Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kot. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 listopada 2013

Przeprowadzka

"Gravity" i "Grę Endera" polecam. Sprawdziłam je w kinie i tak jak wynikało z zapowiedzi, warte są obejrzenia na dużym ekranie. To teraz jeszcze "RoboCop".

Zdrapek ma się średnio. Jako znany podróżnik zaliczył właśnie czwartą przeprowadzkę w ciągu dwóch lat. Tak się złożyło, że jak tylko zaczął się chłopak komfortowo czuć w gościnnych progach, w których zamieszkaliśmy trzy tygodnie temu, okazało się, iż wyprowadzamy się z Łodzi. I chociaż wiemy, że to dla naszego dobra, na razie nieśmiesznie się czujemy. Będzie nam Łodzi brakowało.

W ostatnim łódzkim mieszkaniu miałam tak, że jak wyjrzałam przez okno to widziałam górne światła najwyższego komina EC-3. Mruga skubaniec na czerwono do samolotów i helikopterów. Czyż to nie uprzejme z jego strony?
W dzieciństwie oglądałam z bliska komin EC2 w Czechowicach-Dziedzicach. W Krakowie przez jakiś czas stacjonowałam w sąsiedztwie Łęgu. W Łodzi podziwiałam kominy wszystkich trzech działających jeszcze elektrociepłowni. Mieszkałam w Boat City na tyle długo, że zdążyłam się z nimi zapoznać. Zresztą, nie ukrywajmy, trudno w Łodzi nie mieszkać w pobliżu kominów. Najbardziej lubiłam trzy pokaźne konstrukcje z EC-2 przy Wróblewskiego, ale EC-3 i EC-4 nie są złe. Niestety dla mnie, a stety dla gospodarki i środowiska, elektrociepłownia górująca nad Politechniką ma zostać wyłączona do 2015 roku. Jej zadania przejmie Trójka. Tymczasem zaginiona do niedawna w akcji Jedynka piękna i pachnąca czeka na pozostałych aktorów budowanego właśnie Nowego Centrum Łodzi. Ta najstarsza łódzka elektrociepłownia skutecznie naprowadzała mnie na Łódź Fabryczną, kiedy pierwszy raz przyjechałam do miasta włókniarzy.
Teraz będę mieszkać niedaleko innych kominów. I kopalni.

O Łodzi zwykle mówi się źle. Wypadek, zabójstwo, dzieciobójstwo, beczkowanie, łowienie skór, pożar itd. Z rzadka tylko przebije się jakiś pozytyw, ale i on pachnie podejrzanie. Nie lubię też jednak nadmiernego lokalnego patriotyzmu. Łódź ani nie wypięknieje z dnia na dzień, ani nie da odpowiedniej liczby miejsc pracy swoim mieszkańcom. To po prostu niemożliwe. Wierzę jednak, że miasto przetrwa. Okrojone o tysiące obywateli szukających szczęścia gdzieś indziej, ale mówi się trudno. Łódź to nie Detroit, w Polsce duże miasta nie obumierają ot, tak sobie. Kto wie, może pewnego dnia - nie jutro i nie za dziesięć lat, ale raczej bliżej niż dalej - liczba mieszkańców wzrośnie?

To w Łodzi po spacerze w ulubionym parku, gdzie odwiedzałam cmentarz radzieckich żołnierzy, napotykałam zupełnie żywych i wesołych kolegów częstujących piwem regionalnym i dobrą muzyką. To w Łodzi na fasadzie budynku podziwiałam gotowego do biegu konia (przy okazji - czy ktoś wie co się z nim stało? Pobrykał do kuźni, czy też spadł do lecznicy Warrikoffa i tak się potłukł, że nie ma już szansy na ratunek?). To w Łodzi spotkałam katedrę przypominającą zamek z Warcrafta 2, a także blaszanego ludzika wypisz wymaluj z "Bajek robotów", reklamującego warsztat samochodowy. To w Łodzi dzięki wyciąganiu za uszy na spektakle nauczyłam się czegoś o teatrze. Nie wspominając o obecności pomysłowych i ładnych murali, legendy o Januszu, opowieści o "klimacie" i "atmosferze" w związku z budynkami podpartymi drewnianymi kłodami. I wielu innych szczegółach małych i dużych, sprawiających, że znałam to miasto lepiej niż niejeden jego stały obywatel. Były w naszym związku górki i dołki, czasem nie lubiłam tego miasta tak bardzo, że aż strach, ale akurat teraz byliśmy nad kreską.

Na pewno będę Łódź odwiedzać. Na pewno będę tęsknić za przyjaciółmi. Za miejscami też. Ale mnie i Zdrapka oprócz wspomnień czekają kolejne przygody w nowych miejscach.

