowali więc średniej wielkości portu. Zdobyli założoną przez Greków Bałakławę. To od tej miejscowości pochodzi nazwa bitwy, w której doszło do słynnej szarży Lekkiej Brygady.

Był koniec 1854 roku. Trwało oblężenie Sewastopola. W Bałakławie stacjonowało kilka tysięcy Brytyjczyków, Francuzów i Turków. Część z nich budowała umocnienia na wypadek większego rosyjskiego kontrataku. Okopy, stanowiska dla armat, przejścia pomiędzy szańcami. Teren wokół Bałakławy był bardzo nierówny. Wysokie wzgórza, mniejsze wzniesienia, a pomiędzy nimi doliny. W jednej z takich dolin znajdowała się droga, którą oddziały koalicjantów miały za zadanie osłaniać. Linia komunikacyjna pomiędzy zaopatrzeniowym portem i oblegającymi Sewastopol wojskami. Zgrupowaniem pod Bałakławą dowodził nieudolny generał Somerset, lord Raglan (część historyków to właśnie jemu przypisuje winę za bezsensowną szarżę; tamtego październikowego dnia miał wydać kilka niejasnych rozkazów, wprowadzając do szeregów chaos i podwyższając straty). Dywizją kawalerii, w skład której wchodziła Lekka Brygada generała Brundenella, lorda Cardigan, dowodził generał Bingham, lord Lucan. Na miejscu był też doświadczony, świetny dowódca, generał Campbell ze swoimi szkockimi góralami. Warto wspomnieć jeszcze jedno oficerskie nazwisko, najbardziej kontrowersyjne. Chodzi o kapitana Nolana. W zależności od wersji jest on albo bohaterem albo nadętym bufonem, którego błąd kosztował życie ponad stu ludzi. To ponoć on nie przekazał we właściwy sposób rozkazu lorda Raglana, który nie kazał Lekkiej Brygadzie atakować baterii rosyjskich dział na końcu doliny, tylko odzyskać stracone na jednym ze wzgórz działa brytyjskie. W tej wersji historii Nolan spostrzega błąd i chce zawrócić Cardigana i cały oddział, ale jest już za późno. Pada zmieciony odłamkiem artyleryjskiego pocisku.

W filmie Tony'ego Richardsona Cardigana, a więc dowódcę Lekkiej Brygady przedstawiono jako arystokratę-idiotę i szaleńca. Winę za masakrę zrzucono w zasadzie na przestarzały system organizacji brytyjskiego wojska. Pewnie pamiętacie, że Francuzi w wojnach napoleońskich, czy Amerykanie w wojnie o niepodległość sprawdzili – powiedzmy – demokratyczny system awansów. Oficerem mógł wtedy zostać każdy. W Wielkiej Brytanii ta zmiana w myśleniu o armii następowała powoli. Wojsko miało tam inny status: niby państwowy, ale prywatny. Związane to było jeszcze z początkami ery kolonialnej i z decyzjami wydanymi przez Elżbietę Wielką. Część oddziałów wystawiały jednostki administracyjne, na przykład hrabstwa, a część wystawiali bogacze. I te oddziały były właściwie prywatne, zdane na łaskę dowodzącego nimi bezpośrednio właściciela albo też zatrudnionego przez niego oficera. W legendzie o szarży Lekkiej Brygady takim właścicielem jest lord Cardigan, nadęty błazen niebezpieczny dla swoich żołnierzy.

W rosyjskim ataku na umocnienia wokół Bałakławy Anglicy stracili część dział. Lord Raglan chciał je odzyskać. To podłoże rozkazu, jaki miał wydać Cardiganowi i Lekkiej Brygadzie. Zresztą, cała ta bitwa pod Bałakławą to seria niedokładnych instrukcji dla oficerów obu stron. Podczas jej trwania zarówno koalicjanci, jak i Rosjanie stracili wiele okazji na wygraną. Kilka razy niepotrzebnie przegrupowywano oddziały. Mówi się, że ta bitwa, jak i cała wojna, zwiastowała I wojnę światową, była także jednak zakorzeniona w starej tradycji znanej chociażby spod Jeny, czy Austerlitz. Z jednej strony nowocześniejszy sprzęt i wojna pozycyjna, a z drugiej szarże kawalerii załamujące się przy małych stratach, na skutek paniki ogarniającej pierwszą linię.

