Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

W stronę zachodzącego słońca

Przez chwilę jechałam dzisiaj w stronę zachodzącego słońca. Nie byłam jednak kowbojem od "My Rifle, My Pony and Me", tylko pasażerką MPK.

Prawdopodobnie to w westernach uchwycono najwięcej wschodów i zachodów słońca w historii kina. W jednym z odcinków przygód młodego Indiany Jonesa, Indy pakuje się w kabałę na środku niczego, czyli w Monument Valley, gdzie spotyka Johna Forda. Zupełnie logiczne, wszak robienie filmów niewiele się wtedy różniło od poszukiwania przygód. Panowie się zaprzyjaźniają i razem pracują nad wiekopomnym dziełem. Okazuje się, że Ford zaczyna pracę od końca, czyli od ujęcia odjeżdżającego w stronę zachodzącego słońca bezimiennego kowboja. Zapewne wcześniej bohater ten uratował jakieś senne miasteczko z rąk bandytów, przepędził bydło przez pustynię, bądź też zrobił jedno i drugie, po drodze spotykając piękną panią, z którą niekoniecznie związał się na dłużej. Szanujący się kowboj wysoko przecież ceni wolność w kameralnym towarzystwie konia, siodła, derki, kapelusza, fasoli, patelni, zapałek, tytoniu, manierki, kabury, karabinu i Colta.

Na filmoznawstwie bardzo lubiłam opowieści o historii kina. Było ich niewiele, przez co lubiłam je jeszcze bardziej. Nie chodzi o żadne tam takie roztrząsanie cech stylu, reżysera, czy fali, tylko daty, fakty i zarysowującą się pomiędzy nimi historyjkę z Nickelodeonami i Pinkertonami w tle. Nickelodeon to inaczej kino. Płaciło się nicklem, czyli - zdaje się - pięciocentówką, a oglądało w odeonie, czyli tancbudzie zbitej z desek, bądź też jarmarcznym namiocie (chodzenie do kina było wówczas równie niebezpieczne jak opiekowanie się krowami na Dzikim Zachodzie - taśma filmowa była łatwopalna). Pinkertoni to pracownicy agencji Pinkertona, praszczura policji i FBI. Na przełomie XIX i XX wieku była to darzona przez wielu nienawiścią prywatna agencja detektywistyczna i ochronna. W interesującym nas przypadku chroniła interesy Thomasa Edisona, który - jako amerykański wynalazca kina - miał prawo ściągać opłaty licencyjne za używanie urządzeń do nagrywania i odtwarzania ruchomych obrazów. W celu uwolnienia się od agentów, biedni filmowcy oddalali się coraz bardziej od wschodniego wybrzeża. Gdzie podążali? W stronę zachodzącego słońca. I tak powstało Hollywood. Dalej był już tylko ocean.

Wielkie, czerwone słońce idące spać. Co się dziwić, że przywołało piękne wspomnienia.

czwartek, 21 października 2010

"Harvey"

Ja i mój królik
Lekko zalkoholizowany, nieśmiały, biały, wysoki, przystojny... królik. Ma przyjemną białą sierść, różowy nosek i takież same podbicia łapek, śmiesznie rusza wąsami i kitką. Skąd wiem, jak wygląda i czy jest przystojny? Ponieważ zagrał z Jamesem Stewartem w filmie pod tym właśnie tytułem. Harvey był najlepszym przyjacielem głównego bohatera opowieści o przyjaźni, alkoholu, psychologii i psychiatrach. Film pochodzi z 1950 roku. Już dźwięk i kolor, ale jeszcze nie obraz panoramiczny. Wyścig pomiędzy Hollywood a telewizją (którego kolejnej odsłonie zawdzięczamy wspaniałe seriale ostatnich 10, 20 lat) miał się dopiero rozpocząć.

Jak pokazać niewidzialnego królika w czasach przed powstaniem Industrial Light & Magic? Przekonajcie się sami. Niezłą zabawą jest szukanie "sztucznych" scen, czyli takich, w których współczesny widz od razu zauważa niedoróbki techniczne obrazu, jednak - co ciekawe - jest ich mniej niż w wielu współczesnych filmach. Od ponad stu lat, od wczesnej fazy rozwoju kina wiadomo, że im mniej wydumanych sztuczek się stosuje, na tym mniej wpadek się naraża. Na przykład wielki królik w "Harvey'u" pojawia się w całej swej okazałości chyba tylko raz.

Nie twierdzę, że zanim do pracy w filmie zaprzęgnięto komputery, to efekty specjalne były proste. Było wręcz odwrotnie: tworzono skomplikowane mechanizmy i używano trudnych tricków, by oszukać oko kinowego widza. O co więc chodzi z tym "wydumaniem"? Właściwie trudno mi to wytłumaczyć bez pomocy odpowiednich fragmentów filmowych. Spróbujcie się jednak zastanowić, czy nie jest tak, że szybciej "starzeją się" (są niewygodne do oglądania po kilku latach, przeszkadzają, rozpraszają, denerwują) efekty w takich obrazach, jak "Gwiezdne wrota", czy "Park Jurajski", niż w czymś takim, jak "Metropolis", czy właśnie "Harvey".

Georges Melies już w 1901 roku nakręcił film o podróży na Księżyc (okazał się serowy ten Księżyc, co potwierdziła kolejna wyprawa, tym razem w wykonaniu Wallace'a i Gromita). Z ciekawostek, to jeszcze przed I wojną światową reżyser polskiego pochodzenia, Władysław Starewicz, tworzył filmy przy pomocy żuków. Nie sztucznych, tylko prawdziwych owadów, które zabijał i lekko udoskonalał drutem, tak by odnóża mogły się poruszać. Taka była jedna ze ścieżek rozwoju animacji.

Na szczęście Harvey nie musiał zostać ubity. To człowiek w kostiumie królika.
Jeśli chcemy to do czegoś porównać, w odwodzie mamy "Donniego Darko", ale w Donnie'm królik wypadł znacznie gorzej niż w "Harvey'u".

Ech, taki przystojniak. Ciekawe, czy jeszcze można go spotkać. Jamesa Stewarta niestety nie. Zmarł w 1997 roku, po prawie 90 latach życia, w czasie którego wystąpił w kilkudziesięciu doskonałych filmach.