Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekonomia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekonomia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 7 października 2011

Lewek

"To nie jest dobry czas" - takie zdanie można często usłyszeć rozmawiając z Irlandczykami. Ale czy czas kiedykolwiek jest dobry?

Szmaragdowa wyspa ma ponad 4 miliony obywateli i ponoć dziesięć razy tyle ludzi o irlandzkich korzeniach za granicą. Wielu z nich za oczywiste przyjęło, iż początek XXI wieku to dla Irlandii czas po wielkiej zmianie - czas na pokój i bogacenie się. Myśleli, że już nigdy nikt nie będzie zmuszony opuszczać wyspy. Mylili się. We wrześniu tego roku minister przedsiębiorczości i zatrudnienia australijskiego Terytorium Północnego przyjechał do Irlandii z obietnicą pracy dla setek, a nawet tysięcy wykwalifikowanych robotników. To Australia ma stać się dla nich nową ojczyzną. Statystyki informują, że nie tylko w tamtym kierunku wyjeżdżają zmęczeni bezrobociem Irlandczycy. Co najbardziej niepokojące dla władz i myślących o przyszłości kraju obywateli: wyspę opuszcza wielu młodych.

Burren (Co. Clare)

Zielone pola ogrodzone kamiennymi murkami, drewnianymi płotami i żywopłotami, w których dosyć często skrywa się zardzewiały drut kolczasty starego typu (tak, tak - sprawdzałam wielokrotnie). Widok lasu jest dosyć niezwykły. Łatwiej o wzgórze a nawet górę. Naprawdę najwięcej jest widoków zielonej trawy, brązowej ziemi i szarych kamieni, a od niedawna ciemnych wstęg autostrad. Może się mylę, przecież znam dobrze tylko środkowo-zachodnią część Irlandii i niewielkie wycinki reszty kraju. Przypuszczam jednak, że całość nadal jest bardzo ładna. Wiosną, latem, jesienią i zimą. Oprócz tego Irlandczycy mają cudownie ironiczne i sarkastyczne poczucie humoru. Najlepiej oddaje je obrazek i tekst z jednej z kartek pocztowych: patrzymy na wymagającego pomocy psa, a w opisie czytamy: "Nagroda za zwrot zaginionego irlandzkiego teriera. 3 nogi, ślepy na lewe oko, stracił lewe ucho, ogon złamany, niedawno wykastrowany. Reaguje na imię 'Szczęściarz'". Do lodówki można też - dzięki Irlandczykom - przypiąć magnes z widoczkiem kamiennych ruin i tekstem: "To będzie moje, została już tylko jedna rata". Celtycki tygrys. Teraz to co najwyżej celtycki królik.

Pierwsza rozmowa pomiędzy Irlandczykami, jaką usłyszałam w tym roku, dotyczyła kryzysu ekonomicznego i kończyła się słowami: "Mieliśmy wielki głód i przetrwaliśmy. Mieliśmy wojnę domową i przetrwaliśmy. Mieliśmy kilka kryzysów ekonomicznych i je także przetrwaliśmy. Przetrwamy i to." Następna dłuższa rozmowa, w której nawet miałam okazję się wypowiadać, dotyczyła nadchodzących wyborów prezydenckich. Zapytałam moich przyjaciół, czy pójdą głosować. Odpowiedzieli, że nie są pewni. Wiedzą co prawda, jak ważne dla demokracji jest uczestnictwo w wyborach, ale nie mają na kogo oddać głosu, pomimo tego, że to pierwsze w historii Irlandii wybory prezydenckie z taką wielością ubiegających się o urząd (7). Żaden z kandydatów nie spełnia jednak ich oczekiwań. Zgodziłam się z nimi i przedstawiłam swoje rozwiązanie. Kolejny fantastyczny pomysł małego, genialnego mózgu Kanapki. "Zmieńcie konstytucję i zostawcie Mary McAleese na stanowisku!". (Mary McAleese okazała się dobrym prezydentem, na dodatek zaopatrzonym w rozsądnego małżonka, z którego pomocą przysłużyła się krajowi i jego mieszkańcom, budując pokój na podzielonej wyspie.) Co prawda rozmówcy pochwalili moją żywotność umysłową, ale trzeźwo zauważyli, że zmiana konstytucji wymaga czasu, no i referendum, a wybory prezydenckie już pod koniec października. Zapytałam zatem o kolejną interesującą kwestię, czyli Martina McGuinnessa. Powiedziano mi, że jego start w wyborach to żart. Najlepsze podsumowanie kandydatury, jakie kiedykolwiek dane mi było usłyszeć. Dlaczego to żart? Ponieważ Irlandczycy to zabawni ludzie? Nie. Dlatego, że swoją kandydaturę na urząd prezydenta zgłosił człowiek, który nie chciał uczestniczyć w spotkaniu z królową Elżbietą II w czasie jej historycznej wizyty w Republice. Martin McGuinness znany jest nie tylko z działalności w Sinn Fein i rządzie Irlandii Północnej. To człowiek IRA. Teoretycznie nikt nie chciałby, aby kiedyś okazało się, że oddał głos na mordercę lub wspólnika zbrodni. W sondażach z końca tego tygodnia McGuinness dostał jednak kilkunastoprocentowe poparcie i znalazł się na trzecim miejscu wyścigu o prezydenturę. A jeszcze 5 lat temu uważałam, że opływający w dostatki Irlandczycy są nudni.

