Pokazywanie postów oznaczonych etykietą S.R. ŻAK PŁ. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą S.R. ŻAK PŁ. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 grudnia 2012

Podsłuchiwanie

Zdrapek waży coraz więcej, co zapewne jest objawem tego, że ma się dobrze. Cieszę się jego szczęściem.
Na "Bardzo poważnie" regularnie pojawiają się bardzo dobre teksty.
Oh.banty po przerwie związanej z wielką ścianą powróciła do współpracy z Misterem Foxem.

Wspominałam już o swoich ulubionych programach z ramówki Żaka? Otóż od kilku lat niezmiennie miło spędzam czas w doborowym towarzystwie Kingi Dyndowicz ("Prawie jak w kinie", wtorki, 22:00-23:00) oraz Krzyśka Kijka i Izy Kwiatkowskiej ("Radio Żyletka", piątki, 23:00-24:00). Obu tych audycji chyba nigdy nie miałam okazji realizować. Mam nadzieję, że nie to jest tajemnicą ich sukcesu.
Nie wychowałam się "na radiu". Zaczęłam go często słuchać - z konieczności - dopiero pracując w Żaku. Dość szybko jednak te dwie godziny stały się dla mnie ważnymi towarzyszkami tygodnia.

Od czasu do czasu sprawdzam również jak miewają się "Teatralia" (Gabrysia Synowiec, poniedziałki, 19:00-20:00), "Audycja romańska" (Ania Napieralska, wtorki, 23:00-24:00), "Projektor" (Krzysiek Różycki, piątki, 18:00-19:00) i "Pigułka dźwiękowa" (Kuba Kowalczyk, piątki, 22:00-23:00).
Z sentymentu rzucam też uchem na "Audycję regionalną" (Kinga Filińska, wtorki, 17:00-18:00), "Piosenkę do wynajęcia" (Paula Młynarska, Piotr Kaźmierczak, Zuza Andrzejczak, soboty, 19:00-20:00), "Kabaretowy Patchwork Tematyczny" (Marta Pokorska, środy, 20:00-21:00) oraz "Pi er kwadrat" (Krzysiek Jastrzębski, poniedziałki, 17:00-18:00).

Studenckie Radio ŻAK Politechniki Łódzkiej nie jest rozgłośnią, której ramówkę można polecić w całości. Zdecydowanie jednak Żak jest w stanie pochwalić się audycjami z najwyższej półki. Kilkoma, a to już coś.

Takich stacji, co to można je polecać w całości już nie ma, prawda? Były kiedykolwiek poza złotą erą radia?
 
Korzystam z podcastów, a jak bardzo chcę to Internet zapewnia mi właściwie nieograniczone możliwości słuchania muzyki. Od spędzania czasu przy radiu z klasą mam natomiast "Prawie jak w kinie" i "Żyletkę" - audycje, na które czekam.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Piękny rozdział

Dzisiaj po raz ostatni na antenie Studenckiego Radia ŻAK Politechniki Łódzkiej zostało wyemitowane nagranie "Audycji naukowej". Jutro pożegnalne wydanie "Łódzkim szlakiem", a w ciągu najbliższego tygodnia kilka godzin realizacji. Potem zamknięcie kilku innych spraw i tyle.

Kończę swoją przygodę ze Studenckim Radiem ŻAK Politechniki Łódzkiej. Czas spróbować czegoś innego.

Oczywiście nie była to łatwa decyzja i jest mi przykro, że sobie idę, ale: "mówi się trudno".

Najbardziej żal realizacji programów, "Audycji naukowej" (kiedyś zostanie wznowiona jako niezależny internetowy podcast) i planowanego do rozkręcenia w wakacje "ZwieŻaka" (udało się nagrać kilka odcinków - dwa zmieściły się w Naukowej).

Kilka lat działalności w Żaku obfitowało w różne fragmenty: zabawne i poważne, kulturalne i niekulturalne, sympatyczne i odpychające, itp. Współpracowałam z różnymi ludźmi - z częścią z nich świetnie się dogadywałam.

Sporo Żakowi zawdzięczam, ale i to radio niemało wzięło ode mnie. Jesteśmy kwita.

Ogromne podziękowania należą się tym, którzy poświęcili swój czas, energię, a często nawet i emocje, by nauczyć mnie podstaw radiowego rzemiosła. Nie mniejsze ukłony kieruję w stronę odchodzącego ze stanowiska prorektora PŁ ds. studenckich - to on pokazał mi, że profesor też człowiek.

