Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czas. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 grudnia 2011

Teoria w praktyce

Zdjęcie z archiwum Żaka

"Teoria jest wtedy, kiedy wszystko wiemy, a nic nie działa.
Praktyka jest wtedy, kiedy wszystko działa, a my nie wiemy, dlaczego.
My tu łączymy teorię z praktyką: nic nie działa, a my nie wiemy dlaczego."

Ten napis (albo podobny - pamięć jest zawodnym towarzyszem) wisi w żakowej "Kuchni", czyli pomieszczeniu, w którym znajduje się sprzęt do nagłośnień wydarzeń poza siedzibą radia, które szumi najlepiej.

Studenckie Radio ŻAK Politechniki Łódzkiej, jak już zapewne wspominałam, jest dziwną organizacją. To nieco elitarne myślenie, prawda? Człowiek czuje się wyjątkowy, bez względu na to, czy cecha, która wyróżnia jego bądź też instytucję, w której działa, jest pozytywna czy negatywna. Przy czym, za każdym razem, kiedy mówię "dziwne"/"dziwnie", myślę o scenie z "Miasta Aniołów" (Brad Silberling, 1998): Maggie mówi Sethowi, że dziwnie się czuje, na co on stwierdza, iż "dziwnie, znaczy dobrze".

Nie bierzemy pieniędzy za pracę w Żaku i dla Żaka. Jesteśmy też strażnikami tego, by w naszym radiu nie pojawiły się etaty, reklamy i polityka.

Skoro nie ma pieniędzy, to potrzebnych jest mnóstwo ludzi, z których każdy przeznaczy chociaż godzinę tygodniowo na efektywną pracę na rzecz radia. W ten sposób przez pomieszczenia Żaka w ciągu ponad pięćdziesięciu lat istnienia Studia Radiowego, a potem Studenckiego Radia PŁ, przewinęło się już zapewne kilka tysięcy osób. Na co dzień bywa w nim około 20-30 ludzi z obsługi, plus kilku, a nawet kilkunastu gości. Sporo.

Nowe studio

Z politechnicznym radiem jestem związana od 5 lat. Przez pierwsze dwa lata głównie się uczyłam: realizacji i prowadzenia audycji. Kolejne dwa lata to było ćwiczenie nabytych umiejętności i eksperymentowanie. Od około roku jestem dobrym radiowcem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Teraz zdobywam szlify. Przez cały ten czas, oprócz tego, że sama się uczyłam, uczyłam innych. Lubię zdobywać wiedzę, a następnie ją przekazywać, więc nie było to duże obciążenie. Dopiero od niedawna zauważam, że przestaje mi to odpowiadać. To tylko jeden z symptomów. Chodzi o to, że po pięciu latach kończy się mój żakowy entuzjazm do pracy. Niewielu jest już Żakowców, z którymi chcę współpracować.

Do prowadzących - ku przestrodze

Do żadnej z organizacji, w których działałam, nie trafiłam zaraz po uzyskaniu świadectwa dojrzałości i zdaniu egzaminów na studia. Na podstawie jednak tego, czym zajmowałam się przez pierwsze dwa lata pobytu na uczelni, mogę stwierdzić, że na pierwszym miejscu nie stawiałam wyluzowywania się. Wnoszę więc, że podobnie zachowywałabym się, gdybym do Żaka trafiła jako dziewiętnastolatka. Najpierw praca, potem zabawa - jakkolwiek dziwnie to brzmi w ustach doktoranta.

Hebelki, światełka, pokrętełka


Od co najmniej kilku miesięcy odnoszę wrażenie, że całkiem sporo istnieje ludzi, dla których na pierwszym miejscu jest zabawa, którą Żak umożliwia, bo mamy do dyspozycji kilka pomieszczeń w jednym z akademików PŁ. Dla tych Żakowców praca dla radia jest tylko obowiązkowym dodatkiem.

