Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jazda konna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jazda konna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 lutego 2012

Maks na emeryturze

Maks, czyli koń, który pomógł mi zrozumieć, że nie ma co odkładać nauki jazdy konnej w nieskończoność, przeszedł na emeryturę. Poinformowali mnie o tym łódzcy strażnicy miejscy, goszczący kilka dni temu w Żaku.

Chłopak służył w oddziale konnym wydziału prewencji Straży Miejskiej w Łodzi od początku powstania tej jednostki. Emeryta przygarnął do siebie strażnik, który pełnił służbę razem z nim. Finansowo pomoże Stowarzyszenie na Rzecz Bezdomnych Zwierząt "Schronisko".

Jak miło, że po ciężkiej pracy Maks nie skończy jak Bokser w "Folwarku zwierzęcym".

środa, 7 grudnia 2011

Nietypowy pasażer

Znalazłam kota. Nie jest to nic nowego, bo w ciągu swego dotychczasowego życia nad losem kilku co najmniej się nie pochyliłam. Dzisiaj jednak nastąpiło przekroczenie krytycznego poziomu tego czegoś, co trudno nazwać, no i kocisko śpi teraz pod krzesłem, mrucząc.

Wychodzę ci ja sobie rano z jazdy konnej, zastanawiając się - znowu - nad tym, jak to się za zwierzakami tęskni i jakim odpowiedzialnym trzeba być, by dobrze się nimi opiekować... No, dobra - myślałam też o tym, że im większe zwierzę, tym więcej kosztuje jego utrzymanie i tym lepszy ma pijar. (Zauważyliście? Białego misia kochamy, chociaż nie jest miziu-miziu, a futrzastą muchę, która nie zrobi nam raczej dużej krzywdy najchętniej byśmy rozstrzelali.) Idę tak i myślę o trudnych sprawach, dochodzę do przystanku autobusowego, a tam na ławce siedzi spokojnie kot i patrzy na mnie. Usiadłam obok niego i tak sobie razem czekaliśmy na "54". On od czasu do czasu mruczał i wyrażał swą potrzebę czułości, ja oczywiście - jako że mam podobne potrzeby - odwzajemniałam kocie zaczepki. Trwało to jakieś 15 minut. Kiedy autobus podjechał, zapytałam kota, czy idzie ze mną. Nie wiem czego się spodziewałam, ale w tym miejscu należy mocno podkreślić, że naoglądałam się dużo filmów, naczytałam książek i nasłuchałam bajek. W każdym razie - kot nie odpowiedział. Stwierdziłam, że nie ma na co czekać i wzięłam go pod pachę. Teraz muszę go obfotografować i porozklejać w okolicy jego przystanku ogłoszenia o znalezisku. Kot jest dobrze odżywiony i nie boi się ludzi. Za to bardzo nie lubi ulicznego ruchu i odgłosów wydawanych przez autobusy i ciężarówki. Weterynarz sprawdził, czy nietypowy pasażer "54" nie ma chipa lub jakiegoś nadruku firmowego - nie ma. Ciekawe czy ktoś go na tym przystanku porzucił, czy po prostu czekał tam na właściciela wracającego z pracy, a ja tego nie zrozumiałam.


niedziela, 4 lipca 2010

Maks


Jechałam na koniu! Jedną minutę, a może nawet dwie (oczywiście koń był prowadzony). Pozostały czas z 5 minut mojej obecności blisko futrzaka ważącego ponad 500 kg i wysokiego na 1,70 m (w kłębie), to było wsiadanie i zsiadanie (dowiedziałam się, że są dwa sposoby zsiadania - amerykański i europejski; wybrałam europejski). Przez pierwsze 10 sekund zachowywałam się tak, jakbym siedziała w jednym z narzędzi tortur w wesołym miasteczku, czyli wręcz przykleiłam się do siodła i trzymałam mocno. Potem odważyłam się nieco obrócić i spojrzałam za siebie, a następnie na ziemię. Daleko do niej było, to fakt.

Dzisiaj w Arturówku odbyła się impreza spod znaku Łódzkiej Wioski Historycznej. W jej ramach strażnicy z Oddziału Konnego Straży Miejskiej w Łodzi zrobili mały pokaz konny, a potem umożliwili gawiedzi przejażdżki. Mnie pan strażnik zaskoczył trochę, bo myślałam, że jest kolejka chętnych i czekałam spokojnie na tyłach, a tu się okazało, że to już! Musiałam zrobić dwa podejścia do konia, bo strasznie się bałam. Bardzo sympatyczny pan strażnik zabezpieczał mnie przy skomplikowanych operacjach wsiadania i zsiadania, czyli właściwie najpierw popchnął na grzbiet zwierzaka, a następnie z niego ściągnął - bardzo pewnie, ale delikatnie. W dodatku spokojnym głosem, jakby mówił do swojego towarzysza, powtarzał mi, że współpracę z wierzchowcami mamy w genach, a na koniec stwierdził, że mam szansę nauczyć się jeździć, bo jakbym tak naprawdę, naprawdę się bała, to nawet bym do konia nie podeszła.

Uff! Kilkanaście lat niepewności rozwiane dzięki jednej małej wycieczce, by znaleźć się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie. Bałam się, że po tym, jak mnie w dzieciństwie straszono historiami z cyklu: "co to okropnego może koń zrobić", do końca życia będę te zwierzęta podziwiać tylko z daleka.
Sprawdziłam, czy nie przeszkadza mi zapach, ich wygląd z bliska (zderzenie marzeń z rzeczywistością), a jak jechałam, to pobawiłam się grzywą (szorstka jest, ale przyjemna) i pomiziałam Maksa po skórze. Koń to nie jest futrzak w pełnym wydaniu, ale daje radę.