Dziękuję wszystkim gościom i niezawodnym współpracownikom, z którymi miałam możliwość spotykać się w Żaku od 2006 roku. Jako prowadząca, bądź współprowadząca: nie tylko przy okazji Naukowej, ale i "Napoleonki", "Audycji z okazji 65-lecia PŁ", "Astro-kącika", "Łódzkim szlakiem", "ZwieŻaka", kilku "Radiogrzałek", kilkudziesięciu "Poranków" i kilkuset serwisów informacyjnych. W roli realizatora od jakiegoś czasu występowałam coraz rzadziej, ale właśnie ta działka pracy radiowej była moją ulubioną (pozdrowienia dla ekip: "Piosenki do wynajęcia", "Patchworku tematycznego", "Pięćdziesiątki z Żakiem", "Kontry", "Autobany", "Niezapominajki", "Programu dla słyszących", wielu serwisów i "Poranków", kilku "Radiogrzałek", kilkunastu próbnych nagrań różnych audycji, kilkudziesięciu jednorazowych realizacji i pewnie czegoś jeszcze, ale w tej chwili nie jestem w stanie tego wymienić). Nie zapominam też o tych, bez których nie byłoby ani instytucji, ani dźwięku, ani istnienia Żaka w sieci: pokoleniach politechnicznych radiowców, władzach PŁ, kolejnych składach kolegium redakcyjnego, "ludziach tła", konserwatorach sprzętu, administratorach. Największym sukcesem w tym ostatnim przypadku jest to, że chociaż były to trudne związki, wytrzymaliśmy ze sobą.

Bardzo dziękuję osobom, które dawały wsparcie: bez zaplecza front by sobie nie poradził.

sobota, 10 marca 2012

YAPA 2012

Trwa YAPA, czyli ogólnopolski studencki przegląd piosenki turystycznej odbywający się co roku w Łodzi. Wśród organizatorów tej - liczącej już 37 edycji - imprezy jest ŻAK. Wygląda to mniej więcej tak, że na trzy dni całe radio przenosi się do Studium Wychowania Fizycznego i Sportu Politechniki Łódzkiej. Można tam zastać i mnie, tyle że "sprzedałam" się sekcji Multimediów, zdradzając w ten sposób kilka żakowo-yapowych działek (Transmisja dba o jakość przekazywanego przez antenę dźwięku; Nagłośnienie to akustycy siedzący w sali koncertowej; Obsługa sceny odpowiada za właściwe podpięcie i wypięcie sprzętu otaczającego wykonawców; Umowy walczą o prawo radia do emitowania wszystkiego, co dzieje się na scenie; Reporterzy nagrywają wywiady, sondy i inne - czasem zupełnie, ale to zupełnie niepoważne materiały; Prezenterzy prowadzą program radiowy pomiędzy koncertami; Agenci Specjalni czuwają i wkraczają do akcji, jak coś się spartoli; o czymś pewnie zapomniałam, za co przepraszam).

Najbardziej szkoda mi tzw. Obsuwy sceny. Obiecywałam sobie kilka razy, że na czas kolejnej Yapy będę od kabelków, ale nie udało się. Albo wmówiłam sobie, że się do tego nie nadaję i nie ma nawet co zaczynać, albo - po prostu - nie ciągnie mnie do tego.

Część sprzętu Multimediów
(YAPA 2012; zdj. Gosia Lewandowska)
Cieszę się z dorocznego kontaktu z Multimediami. Wczoraj poznałam "duchy". (Nie mam pojęcia, jak to się fachowo nazywa.) Chodzi o wykresy pracy kamer, potrzebne do ustawiania odpowiedniego poziomu "jasności". Nakładające się na siebie w szybkim tempie sinusoidy i piki przypominają mi duchy. To coś podobnego do graficznego obrazu dźwięku w programie montażowym. Radiowiec może komuś powiedzieć, że dobrze wygląda jego "k". Teraz będę też mogła mówić: "Twoja poświata jest fantastyczna".

Zacznijcie się o mnie martwić, kiedy zobaczycie Kanapkę oczyszczającą komuś aurę - niczym Phoebe z "Przyjaciół".