Na zajęciach z socjologii, partii, systemów politycznych i kilku innych kursów, jakie miałam okazję skończyć dzięki studiowaniu politologii, przewinął się temat grup jednostek, jakie potrzebne są w organizacji. Zapamiętałam na przykład, że przydają się ci, którzy mają do zaproponowania tylko pieniądze, tacy od pomysłów i przywództwa, wreszcie zwykłe szaraczki, ogarniające działalność na co dzień. Możnaby spróbować ustalić, która z tych grup jest najważniejsza, ale to się nie uda. W organizacji muszą znaleźć się przedstawiciele bardzo różnych grup, by mogła ona sprawnie działać.

Jest taka scena w filmie o amerykańskiej mafii lat 30. ("Mobsters", 1991): Charlie "Lucky" Luciano, Benjamin "Bugsy" Siegel i Meyer Lansky siedzą w zacisznym kącie zaprzyjaźnionej restauracji i zastanawiają się nad tym, jak rozwinąć przestępczą działalność. Wpadają w końcu na to, że co prawda między sobą wiedzą, iż rządzą w trójkę, ale przed światem zewnętrznym reprezentować może ich tylko jeden. Każą zawołać jakiegoś chłopca z ulicy, by przyszedł i odebrał instrukcje od "szefa". Czekają na to, do kogo chłopiec podejdzie. Wygrywa "Lucky" Luciano. Nie dlatego, że był najlepszy, ale dlatego, iż został wskazany przez przypadkową osobę, która zobaczyła w nim siłę i autorytet. W tym dream-teamie mafijnym, pokazanym na ekranie mieliśmy: mega-mózg w postaci Meyera Lansky'ego, człowieka od brudnej roboty (Bugsy Siegel) oraz charyzmatycznego szefa - Charliego Luciano. Gdyby panowie wytrzymali w takim układzie dłużej niż kilka lat, najprawdopodobniej stworzyliby supermocarstwo.

Żak to na szczęście nie mafia ani partia polityczna. To jedna z organizacji studenckich Politechniki Łódzkiej. Wyjątkowa o tyle, że pracuje się w niej za darmo, jest profesjonalną stacją radiową i może do niej przyjść każdy, niekoniecznie politechnik, niekoniecznie student. Żaden z członków tej organizacji nie jest niezastąpiony. Żaden też nie jest w niej trzymany siłą. Tym, co napędza nas do dalszej pracy jest własna satysfakcja i czasem podziękowania, jakie słyszy się od innych Żakowców, czy naszego prorektora ds. studenckich. Zdaje się, że teraz udowadniam samej sobie, iż od pewnego momentu przestaje to wystarczać. Człowiek w końcu zadaje sobie pytanie, dlaczego trzyma się regulaminu i dobrze pracuje, skoro wielu jego współpracowników świetnie radzi sobie w tej samej organizacji nie przestrzegając obowiązujących w niej zasad i źle pracując.

Wiemy, że świat nie jest czarno-biały i nigdzie nie jest słodko. Tylko po co w dalszym ciągu przeznaczać czas i energię na coś, co już bardzo zszarzało i stało się gorzkie?

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Czas

Świat szybko się zmienia. Zwykłam nawet powtarzać, że za szybko.

Czas to interesująca kategoria - coś w sam raz dla stereotypowego filozofa, który poświęca całe życie w przepastnej bibliotece po to, by chociaż spróbować zgłębić tę wielką tajemnicę. Filozofem jeszcze nie jestem. Fizykiem też niestety nie.

Istnieje, czy nie istnieje ten czas? Można go "oszukać"? Jak go liczyć? Czy skończy się, kiedy zatrzyma się ostatni zegar, czy też wtedy, kiedy umrze ostatni człowiek zdolny odczuć i zmierzyć jego upływ? Wyjaśnienie tych kwestii zostawiam innym, których prace mam nadzieję kiedyś przeczytać. Zdaję sobie tylko sprawę z paradoksów związanych z kategorią czasu. Wiem, że świat zmienia się szybko, ale tylko w jakiejś skali. Weźmy skalę życia człowieka. Dzisiaj przypomniałam sobie, że jeszcze 10 lat temu nie potrafiłam założyć skrzynki e-mail, 5 lat temu nie widziałam nic dziwnego w tym, że krzyże wiszą w szkołach i urzędach, a rok temu myślałam, że jeszcze tylko dwa lata i napiszę doktorat (oczywiście dzisiaj nadal daję sobie dwa lata). Inaczej: mniej niż 10 lat temu czytałam w gazetach o wojskach NATO, które - poszukując terrorystów odpowiedzialnych za zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie - weszły do Afganistanu; 5 lat temu zrealizowałam marzenie i pojechałam do Irlandii, gdzie po ostatecznym zawieszeniu broni przez IRA nareszcie zapanował pokój; rok temu za pośrednictwem Internetu oglądałam zaprzysiężenie pierwszego nie-białego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Możnaby teraz napisać, że w swej istocie czas jest raczej powolny. Jednak czym jest jego istota i w jaki sposób czas może być szybki czy wolny, skoro płynie w tym samym tempie?