Myślę o tym, że to mokry, dosyć zimny kraj, a mimo to go kocham. Dlaczego? Nie wiem. Nie znajduję żadnego konkretnego powodu. Po prostu kocham tę wyspę taką jaka jest: z jej zaletami i wadami. Irlandię ze swoich dziecięcych i młodzieńczych wyobrażeń i tę rzeczywistą, którą poznaję od kilku lat.

To tylko niecałe dwa tysiące kilometrów od Polski. Ten sam kontynent, prawie taki sam krąg kulturowy. Kiedy znajduję się w Irlandii odnotowuję jednak różnice, które uważam za całkiem znaczące. Na przykład do tej pory nie mam pojęcia, dlaczego tak praktyczni wyspiarze mają w łazienkach i kuchniach dwa osobne krany z wodą: jeden do ciepłej, a drugi do zimnej. Albo czemu do niedawna nie było popularne montowanie zdejmowanych z uchwytu słuchawek prysznicowych. I jeszcze strach przed śniegiem i mrozem. Wystarczy, że spadnie trochę czegoś białego albo przez dwa dni termometry będą pokazywać minus piętnaście czy minus dwadzieścia stopni i już jest dramat. Brak popularności centralnego ogrzewania, niezdejmowanie butów po wejściu do domu, wysoka tolerancja na owady i pajęczaki, nie dość, że inne od kontynentalnych gniazdka i wtyczki to jeszcze dodatkowe pstryczki, które je uruchamiają. Mogłabym tak długo wymieniać. Z różnic całkiem przyjemnych, to codziennie rozmawia się o pogodzie - z każdym kogo się spotka i kto znajdzie czas na rozmowę, a okazuje się, że nikomu nigdzie się nie spieszy. Poza tym rano i wieczorem śledzi się wyniki gier w hurling, golfa, irlandzki futbol, rugby, w międzyczasie przygotowuje coś prostego i tłustego do jedzenia (dodatkowy plus - pomimo doświadczeń wielkiego głodu Irlandia nadal pozostaje krajem ziemniaka), pali się w kominku wysoko cenionym polskim węglem, a w wolnej chwili odwiedza się ulubiony pub. Jeśli już o tym mowa, to mam taki jeden pub w Ennistymon w hrabstwie Clare. Tym, co najbardziej mnie w nim zaskakuje, jest to, że gdy po pół roku czy po roku wchodzę do "Davoren's" nie pada nawet pytanie, czy to co zwykle. Pan Davoren zaczyna ze mną rozmawiać - niespodzianka, niespodzianka - o pogodzie! i jednocześnie nalewa pintę Guinnessa (proces nalewania tego piwa trwa kilka minut). I co się dziwić, że czuję się tutaj u siebie. Pan Davoren nazywany jest przeze mnie "Panem Żółwiem". Jest starym, mądrym człowiekiem z mnóstwem zmarszczek i bardzo miłym uśmiechem. Porusza się wolno, cicho i gładko, nigdy nie stojąc w miejscu.