YAPA ma moc!

poniedziałek, 27 lutego 2012

Maks na emeryturze

Maks, czyli koń, który pomógł mi zrozumieć, że nie ma co odkładać nauki jazdy konnej w nieskończoność, przeszedł na emeryturę. Poinformowali mnie o tym łódzcy strażnicy miejscy, goszczący kilka dni temu w Żaku.

Chłopak służył w oddziale konnym wydziału prewencji Straży Miejskiej w Łodzi od początku powstania tej jednostki. Emeryta przygarnął do siebie strażnik, który pełnił służbę razem z nim. Finansowo pomoże Stowarzyszenie na Rzecz Bezdomnych Zwierząt "Schronisko".

Jak miło, że po ciężkiej pracy Maks nie skończy jak Bokser w "Folwarku zwierzęcym".

środa, 22 lutego 2012

Audycja o zwierzętach

W piątek pierwsze nagranie. Do Żaka przyjdą łódzcy strażnicy miejscy: komendant Dariusz Grzybowski, jego zastępca ds. prewencji, Artur Krajewski (to jemu podlega oddział konny naszej Straży) oraz starszy inspektor Andrzej Gorący - jeden ze strażników, którzy uratowali psy z Anastazewa.

W sieci w marcu pojawi się blog audycji i wersje mp3 wywiadów.

Bardzo ważna sprawa: nazwa programu. Przecież nie może nazywać się "Audycja o zwierzętach".

Pomóżcie!

piątek, 2 grudnia 2011

Teoria w praktyce

Zdjęcie z archiwum Żaka

"Teoria jest wtedy, kiedy wszystko wiemy, a nic nie działa.
Praktyka jest wtedy, kiedy wszystko działa, a my nie wiemy, dlaczego.
My tu łączymy teorię z praktyką: nic nie działa, a my nie wiemy dlaczego."

Ten napis (albo podobny - pamięć jest zawodnym towarzyszem) wisi w żakowej "Kuchni", czyli pomieszczeniu, w którym znajduje się sprzęt do nagłośnień wydarzeń poza siedzibą radia, które szumi najlepiej.

Studenckie Radio ŻAK Politechniki Łódzkiej, jak już zapewne wspominałam, jest dziwną organizacją. To nieco elitarne myślenie, prawda? Człowiek czuje się wyjątkowy, bez względu na to, czy cecha, która wyróżnia jego bądź też instytucję, w której działa, jest pozytywna czy negatywna. Przy czym, za każdym razem, kiedy mówię "dziwne"/"dziwnie", myślę o scenie z "Miasta Aniołów" (Brad Silberling, 1998): Maggie mówi Sethowi, że dziwnie się czuje, na co on stwierdza, iż "dziwnie, znaczy dobrze".

Nie bierzemy pieniędzy za pracę w Żaku i dla Żaka. Jesteśmy też strażnikami tego, by w naszym radiu nie pojawiły się etaty, reklamy i polityka.

Skoro nie ma pieniędzy, to potrzebnych jest mnóstwo ludzi, z których każdy przeznaczy chociaż godzinę tygodniowo na efektywną pracę na rzecz radia. W ten sposób przez pomieszczenia Żaka w ciągu ponad pięćdziesięciu lat istnienia Studia Radiowego, a potem Studenckiego Radia PŁ, przewinęło się już zapewne kilka tysięcy osób. Na co dzień bywa w nim około 20-30 ludzi z obsługi, plus kilku, a nawet kilkunastu gości. Sporo.

Nowe studio

Z politechnicznym radiem jestem związana od 5 lat. Przez pierwsze dwa lata głównie się uczyłam: realizacji i prowadzenia audycji. Kolejne dwa lata to było ćwiczenie nabytych umiejętności i eksperymentowanie. Od około roku jestem dobrym radiowcem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Teraz zdobywam szlify. Przez cały ten czas, oprócz tego, że sama się uczyłam, uczyłam innych. Lubię zdobywać wiedzę, a następnie ją przekazywać, więc nie było to duże obciążenie. Dopiero od niedawna zauważam, że przestaje mi to odpowiadać. To tylko jeden z symptomów. Chodzi o to, że po pięciu latach kończy się mój żakowy entuzjazm do pracy. Niewielu jest już Żakowców, z którymi chcę współpracować.

