środa, 9 października 2013

Saffron and Blue

Jedna z wersji flagi drużyny hrabstwa Clare w hurlingu wisi sobie u mnie w oknie i od czasu do czasu nawet powiewa. Na jej środku w białym polu znajduje się granatowa tarcza z trzema lwami rodu O'Brienów. Ponad nimi z czegoś, co wygląda jak ciasto czy też budyń wyłania się ręka z mieczem. Nie wiem czyja to ręka, ale na pewno kogoś ważnego. Z góry obu tym elementom przygląda się korona wielkiego Briana Boru. Są też oczywiście celtyckie symbole i sentencja w irlandzkim, która po angielsku brzmi mniej więcej tak: "First into battle and last to retreat". Wszystko to na tle żółtych i granatowych kwadratów, czyli tytułowych "saffron and blue".

Drużyny tego herbu wygrały w tym roku mistrzostwa Irlandii w hurlingu. Hurra!

Hurling to narodowy sport Irlandczyków. Jest podobny do kilku znanych gier zespołowych. Ma trochę z rugby, futbolu, czy hokeja na trawie. O jego wyjątkowości świadczy to, że nie zasnęłam jeszcze na żadnej transmisji jaką przyszło mi oglądać. I dość szybko, bo już po roku od pierwszego zetknięcia się z tym dziwem, wrażenia sprzed telewizora i komputerowego monitora porównałam z rzeczywistością, oglądając na żywo mecz lokalnych drużyn.

W hurling grało się na wyspie tysiące lat temu, ale zasady były dość luźne aż do XIX w. Pod koniec tamtego stulecia wzięto się za kodyfikację, by na podstawie prób i błędów osiągnąć doskonały rezultat. Podobny proces, ale z różnym wynikiem, w niemalże tym samym czasie przechodziły też piłka nożna, rugby, Gaelic football i zapewne wiele innych gier z piłką w roli głównej. W przypadku hurlinga jedne z pierwszych propozycji zawierały możliwość zdobycia punktów tylko za gola, co w krótkim czasie spowodowało drastyczny spadek atrakcyjności spotkań. Twórcy tych ustaleń, a zarazem założyciele GAA (Gaelic Athletic Association) przyjrzeli się temu krytycznie i dopuścili możliwość zdobywania punktów również za trafienie ponad poprzeczką bramki, pomiędzy słupkami pnącymi się wysoko w górę. Tyle tylko, że "zwykły" gol został wyceniony na trzy punkty, podczas gdy trafienie nad bramką na jeden punkt.

Piłka jest mała, w fakturze i wielkości podobna ponoć do tej od hokeja na trawie. Mnie łatwiej porównuje się ją z baseballową. Graczy jest po 15 w drużynie. Bramki są dwie, stosunkowo niewielkie, ale jak już wspomniałam są też wysokie słupki - całość konstrukcji wygląda jak litera H. W spotkaniach na poziomie wyższym niż lokalny pole do gry wydaje się olbrzymie: sto kilkadziesiąt metrów na prawie sto. Mecz trwa 70 minut (są też krótsze, tak samo jak są mniejsze boiska). Nie ma dogrywek, złotych bramek, rozstrzygających o losach spotkania kolejek rzutów karnych. W razie remisu powtarza się cały pojedynek, w innym terminie oczywiście. Sędziów i ich pomocników na boisku jest kilku, np. dwóch stoi za każdą bramką i sprawdza naocznie czy był gol/punkt czy nie. Tylko Croke Park, największy stadion w kraju i jeden z największych w Europie wyposażony jest w system Hawk-Eye do wykrywania punktów znad poprzeczki (po okresie testów na początku tego roku został zainstalowany tak na dobre i już po kilku miesiącach zawiódł w bardzo ważnym meczu - producent przeprosił i zrzucił winę na programistów i obsługę techniczną, spotkania nie powtórzono). Do niedawna pomocnicy zza bramek byli ubrani w białe fartuchy i przypominali pracowników apteki albo laboratorium.

Pomimo początkowego wrażenia chaosu, hurling jest dość przejrzysty. Na przykład to, że podstawowi gracze mają numery od 1 do 15 i patrząc na numerek wiadomo, kto na jakiej pozycji gra (bramkarz to "1", a atakujący w pierwszej linii to "13", "14" i "15"). Zawodnicy na wyposażeniu mają przypominające maczugi kije z dużą spłaszczoną, zakrzywioną i w ogóle odpowiednio wyprofilowaną do spełniania różnych funkcji "głową", więc jak wynikają pomiędzy nimi jakieś spory bardzo szybko potrafią rozładować agresję. Piłkę można łapać, rzucać, odbijać ręką, kijem, kopać. Sliotar może dotknąć dowolnej części ciała zawodnika, nie ma czegoś takiego jak "ręka". Nie można go jednak przetrzymywać, nie można też przebiec całego boiska z piłką w garści albo na hurleyu. Trzeba się wysilić i co kilka kroków odbić, podać, czy podrzucić, co daje graczom przeciwnej drużyny szansę przejęcia. Przejęcia rzadko kiedy wyglądają pokojowo. Mogę się tylko domyślać, że istnieje udawanie faulowania w hurlingu, ale nie po to są tam kije i po 15 ludzi w drużynie, żeby nie rozwiązać problemu z fałszującym zawodnikiem.

Hurling nie jest zawodowy. Nie ma transferów i wielkich pieniędzy. Są fundusze, bo jest potrzebne wyposażenie, czy dojazd na miejsce treningów i spotkań, ale nie są one kluczowe. Drużyny utrzymują społeczności lokalne, sponsorzy, no i zawodnicy. Gracze są związani z drużyną tego miasteczka, bądź też hrabstwa, w którym mieszkają lub pracują. Jeśli znajdą sponsorów to mogą więcej czasu poświęcić na treningi, jeśli nie mają sponsorów to ćwiczą po swojej normalnej pracy. Najważniejsze są sport i dobro drużyny.