Na pożegnanie dedykujemy łodzianom "We built this city" w wykonaniu Muppetów:


PS "Sure it's impossible, but we've got to try!"

czwartek, 14 czerwca 2012

Podróżnik

Samorot
Co wpisać w pole "zainteresowania" w curriculum vitae? Znajomi i Internet doradzają, by było to coś bardziej ekscytującego niż "historia XX wieku". Kilka lat temu umieściłam tam "podróże". Założenie było bowiem takie, iż zacznę podróżować. (Mapnik miał służyć sprawozdaniom z wypraw.) Okazało się jednak, że podróżnik ze mnie taki, jak ze Zdrapka cichy kot i wystarczy mi kilka stałych tras pomiędzy miejscami stacjonowania przyjaznych ludzi.


Ciopąg
Próbowałam obliczyć ile Zdrapek "zrobił" kilometrów. "Zrobił" brzmi w tym kontekście bardzo zabawnie, ponieważ ziajdający kot nie ma tych kilometrów w łapkach, tylko na liczniku. Stan na dziś: 3 tysiące kilometrów. Całkiem niezły przebieg, jak na domowego kota. Chociaż... To kotus empekus, więc pewnie ma plus dziesięć do przemieszczania się. Spróbował wykorzystać bonus odbywając lot z drugiego piętra na trawnik. Punkty co prawda nie liczą się, gdy jest się lotnikiem bez skrzydeł i bez spadochronu, ale przygoda ta zapewne niczego go nie nauczyła, bo nawet się nie poobijał. Trzeba więc było zareagować szybko i teraz oprócz bycia kotem elektronicznym (jak wstrzykiwano mu pod skórę chip, myślałam o Mulderze i Scully...) i kotem eleganckim (obróżka), Zdrapek jest też kotem światowym. W nagrodę za bycie zawołanym podróżnikiem dostał paszport!

sobota, 14 kwietnia 2012

Potwór

Wyobraźcie sobie taką scenkę z okresu świątecznego wolnego: gram ci ja sobie w "Resident Evil 4", odkrywając uroki PlayStation 2 i zapominając o całym realnym świecie, a obok mnie czai się potwór...

Nie lubię horrorów. Strachliwa jakaś taka jestem i dodatkowych wrażeń na tym polu nie potrzebuję sobie dostarczać. Przełamałam się jednak i tak mnie ratowanie Ashley Graham wciągnęło, że kilka dni pod rząd przerywałam granie późno w nocy. Za którymś razem była to trzecia, czwarta albo nawet piąta nad ranem. Ptaszki ćwierkają, ciemność przekształca się w szarość, co jakiś czas pies kontrolnie zaszczeka, no, krowy już nie muczą, bo ich prawie na osiedlu nie uświadczysz, ale taki sympatyczny klimat poranny, który tak bardzo zresztą lubię, powoli się tworzy. Już miałam zapaść w głęboki sen (ale nie aż tak głęboki, jakiego doświadczyła Śpiąca królewna - szanujmy się), gdy wydało mi się, iż jakaś zakapturzona postać weszła do pokoju. Taka bardzo szeleszcząca postać. Głupia sprawa, bo akurat największe tej nocy wrażenie zrobił na mnie zombie z zakrytą szmatami twarzą i piłą łańcuchową w rękach. Odrobina przytomnego jeszcze umysłu podpowiedziała, że to raczej nie ten gość z gry, więc kulturalnie byłoby z mojej strony włączyć lampkę i zapytać postać, w czym mogę jej pomóc. Jak pomyślałam, tak zrobiłam: coś tam wymamrotałam i pomrugałam oczami, przytomniejąc i przyzwyczajając się do jasności. Jakież było moje zdziwienie, kiedy podczas tych skomplikowanych procesów zobaczyłam potwora.

To był Zdrapek w szaleńczym biegu po pokoju z pustą paczką chipsów na łebku. Zaklinował się w niej i próbował uwolnić. Moja wina, bo powinnam była usunąć ją z jego pola działania. Wstałam, uratowałam głupiutkiego misia i na spokojnie położyłam się spać. Tego samego dnia tata odpalił piłę łańcuchową, żeby pociąć trochę drzewa. Na wszelki wypadek sprawdziłam, czy Zdrapek nie plącze się w pobliżu.

Ostatnio taka historyjka przydarzyła mi się kilkanaście lat temu. Kuzynka zobaczyła na karniszu w moim pokoju konika polnego - takiego wielkiego, z wyłupiastymi oczami i wszędzie wystającymi patyczkami odnóży i czułek - i zaczęła krzyczeć: "Smok! Smok!", biegając po domu. Pewnie ja też w ten sposób ostrzegałam świat przed smokiem, ale wolę nie pamiętać. Poważne Kanapki nie zachowują się w ten sposób. Teraz wzięłabym drania za frak i wyprosiła z lokalu, do którego wlazł bez zaproszenia.