Do prowadzących - ku przestrodze

Do żadnej z organizacji, w których działałam, nie trafiłam zaraz po uzyskaniu świadectwa dojrzałości i zdaniu egzaminów na studia. Na podstawie jednak tego, czym zajmowałam się przez pierwsze dwa lata pobytu na uczelni, mogę stwierdzić, że na pierwszym miejscu nie stawiałam wyluzowywania się. Wnoszę więc, że podobnie zachowywałabym się, gdybym do Żaka trafiła jako dziewiętnastolatka. Najpierw praca, potem zabawa - jakkolwiek dziwnie to brzmi w ustach doktoranta.

Hebelki, światełka, pokrętełka


Od co najmniej kilku miesięcy odnoszę wrażenie, że całkiem sporo istnieje ludzi, dla których na pierwszym miejscu jest zabawa, którą Żak umożliwia, bo mamy do dyspozycji kilka pomieszczeń w jednym z akademików PŁ. Dla tych Żakowców praca dla radia jest tylko obowiązkowym dodatkiem.

Na zajęciach z socjologii, partii, systemów politycznych i kilku innych kursów, jakie miałam okazję skończyć dzięki studiowaniu politologii, przewinął się temat grup jednostek, jakie potrzebne są w organizacji. Zapamiętałam na przykład, że przydają się ci, którzy mają do zaproponowania tylko pieniądze, tacy od pomysłów i przywództwa, wreszcie zwykłe szaraczki, ogarniające działalność na co dzień. Możnaby spróbować ustalić, która z tych grup jest najważniejsza, ale to się nie uda. W organizacji muszą znaleźć się przedstawiciele bardzo różnych grup, by mogła ona sprawnie działać.

Jest taka scena w filmie o amerykańskiej mafii lat 30. ("Mobsters", 1991): Charlie "Lucky" Luciano, Benjamin "Bugsy" Siegel i Meyer Lansky siedzą w zacisznym kącie zaprzyjaźnionej restauracji i zastanawiają się nad tym, jak rozwinąć przestępczą działalność. Wpadają w końcu na to, że co prawda między sobą wiedzą, iż rządzą w trójkę, ale przed światem zewnętrznym reprezentować może ich tylko jeden. Każą zawołać jakiegoś chłopca z ulicy, by przyszedł i odebrał instrukcje od "szefa". Czekają na to, do kogo chłopiec podejdzie. Wygrywa "Lucky" Luciano. Nie dlatego, że był najlepszy, ale dlatego, iż został wskazany przez przypadkową osobę, która zobaczyła w nim siłę i autorytet. W tym dream-teamie mafijnym, pokazanym na ekranie mieliśmy: mega-mózg w postaci Meyera Lansky'ego, człowieka od brudnej roboty (Bugsy Siegel) oraz charyzmatycznego szefa - Charliego Luciano. Gdyby panowie wytrzymali w takim układzie dłużej niż kilka lat, najprawdopodobniej stworzyliby supermocarstwo.

Żak to na szczęście nie mafia ani partia polityczna. To jedna z organizacji studenckich Politechniki Łódzkiej. Wyjątkowa o tyle, że pracuje się w niej za darmo, jest profesjonalną stacją radiową i może do niej przyjść każdy, niekoniecznie politechnik, niekoniecznie student. Żaden z członków tej organizacji nie jest niezastąpiony. Żaden też nie jest w niej trzymany siłą. Tym, co napędza nas do dalszej pracy jest własna satysfakcja i czasem podziękowania, jakie słyszy się od innych Żakowców, czy naszego prorektora ds. studenckich. Zdaje się, że teraz udowadniam samej sobie, iż od pewnego momentu przestaje to wystarczać. Człowiek w końcu zadaje sobie pytanie, dlaczego trzyma się regulaminu i dobrze pracuje, skoro wielu jego współpracowników świetnie radzi sobie w tej samej organizacji nie przestrzegając obowiązujących w niej zasad i źle pracując.

Wiemy, że świat nie jest czarno-biały i nigdzie nie jest słodko. Tylko po co w dalszym ciągu przeznaczać czas i energię na coś, co już bardzo zszarzało i stało się gorzkie?

wtorek, 2 sierpnia 2011

"It's not just a game"

To nie tylko gra - to życie.

W 1995 roku drużyna rugby RPA wygrała Puchar Świata w swojej dyscyplinie - polecam film "Invictus" w reżyserii Clinta Eastwooda, opowiadający o tym wydarzeniu.

Tytułowe słowa postu pochodzą z piosenki "Colorblind" zespołu Overtone, czyli ze ścieżki dźwiękowej do tego filmu.