Czasem można pomyśleć, że żyje się w złym miejscu i w złym czasie. Ja cieszę się z tego, że żyję na przełomie XX i XXI wieku w wolnej Polsce, w której mogłam się wykształcić i całkiem nieźle wejść w dorosłe życie jako niezależna kobieta. Jednocześnie jestem też szczęśliwa, że mam niemalże drugą ojczyznę - małą wyspę na Atlantyku, na mapie wyglądającą jak lewek, który odwraca się pleckami do swego dawnego okupanta.


piątek, 9 września 2011

Ponura nauka

Thomas Carlyle opisał w ten sposób ekonomię: "ponura nauka". To było w czasach, kiedy inny Thomas, tym razem Malthus, opublikował swoje wyliczenia, z których wynikało, że ludzkość się stoczy, bo liczba ludności rośnie w stopniu geometrycznym (do kwadratu), a przyrost żywności to ciąg arytmetyczny (jeden plus dwa, plus trzy itd.). (Oczywiście Thomas Malthus nie był pierwszym zwracającym uwagę na ten problem, ale to jemu przypisuje się nowatorstwo myśli, więc niech tak zostanie. W innym wpisie chętnie zajmę się "krążeniem idei" - mniej więcej w tym samym czasie, w różnych zakątkach świata wpadano na podobne pomysły.) Jak na przyszłego ekonomistę jestem bardzo słabym matematykiem. Jedyne pocieszenie znajduję w tym, że ekonomia to nie tylko wzory, liczby i modele ekonometryczne.

To smutna nauka, podobnie jak politologia. Nie wiem, jak mają przedstawiciele nauk technicznych, przyrodniczych, ścisłych - ja jestem od nauk społecznych i towarzyszy mi coraz więcej smutku. Dlaczego? Bo uświadamiam sobie, że można dążyć do ideału, ale nigdy się go nie osiągnie. Na dodatek w tych dążeniach popełnia się błędy, za które płacą jak najbardziej realni ludzie: swoim życiem, zdrowiem, szczęściem, majątkiem.

Ekonomia jest fascynująca. Zwłaszcza odkąd do łask w ekonomicznych rozważaniach przywrócono psychologię, politologię, prawo. Nie da się jednak ukryć, że wniosek z tej nauki płynie taki, iż niemożliwe jest zbudowanie porządku, z którego wszyscy będą zadowoleni. Zawsze znajdą się bogacze i nędzarze, szczęściarze i pechowcy, pełnosprawni i niepełnosprawni, dobrzy i źli. Jak we "Wrogu u bram" ("Enemy at the Gates", 2001, Jean-Jacques Annaud), kiedy komisarz polityczny Daniłow mówi do legendy obrony Stalingradu, snajpera Zajcewa: "Na tym świecie, nawet sowieckim świecie, zawsze będą bogaci i ubodzy. Bogaci w talenty i ubodzy w talenty. Bogaci w miłość i ubodzy w miłość." Nie da się stworzyć doskonałej rzeczywistości dla wszystkich. Taka jest prawda.

Z najprostszej i jednocześnie najlepszej definicji wynika, że ekonomia to nauka o dostępności i wykorzystywaniu zasobów w różnych celach (co?, jak/gdzie?, dla kogo/po co?). Możliwości i ograniczenia. Ludzi jest wielu. Jeszcze więcej istnieje ich pragnień. Zasobów posiadamy mało. Celów, do których można je wykorzystać jest mnóstwo. Ktoś musi zdecydować o tym co, jak i dla kogo. Nie dla wszystkich i nie na wszystko wystarczy. Niewesoło, prawda?

Może urodzić się ktoś zmyślniejszy niż Sokrates, Marks czy Ender. Jaki by to jednak nie był geniusz nie przeskoczy ograniczeń materialnych i niematerialnych. Jakbyśmy nie kombinowali zawsze ktoś/coś zostanie na lodzie. Co w związku z tym? Jak już wspominałam: ktoś musi zdecydować. Najlepiej, żeby to była osoba dosyć nieczuła. Nie zastanawialiście się czasem nad tym, co myślała Margaret Thatcher, gdy zamykała kolejne brytyjskie kopalnie? Jak można stanąć przed jednym człowiekiem, czy tysiącem ludzi i powiedzieć, że podwyżek nie będzie, a właściwie to zakłady pracy, w których spędzili pół życia zostaną zamknięte? Co zrobić: wysłać kolejnych żołnierzy do Afganistanu, zakupić nowy sprzęt Państwowej Straży Pożarnej, sprywatyzować szpitale, budować autostrady, zlikwidować tradycyjne domy dziecka, zezwolić na posiadanie narkotyków? Jak można być pewnym, że dane rozwiązanie jest dobre?