Co do gier: znacie to z doświadczenia albo opowieści, bo i do mnie dotarły miejskie legendy. Zdarza się to najczęściej przy FPS-ach. Młody człowiek, zaaferowany starciem z potworami, późno w nocy, ze słuchawkami na uszach, podskakuje do góry ze strachu, kiedy rodzic, brat/siostra, bądź też zwierzak, dotykają go - na przykład w ramię - wskazując, iż noc powinno przeznaczyć się na spanie.
Ja tego doświadczyłam grając w produkty id Software: Wolfensteina (nazywałam go wtedy Wolfsteinem), Dooma, i Quake'a. Przy Duke'u Nukemie 3D Realms nie, ponieważ autorzy gry zadbali o rozładowujące napięcie, zabawne powiedzonka Duke'a i śmiesznie wyglądające potwory i wnętrza. Jak sobie siedziałam przed komputerem nocami to tata straszył mnie wykręceniem korków, a kot co jakiś czas sprawdzał, czy to już nie ten moment na poświęcenie mu uwagi. Kiedy starszy brat zorganizował spotkanie kolegów ze studiów (przywieźli oni ze sobą i spięli komputery, aby można było grać w Quake III Arena), nie było już tego elementu wczucia się w fabułę. Za to pojawiła się rywalizacja. Poznałam wtedy słowo "kamper" i zawołanie: "Niszcz kampera, bo to ściera!". Tak przy okazji - w "Resident Evil" gram całkiem kampersko. Moim celem jest przetrwanie, a nie udowodnienie sobie, że potrafię załatwić zombie nożem albo kopniakiem. Często robię więc tak, iż pokazuję się potworom, a potem wycofuję na z góry upatrzone pozycje, z których mogę razić wrogów ogniem z shotguna albo karabinu.

Na to wszystko zwrócił mi uwagę nie tylko Chipsowy Potwór, ale i koledzy z radia, którzy urządzili zacną imprezę poświęconą graniu po sieci. Nie uczestniczyłam w tym wiekopomnym wydarzeniu, jednak wiem, że było zacne i mam nadzieję, iż je powtórzą.

piątek, 3 lutego 2012

Ziajdacz

Mieszkanie do wynajęcia znalezione, rzeczy i ludzie przeprowadzeni, kot dostarczony. Jak na razie udaje mi się wypełniać obietnicę, której nie składałam, czyli mieszkam ze Zdrapkiem. Jakby ten ziajdacz wiedział, ile mnie i rodzinę to kosztowało... Ale oczywiście nigdy się nie dowie. W ogóle go to nie obchodzi. Niereformowalny lekkoduch!

piątek, 6 stycznia 2012

Odorek

Zastanawiam się nad zmianą imienia Zdrapek na Odorek. Czyli powinnam kupować jaśnie panu lepszą karmę - wtedy charakterystyczny brzydki zapach się zmniejszy.

Szybko się do siebie przywiązaliśmy. Kilka razy w życiu spotykało mnie coś podobnego, ale we wszystkich przypadkach chodziło o zwierzęta należące do domowników - przywiązanie rozkładało się na poszczególne osoby. Teraz jesteśmy tylko we dwójkę: ja i Zdrapek.

Mój pręgowany chłopak jest nieszczęśliwy, bo utracił wolność, ale chyba zdaje sobie sprawę z tego, że zyskał regularne uzupełnianie miski i zaspokajanie potrzeby czułości. Pytanie, dlaczego ja też szybko się przywiązałam. Zdrapek nie daje mi jeść, roztacza smrodek, bałagani, psoci, miauczy i drapie drzwi, przez co trzeba będzie się wyprowadzać z taniego lokum itd.

Dlaczego wzięłam go do domu? Po co ma mieszkać ze mną w bloku, mając do dyspozycji małą przestrzeń?

Robię listę rzeczy, które mogą mu się we mnie nie podobać. Z ciekawości. Z pewnością na pierwszym miejscu jest to, że niekoniecznie biegnę go nakarmić, kiedy budzi mnie pacnięciem łapki w oko. (Właśnie uczy się skuteczniejszego triku - przesuwa po podłodze hałaśliwe zabawki.) Poza tym, zostawiam go samego i nie wracam, kiedy zaczyna miauczeć i piszczeć, dając znać, że momenty odosobnienia są potrzebne, ale bez przesady. I bawić się nie umiem porządnie - zabraniam mocnego gryzienia i drapania...