Kilkanaście lat temu cud zdarzył się w Johannesburgu.
Na niewiele lat wystarczył jego potencjał.


RPA jest podzielone. Można się tam spotkać z całymi dzielnicami bogactwa i skrajnego ubóstwa, z terytoriami Białych i Czarnych, z krainą ciszy i spokoju, a także z wojną domową. Największym zmartwieniem FIFA w czasie Mistrzostw Świata w piłce nożnej z zeszłego roku nie było to, że nie sprzedadzą kompletu biletów na poszczególne stadiony - chodziło bardziej o to, ilu ludzi zginie w zamieszkach (święto piłki nożnej było transmitowane przez największe stacje telewizyjne świata).

"To nie tylko gra!". Teraz już to rozumiem.

Możnaby rzec: filmy to nie tylko filmy. Gdzie nie rzucisz kamieniem, tam uderza cię życie.

"Give them hope!" - mówi Danilov, kiedy przerażony Chruszczow zapytuje komisarzy politycznych w oblężonym Stalingradzie, co zrobić, by wygrać tę najważniejszą batalię pomiędzy ludźmi radzieckimi a nazistami ("Enemy at the gates" w reżyserii Jean-Jaquesa Annauda). Daniłow ma rację - nadzieja może stać się ocaleniem.

W archiwach Filmoteki Narodowej, czy łódzkiej Filmówki odnaleźć można propagandowe produkcyjniaki z wczesnych lat PRL. Reżyserowały je sławy, takie jak Andrzej Wajda, czy Jerzy Kawalerowicz.

"Invictus" w swym duchu przypomina PRL-owskie produkcyjniaki. Na tym podobieństwo się kończy. Polecam ten film - tak jak zresztą wszystkie inne, wyreżyserowane bądź też wyprodukowane przez Clinta Eastwooda. (Jeśli kiedyś spotkam Kyle'a Eastwooda, to nie zapomnę podziękować mu za to, że ścieżki dźwiękowe jego współautorstwa, obecne w "Gran Torino" i "Invictus", dały mi nadzieję.)

Nadzieja. Bywa i tak, że to wszystko co w danej chwili mamy.

"Kiedyś".


"Invictus"
William Ernest Henley
Out of the night that covers me,
Black as the pit from pole to pole,
I thank whatever gods may be
For my unconquerable soul.

In the fell clutch of circumstance
I have not winced nor cried aloud.
Under the bludgeonings of chance
My head is bloody, but unbowed.

Beyond this place of wrath and tears
Looms but the Horror of the shade,
And yet the menace of the years
Finds, and shall find, me unafraid.

It matters not how strait the gate,
How charged with punishments the scroll.
I am the master of my fate:
I am the captain of my soul.
PS Polecam swój ulubiony program na antenie Żaka, czyli "Prawie jak w kinie" Kingi Dyndowicz (wtorki, 22:00-23:00). Niestety, audycja odbywa się z przerwami, ale to w zasadzie w niczym jej nie przeszkadza - nadal jest najlepszą godziną na antenie S.R. ŻAK PŁ.

poniedziałek, 9 maja 2011

Tęsknota za napo

Tęsknię za "Napoleonką". To był półgodzinny program, który pojawiał się w Żaku w poniedziałki o 17:30, od marca 2007 roku do wakacji 2010. Ówczesna Programowa, która wymyśliła nazwę audycji, scharakteryzowała ją w ten sposób: "to parahistoryczny kącik, który jest dowodem na to, że historia nie musi być nudna. Dystans, humor i ironia to przepis na Napoleonkę".

Pierwszy odcinek poświęcony był margarynie i Napoleonowi III. Otóż ten pechowy cesarz, który chciał - a nie mógł - dorównać Napoleonowi I, dał światu coś dobrego: tańszy odpowiednik masła. Potem było irlandzkie Powstanie Wielkanocne, królowie na wesoło (królewskie przydomki), od M1 do M16, kucyki versus psy (wyścig na Biegun Południowy) i wiele innych. Wśród ostatnich wydań pojawiły się: "Szarża Lekkiej Brygady" (burzenie mitu znanego z wiersza Tennysona), polityka państwa Izrael, "Mayn Shtetele Belz" ("... oczka swe zmruż / są czarne / a szkoda, że nie są niebieskie"), generał Patton, kapitalizm, Kant.