Kiedy na politologii przez pół roku usiłowano nas nauczyć ekonomii, myślałam, że to arcytrudny i oderwany od rzeczywistości przedmiot. Byłam na niskim roku i nie zdawałam sobie sprawy z tego, iż nieprzypadkowo wyróżnia się taki pion, jak nauki społeczne. Ekonomia, politologia, socjologia, psychologia, prawo i kilka innych łączy się ze sobą. Chodzi o człowieka, a więc również jego funkcjonowanie w społeczeństwie. Skoro funkcjonowanie, to konsumpcja, wymienianie myśli, praca, istnienie w porządku prawnym, posiadanie własności, przestępczość, skłonność do poświęceń, kariera, ryzyko, miłość i wiele innych. Człowiek w całej swej społecznej, ale także biologicznej (istnieje ta wolna wola czy nie?) rzeczywistości.

Dlaczego, pomimo tego, że już w XIX wieku z ekonomii chciano zdjąć łatkę smutku, nadal nie cieszy mnie to, co czytam i z czym stykam się na co dzień? O co w tym wszystkim chodzi?

O nadzieję. Dajemy sobie nadzieję. Gdyby to był tylko przytłaczający smutek bez wyjścia, to jaki sens miałoby jakiekolwiek działanie, a nawet trwanie?

Co jest zabawne? To, że filozof zapytałby, czym jest smutek, co to jest sens i jak rozumiem trwanie.

piątek, 10 czerwca 2011

Ojcowie Europy

Znowu się zdenerwowałam. Lepsze to jednak, niż smutek ekonomisty.
Jakiś czas temu sięgnęłam po artykuł polecony przez kolegę. Na początku nie zwróciłam uwagi na to, że odnośnik dotyczy prawicowej gazety. W tekście chodziło o potępienie pro-unijnej "propagandy". Ponoć teraz dzieciom wtłacza się do głów, jaka wspaniała Unia Europejska jest, a to przecież nieprawda. Obiektywnie powinno się uczyć dzieci, że Unia jest paskudna.
Skąd ta niechęć? Z niewiedzy a to jest najgorsze. Gdybyż to na faktach oparte było! Można przecież struktur unijnych za biurokrację i wyrzucanie pieniędzy w błoto nie lubić. Ale ze względów ideologicznych?!

Prawie każdy z nas potrafi wymienić Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Może nie wszystkich, ale na pewno głównych: Thomasa Jeffersona, Benjamina Franklina, Alexandra Hamiltona, Jamesa Madisona, Jerzego Waszyngtona. Gorzej sprawa ma się z Ojcami Założycielami wspólnej Europy. A tych ojców zjednoczenia, którego jesteśmy świadkami, było co najmniej kilku. W zależności od tego, czy bierzemy pod uwagę tylko opracowanie koncepcji nowoczesnej Europy, czy też wykonawstwo tego planu, to grono liczy sobie od trzech do kilkunastu osób. Wśród nich wymienić należy przede wszystkim: Józefa Retingera, Jeana Monneta, Roberta Schumana, Alcide De Gasperiego, Konrada Adenauera, Winstona Churchilla, Paula Henriego Spaaka, Waltera Hallsteina, Charlesa de Gaulle’a.

Dlaczego nazwiska amerykańskich polityków i prezydentów są lepiej znane? Historia Ameryki Północnej jest bardziej pociągająca od europejskiej. Wydaje się też znacznie prostsza, bo liczy sobie tylko kilkaset lat. No i nie ukrywajmy, że pociąga nas amerykański sukces i łatwo zapamiętujemy towarzyszące mu nazwiska. Europa w porównaniu z Nowym Światem wydaje się nudna. I właśnie tak traktujemy europejskie zjednoczenie – jako nudne. Zupełnie niesłusznie. Wystarczy tylko wspomnieć, że w dwudziestoleciu międzywojennym niektórzy żałowali, iż kaiserowskie Niemcy nie wygrały I wojny światowej, bo wtedy zjednoczono by Europę. To samo chciał też przecież zrobić Hitler – zjednoczyć kontynent. W nieco inny sposób, bo bez ludobójstwa, do podobnego celu dążył Napoleon. Tyle tylko, że we wszystkich tych próbach chodziło o podbój i dominację jednego kraju nad innymi. Tymczasem najpiękniejsze w idei integracji europejskiej, w której uczestniczymy, jest to, że nie przyniesiono jej na niczyich bagnetach. Można boczyć się na dominację potężnych krajów starej Europy, ale nie da się ukryć, że wszelkie konflikty rozwiązujemy pokojowo i w zasadzie wspólnota przynosi korzyści wszystkim.