Myślicie, że w zwierzętach zakochujemy się od pierwszego wejrzenia? To nie takie znowu głupie. Przecież jestem pewna, że Zdrapek nie zmieni zdania, nie tylko dlatego, że jest już oficjalnie moją własnością. Zwierzęta domowe są wierne. Nie dawaliśmy sobie słowa, ale tak zupełnie po prostu będziemy ze sobą.

wtorek, 20 grudnia 2011

Zdrapek

Kot został nazwany Zdrapkiem. Zdrobnienie to Drapek.

Wymyśliłam mu rasę - po tym, jak ktoś w radiu zadał mi dotyczące tego pytanie. Znacie osobiście przedstawicieli rodziny kotowatych innych niż "kot europejski"? Ja nie. Od czegoś trzeba zacząć zmiany i ocieranie się o arystokrację, więc mój łobuz to "przystankowiec nadzwyczajny" (łac. kotus empekus).

Jak każdy szanujący się kot, Zdrapek zajmuje się spaniem. Pomaga mu to przez kilka godzin dziennie miauczeć, piszczeć, prychać i szaleńczo biegać po pokoju. Patrzę na niego z zazdrością w sercu i sceptycyzmem w mózgu, zastanawiając się, w jaki sposób potrafi tak płynnie przechodzić od snu do jawy i z powrotem. Jest genialny w swej prostocie!

Jak się domyślacie jego imię nie wzięło się znikąd. Pomimo odbycia kilku poważnych rozmów i dostarczenia mu dwóch drapć, kocisko sprawia problem wychowawczy - drapie łóżko, krzesła i moją głowę (długie, gęste włosy mogą być świetną zabawką). W tym ostatnim przypadku jest to przynajmniej choć trochę pożyteczne, bo przypomina nieco czesanie.

Do tej pory nikt się po Zdrapka nie zgłosił. Trochę go szkoda, bo na razie ma do dyspozycji tylko jeden pokój, ale z drugiej strony istniało wysokie prawdopodobieństwo, że życie na wolności zakończy przedwcześnie pod kołami samochodu, więc stąd tylko "trochę go szkoda". Wszystko ma swoje plusy i minusy. Tylko co na to sam zainteresowany?

PS Żyje. Fascynujące. Jak kocisko śpi to czasem zapominam, że istnieje. Podobnie mam z futrzakami w domu rodzinnym. Potem patrzę na niego, na nie, czy na nich i dociera do mnie, że żyją i są samodzielnymi istotami kroczącymi (w "Gwiezdnych wojnach" były pojazdy kroczące). Zadziwiające, a przecież takie zwyczajne. Podobnie jak to, że oddychamy.

środa, 7 grudnia 2011

Nietypowy pasażer

Znalazłam kota. Nie jest to nic nowego, bo w ciągu swego dotychczasowego życia nad losem kilku co najmniej się nie pochyliłam. Dzisiaj jednak nastąpiło przekroczenie krytycznego poziomu tego czegoś, co trudno nazwać, no i kocisko śpi teraz pod krzesłem, mrucząc.

Wychodzę ci ja sobie rano z jazdy konnej, zastanawiając się - znowu - nad tym, jak to się za zwierzakami tęskni i jakim odpowiedzialnym trzeba być, by dobrze się nimi opiekować... No, dobra - myślałam też o tym, że im większe zwierzę, tym więcej kosztuje jego utrzymanie i tym lepszy ma pijar. (Zauważyliście? Białego misia kochamy, chociaż nie jest miziu-miziu, a futrzastą muchę, która nie zrobi nam raczej dużej krzywdy najchętniej byśmy rozstrzelali.) Idę tak i myślę o trudnych sprawach, dochodzę do przystanku autobusowego, a tam na ławce siedzi spokojnie kot i patrzy na mnie. Usiadłam obok niego i tak sobie razem czekaliśmy na "54". On od czasu do czasu mruczał i wyrażał swą potrzebę czułości, ja oczywiście - jako że mam podobne potrzeby - odwzajemniałam kocie zaczepki. Trwało to jakieś 15 minut. Kiedy autobus podjechał, zapytałam kota, czy idzie ze mną. Nie wiem czego się spodziewałam, ale w tym miejscu należy mocno podkreślić, że naoglądałam się dużo filmów, naczytałam książek i nasłuchałam bajek. W każdym razie - kot nie odpowiedział. Stwierdziłam, że nie ma na co czekać i wzięłam go pod pachę. Teraz muszę go obfotografować i porozklejać w okolicy jego przystanku ogłoszenia o znalezisku. Kot jest dobrze odżywiony i nie boi się ludzi. Za to bardzo nie lubi ulicznego ruchu i odgłosów wydawanych przez autobusy i ciężarówki. Weterynarz sprawdził, czy nietypowy pasażer "54" nie ma chipa lub jakiegoś nadruku firmowego - nie ma. Ciekawe czy ktoś go na tym przystanku porzucił, czy po prostu czekał tam na właściciela wracającego z pracy, a ja tego nie zrozumiałam.