Jeśli chodzi o Lekką Brygadę, to jej szarża zdaje się być legendą. Bardzo potrzebną Brytyjczykom legendą, w której swych żołnierzy porównują oni do polskich szwoleżerów spod Somosierry. Czasem tak to właśnie jest - coś powstaje z zapotrzebowania na pokrzepienie serc. W tej legendzie kawalerzyści zginęli. Ponad 600 jeźdźców z Lekkiej Brygady straciło życie w bezsensownej szarży na armaty przeciwnika. Jechali doliną, na której końcu, a także na wzgórzach po bokach, stały rosyjskie armaty. W ciągu kilkunastu minut osiągnęli cel i przepędziwszy kozackie oddziały zdobyli działa z krańca doliny. Wracali tą samą drogą, znowu pod gradem pocisków wystrzeliwanych z baterii ustawionych na wzgórzach. Krwawe, bezsensowne bohaterstwo.

Czasem tak jest. Jakby społeczeństwo składało zapotrzebowanie na historię o honorze i poświęceniu. O śmierci. W Polsce taką historią jest Powstanie Warszawskie. W Wielkiej Brytanii szarża Lekkiej Brygady.

Później wydarzyły się tragedie I i II wojny światowej, a także wielu innych konfliktów. Bezsensownych rozkazów ataków, które nie miały żadnych szans powodzenia, wydano wiele. W brytyjskiej tradycji żywa jest jednak tamta lekka brygada i jej straceńcza szarża. Nieważne, jak to wyglądało naprawdę, kto zawiódł, czy istniały rozkazy, czy ktoś je źle przekazał. Liczy się legenda!

To jedna z najlepiej znanych, ale i pełnych luk w opisie bitew z czasów tamtej wojny. W większości książek dotyczących wojskowości znaleźć można jej stereotypowe przedstawienie. Na podstawie rosyjskich dokumentów i relacji prowadzonych jakiś czas po bitwie, już na chłodno, widać jednak, że to nie była masakra. Straty oddziału Cardigana były duże, ale nie uniemożliwiały mu dalszej walki.

Wojna krymska była nietypowym konfliktem, stojącym na pograniczu między starym a nowym. To z tamtego czasu pochodzą pierwsze relacje prasowe dzień po dniu, z pierwszej linii frontu. To na tej wojnie Florence Nightingale zrewolucjonizowała medyczne zaplecze i sposób opieki nad rannymi. To wreszcie z tamtej wojny pochodzi słynne określenie brytyjskiego oddziału jako "cienkiej czerwonej linii". Dowódca szkockich górali, generał Campbell, który dostał rozkaz utrzymania odcinka skromnym kilkusetosobowym oddziałem piechoty, bez wsparcia kawalerii, powiedział swoim żołnierzom, że stąd nie ma odwrotu: mają walczyć do końca. Do gorzkiego końca. To ten oddział, na długo przed wojnami z mahdystami i Zulusami, stworzył obraz "prawdziwego brytyjskiego żołnierza", który bez względu na wszystko broni ostatniego posterunku, ufając swemu dowódcy.

"The Charge of the Light Brigade"
Alfred, Lord Tennyson

Half a league, half a league,
Half a league onward,
All in the valley of Death
Rode the six hundred.
"Forward, the Light Brigade!
"Charge for the guns!" he said:
Into the valley of Death
Rode the six hundred.

"Forward, the Light Brigade!"
Was there a man dismay'd?
Not tho' the soldier knew
Someone had blunder'd:
Theirs not to make reply,
Theirs not to reason why,
Theirs but to do and die:
Into the valley of Death
Rode the six hundred.

Cannon to right of them,
Cannon to left of them,
Cannon in front of them
Volley'd and thunder'd;
Storm'd at with shot and shell,
Boldly they rode and well,
Into the jaws of Death,
Into the mouth of Hell
Rode the six hundred.

Flash'd all their sabres bare,
Flash'd as they turn'd in air,
Sabring the gunners there,
Charging an army, while
All the world wonder'd:
Plunged in the battery-smoke
Right thro' the line they broke;
Cossack and Russian
Reel'd from the sabre stroke
Shatter'd and sunder'd.
Then they rode back, but not
Not the six hundred.

Cannon to right of them,
Cannon to left of them,
Cannon behind them
Volley'd and thunder'd;
Storm'd at with shot and shell,
While horse and hero fell,
They that had fought so well
Came thro' the jaws of Death
Back from the mouth of Hell,
All that was left of them,
Left of six hundred.

When can their glory fade?
O the wild charge they made!
All the world wondered.
Honor the charge they made,
Honor the Light Brigade,
Noble six hundred.