Przykładami na pokojowe zjednoczenie były dla polityków Starego Kontynentu Szwajcaria, no i Stany Zjednoczone. Dlatego też w 1929 roku minister spraw zagranicznych Francji Aristide Briand - z poparciem ministra spraw zagranicznych Niemiec Gustawa Stresemanna - zaproponował na forum Ligi Narodów powołanie do życia Stanów Zjednoczonych Europy. Miało to służyć tylko zacieśnieniu współpracy w ramach Ligi Narodów. Ale wtedy w Niemczech powoli dochodzili do władzy naziści, Wielka Brytania nie chciała mieszać się w sprawy kontynentu, a w wielu częściach Europy dominowały rządy autorytarne. W zasadzie nikt nie był jeszcze gotów na porzucenie starego sposobu prowadzenia polityki – dążenia do zdobycia przewagi albo utrzymywania równowagi militarnej. Europa potrzebowała traumatycznego doświadczenia kolejnej wojny. Dopiero wtedy uznano, że wywołanie przez Stary Kontynent dwóch wojen światowych jest wystarczającym powodem do tego, by zapobiec kolejnej katastrofie. Kolonie zaczęły uzyskiwać samodzielność, metropolie się wykrwawiły, skarbce stały puste. Dominującą pozycję w polityce międzynarodowej przejęły Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i Związek Radziecki. Europa czekała na pomysł, jak wygrzebać się z zapaści.

Polski działacz emigracyjny, Józef Retinger, w maju 1946 roku wygłosił referat w Królewskim Instytucie Spraw Zagranicznych w Chatham House. Mówił o przyszłości kontynentu. Stwierdził, że najlepszym punktem rozpoczęcia integracji będzie sfera gospodarcza. Wraz ze swymi wpływowymi przyjaciółmi z kręgów liberalnych krajów zachodniej Europy stworzył Niezależną Ligę Współpracy Ekonomicznej. To właśnie na tym forum wypracowano koncepcję Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Również w 1946 roku Winston Churchill, który był na bieżąco informowany o tych planach, apelował w Zurychu o niemiecko-francuskie pojednanie i Stany Zjednoczone Europy. Chodziło o pokój, bezpieczeństwo i wolność. To była wizja Churchilla, który utworzył Komitet Zjednoczonej Europy. W 1947 roku we Francji powstała zaś Rada na rzecz Zjednoczonej Europy. Te dwie ostatnie organizacje miały na celu zawiązanie wojskowych sojuszy na czas wojny.

W 1947 roku amerykański sekretarz stanu George Marshall zaproponował pomoc gospodarczą dla Europy. Warunkiem było utworzenie przez państwa mające zostać objęte tym programem organizacji do zarządzania pomocą i planowania odbudowy. Umowy zawarte pomiędzy kilkunastoma krajami i USA zobowiązywały państwa sygnatariuszy do współpracy gospodarczej, liberalizacji rynków i rozwoju handlu. To była Organizacja Europejskiej Współpracy Gospodarczej (OEEC). Jak widać, był to niesamowity okres powstawania wielu związków działających na rzecz integracji. Powstała na przykład organizacja europejskich chadeków: Nowe Ekipy Międzynarodowe. Na tym forum poglądy wymieniali Konrad Adenauer z RFN, Alcide De Gasperi z Włoch i Robert Schuman z Francji.

To wszystko nie było jednak takie proste i spontaniczne. Nadal istniało wiele różnic i ścierały się tendencje narodowe. Nawet federaliści byli podzieleni. Anglicy zaś w ogóle trzymali się na uboczu, chociaż stworzyli militarną Unię Zachodnioeuropejską (Wlk. Brytania, Francja i kraje Beneluksu).