Nie wszystko jest oczywiście takie znowu wspaniałe. Chociaż oglądałam kilka lat temu w telewizji mecz, w którym rozsierdzonych kibiców przeciwnych drużyn uspokoiło dwóch policjantów przemawiających do tłumu (funkcjonariusze Gardy rzadko kiedy mają ze sobą broń ostrą, rzadko też decydują się na użycie pałek czy gazu), nie zawsze tak pokojowo się kończy. Z pewnością jednak - tu znowu przypuszczenie - przemoc stadionowa i poza stadionowa to wąski margines. Realnie na to patrząc: mieszkańcy miasteczek danego hrabstwa nie mogą zbyt często się na siebie denerwować, bo gracze ich drużyn mają szansę wystąpić w reprezentacji na poziomie ponadlokalnym, z kolei hrabstwa między sobą grają tak rzadko, że rozruchy byłyby trudne do zorganizowania i zakorzenienia w świadomości. I jeszcze coś. Irlandia podzielona jest na cztery historyczne prowincje: Leinster, Ulster, Connacht i Munster. Najlepiej znamy Ulster, czyli Irlandię Północną z górnym kawałkiem Republiki. Leinster to tam gdzie Dublin, czyli na południowym wschodzie. Północ zachodniej części wyspy zajmuje Connacht - tam najłatwiej znaleźć można kogoś mówiącego po irlandzku. Munster obejmuje południowy zachód. Clare, czyli hrabstwo, któremu kibicowałam to właśnie Munster. Cork, z którym rozgrywano mecz finałowy to również Munster. Tak czy inaczej tegoroczne zwycięstwo należałoby więc do tej samej prowincji. O co tu się na siebie złościć? Zresztą, Davy Fitzgerald, szef Clare (wyobraźcie sobie zawsze wściekłego, tak jak na meczu z Napoli, Jurgena Kloppa - to właśnie definicja Davy'ego), zanim wyszedł na boisko w pierwszym z meczów finałowych, powiedział, że teraz wszystko zależy od drużyny i nie będzie żadnych usprawiedliwień: albo są lepsi i wygrają albo też ulegną lepszym od siebie. Żadnej tam głębokiej filozofii i ubezpieczania tyłów. I pomyśleć, że ten współczesny, dynamiczny i brutalny, ale wydający się najczystszym ze sportów, z którymi do tej pory się zetknęłam, hurling, wziął się z ciągoty dawnych Irlandczyków do rozstrzygania sporów siłą.

Do niedawna myślałam, że tak jak rugby hurling jest dużo mniej urazowy niż piłka nożna czy futbol amerykański. Myliłam się. To znaczy jest mniej urazów, ale niewiele mniej. Tak wynika z badań naukowych. Z mojego doświadczenia wynika, że żaden gracz hurlinga nie przyzna się do tego, ile zdrowia kosztowała go gra. Nawet jeśli stracił oko albo prawie nie może chodzić przez uraz kolana sprzed lat, złego słowa na temat bezpieczeństwa tego sportu nie powie.
W hurlingu nigdy nie było dużego wyboru ochraniaczy. To nie zakuci w zbroje futboliści, nawet o ochronie zębów do niedawna nie myśleli. Jeszcze kilka lat temu nie wszyscy zawodnicy nosili coś tak podstawowego jak kask. To od nich zależało, czy decydują się na ryzyko i brak zwrotu kosztów opieki medycznej (gra bez kasku), czy też chronią swoje zdrowie w minimalnych stopniu. Niektórzy uważali, że ten ograniczający widoczność i ruchy głowy element jest utrapieniem. Coś się musiało zmienić, bo w tym roku w oglądanych przeze mnie meczach kaski mieli wszyscy zawodnicy.

Tegoroczny finał został rozegrany w dwóch częściach. 8 września mecz zakończył się remisem, więc na 28 września wyznaczono powtórkę spotkania (w międzyczasie, 14 września, tytuł wywalczyli żółto-niebiescy do lat 21). W pierwszym starciu zdarzyła się historyjka jak z amerykańskiego filmu: pomimo przewagi punktowej przez większą część gry Clare było pod koniec na straconej pozycji, ale w ostatnich minutach doprowadziło do remisu. W meczu decydującym o mistrzostwie też nie brakowało emocji. Najlepszy wybijający wolne i karne gracz Cork, bramkarz, pokonał kilkunastu graczy Clare zasłaniających swoją bramkę murem i zdobył ważnego gola. Z 5 jakie wbiło Corkowi Clare dwa wydawały się być cudem, ale takim pozytywnym, a nie spod znaku Maradony. Zresztą, zarówno goli, jak i zwykłych punktów było sporo a niejeden z tych ostatnich został zdobyty przez uderzenie piłki kijem z połowy albo zza połowy boiska. Oglądając hurling po prostu nie sposób się nudzić.

Moje hrabstwo jest nieoficjalnie podzielone na dwie części: we wschodniej przeważa hurling a w zachodniej Gaelic football. Obie drużyny są jednak wspierane przez niemal wszystkich mieszkańców (wyjątki to np. osoby, które pracują w innych hrabstwach i wybrały identyfikację z miejscem pracy). W sierpniu Ennis, stolica Clare, wyglądała jak źółto-niebieski świat. W każdej sklepowej witrynie, nad każdą ulicą, na każdym domu powiewała flaga, chorągiewka albo chociaż wstążeczka w kolorach "saffron and blue". Zupełnie jak w moim oknie.