Świat zmienia się zaskakująco wolno. Wojna jest obecna w najnowszej historii Afganistanu już od kilkudziesięciu lat. Dzisiejsi mieszkańcy tego kraju raczej nie znają nie-wojennej rzeczywistości. W Irlandii i w Wielkiej Brytanii jeszcze do końca lat 90. wybuchały bomby podkładane przez IRA w złudnej nadziei, że pomoże to zrealizować marzenie wielu ludzi o zjednoczeniu wyspy. W USA polityka tzw. "affirmative action" przynosi więcej szkód niż pożytku, ale i tak powinno się być świadomym, że batalia o zrównanie praw politycznych wszystkich obywateli pierwszej nowożytnej demokracji toczyła się od początku jej powstania aż do końca lat 60. XX wieku.

Kadr z filmu "Prosta historia"

W "Prostej historii" Davida Lyncha główny bohater (dziadek, który po wielu latach życia w gniewie jedzie odwiedzić i przeprosić swego chorego brata mieszkającego jakieś trzy-cztery stany dalej) spotyka w barze weterana wojennego. Panowie wymieniają się zawstydzającymi historiami ze swoich szlaków bojowych (zabicie przez pomyłkę towarzysza broni, strzelanie do nieuzbrojonych ludzi). Dziadkowie tak sobie siedzą, smutnieją, gasną. Za ich życia wydarzyło się niemało: pierwszy film dźwiękowy, Wielki Kryzys, wojna światowa, wynalezienie długopisu, boom gospodarczy i dobrobyt lat 50., popularyzacja telewizji, otarcie się świata o nuklearną zagładę, zrównanie w prawach wyborczych Afroamerykanów, festiwal w Woodstock, spacer człowieka po Księżycu, narodziny Internetu, zbudowanie robota, upadek bloku wschodniego i wiele, wiele innych, fascynujących rzeczy. Ale oni większość życia spędzili w swych małych miasteczkach na Środkowym Zachodzie USA. Z perspektywy czasu to wszystko, co wydarzyło się na świecie i w czym nawet brali udział, jest rozmywającym się tłem. Jakie znaczenie ma bowiem to, że samoloty latają z prędkością ponaddźwiękową, skoro starszy pan ma już tak słaby wzrok i jest tak biedny, że jedyny środek transportu, z jakiego może skorzystać, to kosiarka do trawy? Czym jest Internet dla kogoś, kto nie ma dostępu do komputera? Po co rozwój medycyny komuś, kto nie ma pieniędzy na ubezpieczenie medyczne? W skali całego świata to wszystko jest ważne - to ciągłe posuwanie się ludzkości naprzód. W skali życia jednego człowieka, takiego jak bohater filmu Lyncha, mogłoby tego w ogóle nie być i w zasadzie nic istotnego by się z tego powodu nie zmieniło. Dla przygniecionych tym do czego doszło na wojnie i jak potoczyły się ich losy dziadków liczy się tylko to, czy dobrze przeżyli swoje życie - tak długie, a jednocześnie zbyt krótkie.

Przechodząc obok szkoły tańca można usłyszeć: "wolny, wolny, szybki, szybki", "wolny, szybki, szybki" itd. Kolejność tych wyrazów oraz częstotliwość ich pojawiania się zależy od tego, jaki taniec jest akurat na warsztacie. Instruktorzy muszą być geniuszami. Dla człowieka czas wydaje się płynąć właśnie tak: "szybki, wolny, wolny", "wolny, wolny, szybki, szybki"...