Rozstałam się jednak z audycją, ponieważ uważałam, że dla słuchaczy była nieatrakcyjna. Gadanie jednego człowieka i to jeszcze niezbyt spontaniczne, bo bardzo podparte kartkami z przygotowanym na wszelki wypadek tekstem. Lepszym rozwiązaniem byłaby rozmowa dwóch pasjonatów historii, ale chętnego do projektu nie zauważyłam. Dołączyłam za to do "Astro-kącika", który zajął miejsce napo w ramówce Żaka.

Pewnie wrócę do programów historycznych, tyle że w formie nagrywanych w domu i umieszczanych w Internecie podcastów. Ten sposób jest o tyle lepszy, że słuchacz sam decyduje się na tę "nudę", bo przecież musi to w sieci znaleźć, ściągnąć, a następnie odsłuchać.

Zanim przejdę od słów do czynów polecam "Hardcore History" Dana Carlina - solidnie przygotowywane i przedstawiane w atrakcyjnej formie zagadnienia z historii świata.

PS Zapomniałabym! Te mniej poważne wydania napo, czyli większość programów, rozpoczynała tytułowa piosenka z "The Muppet Show".
Niech żyją muppety!

sobota, 7 maja 2011

Loreena McKennitt - The Highwayman



W Studenckim Radiu "ŻAK" Politechniki Łódzkiej istnieje zwyczaj przedstawiania realizatorów audycji. To nie tylko ładny gest. Stoję na stanowisku, że dobry "tech" (od "techniczny"; gadający do mikrofonu to "meryci" - "merytoryczni"), to 50% sukcesu programu. Chodzi nie tylko o umiejętną obsługę stołu realizatorskiego, komputerów, odtwarzaczy CD, gramofonu i magnetofonów. Kluczowe jest budowanie atmosfery. Jeśli po obu stronach szyby, a więc w reżyserce i w studiu, siedzą ludzie, którzy szanują nawzajem swoją pracę i są przekonani o tym, że z programu na program można dążyć do polepszenia jego jakości, to uczynią magię radia i stworzą coś cennego, wartego słuchania.

Jako realizatorka sobotniej "Piosenki do wynajęcia" mam przywilej wybierania pierwszego utworu w programie. Zwykle proponuję krótkie dziełka. Dzisiaj odeszłam jednak od tej reguły. Wszystko przez mojego brata, który dawno temu zaraził mnie miłością do rudowłosej Kanadyjki, Loreeny McKennitt, o czym czasami sobie przypominam.

"The Highwayman" to poemat Alfreda Noyesa, napisany na początku XX wieku. Zapoznałam się z nim w jednej z irlandzkich bibliotek, dzięki bardzo ładnie wydanej książeczce z ilustracjami Charlesa Keepinga.
Akcja rozgrywa się w osiemnastowiecznej Anglii i opowiada o losach szlachetnego bandyty i jego ukochanej Bess. Otóż pewnej nocy, wracając z rozboju, Highwayman przejeżdża na swym koniu obok domu, w którym mieszka Bess. Jak to w romantycznych wizjach bywa, wystarczyło im jedno spojrzenie i pocałunek, by obiecać sobie miłość aż po grób. Mieli się zakochani spotykać jeszcze nie raz, ale czymże byłaby ta opowieść bez jakiegoś czarnego charakteru. Highwaymana zdradził zazdrosny o Bess stajenny.
Na scenie pojawili się żołnierze. Związali Bess, zakneblowali i przystawili karabin do jej piersi. Czekali na poszukiwanego od dawna bandytę. Highwayman pojawił się nocą, o tej samej co poprzednio porze, tak jak obiecał. Wpadłby w zasadzkę, ale Bess - nie mogąc znieść tego, że przyczyni się do śmierci ukochanego - rozluźniła więzy i nacisnęła spust przytkniętej do piersi broni.
Bandyta został ostrzeżony, ale chciał zemścić się za śmierć ukochanej i ruszył ze szpadą na żołnierzy. Nie zabił żadnego z nich. Zastrzelili go.
Na szczęście para kochanków połączyła się w zaświatach i czasem można ich spotkać, ciemną nocą, kiedy jadąc obok siebie wyznają sobie miłość.

Warto zwrócić uwagę na rytm piosenki pani McKennitt. Najpierw jest on lekki, bo wybijany kopytami konia zakochanego Highwaymana, a potem złowieszczy, bo dyktowany werblami i krokiem marszowym okrutnych żołnierzy króla Jerzego, zwanych "czerwonymi kurtkami".