To Polak, Józef Retinger, wpadł na to, że trzeba te wszystkie wysiłki połączyć. W 1947 roku, w czerwcu, doprowadził do powstania Komitetu Koordynacyjnego Ruchów Międzynarodowych na rzecz Jedności Europejskiej. Na czele stanął zięć Winstona Churchilla, Duncan Sandys z Ruchu Zjednoczenia Europy. Retinger został sekretarzem generalnym. To ten Komitet doprowadził do Kongresu w Hadze - kongresu, który miał sformułować zasady polityki jedności europejskiej. 8-10 maja 1948 roku prawie tysiąc polityków, ekonomistów, prawników, naukowców, przedstawicieli świata kultury i biznesmenów z 19 krajów oraz obserwatorów z Kanady i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej zebrało się, by rozmawiać o dalszych losach Starego Kontynentu. Paul-Henri Spaak przedstawił konkretne plany utworzenia Rady Europy, którą to Radę powołano do istnienia w Londynie w maju 1949 roku. Miała ona na celu stanie na straży pokoju i sprawiedliwości, rozwijanie współpracy międzynarodowej i zabezpieczenie wspólnego dziedzictwa europejskiego.
Józef Retinger zdawał już sobie wtedy sprawę z tego, że może przestać martwić się o zjednoczenie. Zajął się opracowywaniem projektów unii celnej, wspólnego rynku europejskiego oraz Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.

Ktoś musiał opracować podstawę teoretyczną, a ktoś inny musiał wcielić te pomysły w życie. Ci, którzy pracowali nad samą koncepcją wspólnej Europy popadli już w zapomnienie. Łatwiej zapamiętać premierów, czy ministrów spraw zagranicznych. To dlatego wśród Ojców Integracji wymienia się Churchilla, de Gaulle’a, Adenauera i De Gasperiego. Potem są Schuman i Monnet, a nieliczni znają jeszcze kogoś takiego jak Spaak czy Spinelli. Wśród tych najmniej rozpoznawalnych nazwisk znajdujemy polskiego przedstawiciela zjednoczenia – chodzi o Józefa Retingera.

Przy tej okazji należy powiedzieć coś ważnego. Otóż myślicieli i filozofów traktuje się w najlepszym przypadku z przymrużeniem oka. Wiem, bo sama na początku studiów, po pierwszym kursie z doktryn politycznych, uznałam ich za obiboków i stwierdziłam, że trzeba ich było wszystkich wysłać do kamieniołomów, to wtedy może przydaliby się na coś ludzkości i nie myśleliby o głupotach. A teraz sama jestem jednym z takich obiboków, co to tylko czytają książki, a następnie na ich podstawie piszą artykuły. Na sprawy dotąd przeze mnie wyśmiewane z konieczności patrzę więc inaczej. Być może to niedocenienie zajmowania się myślą polityczną czy ekonomiczną wiąże się też z kompleksem humanisty. Przecież humaniści rzadko kiedy robią coś spektakularnego. Ani nie modyfikują genetycznie, żeby można było wykarmić Afrykę, ani nie opracowują modeli statków międzyplanetarnych, ani nawet zwykle nie rozumieją o co dokładnie chodzi w teorii ewolucji. Nie wszędzie jednak działania humanistów są mało widoczne. Na Zachodzie istnieją zespoły, tzw. think tanki, które na potrzeby rządów czy prywatnych firm opracowują różne koncepcje dotyczące jednostek, społeczeństw, instytucji i organizacji. Koncepcję wspólnej Europy też ktoś musiał obmyślić. Szefowie rządów nie mieli na to czasu. Nie ukrywajmy, że za premierami, ministrami, czy prezydentami, stoją sztaby ludzi, którzy myślą za nich. Politycy mają podejmować decyzje, bardzo ważne decyzje, a następnie przekonać do nich społeczeństwa, ale ich uwagi wymaga tak wiele spraw, że nie mają czasu na szczegółowe roztrząsanie wszystkich za i przeciw. Rozstrzygnięcia następują więc na podstawie materiałów przygotowanych przez zespoły doradców. Dlatego musiało zebrać się grono wykształconych w różnych dziedzinach, inteligentnych i mądrych ludzi: ekonomistów, urzędników, prawników, finansistów, teoretyków polityki i dyplomacji, by w ciągu kilku lat przedyskutować pewne idee dotyczące powojennego ładu europejskiego. Musieli zbijać argumenty, szukać za i przeciw – dokonywać intelektualnego wysiłku, by następnie przeforsować swoje propozycje wśród polityków. To nie żadna teoria spiskowa. Chodzi o mechanizm, według którego działa wielka polityka. W świecie nauki uznaje się, na przykład, że aby Darwin mógł opracować teorię ewolucji, musiało na niego pracować jeśli nie tysiące, to setki innych naukowców, przez kilkaset lat. To taka piramida, na której szczycie stoi Karol Darwin. Podobne porównanie da się zastosować w sferze polityki. Na to, aby de Gaulle, Churchill, Adenauer i De Gasperi mogli triumfalnie ogłosić nową nadzieję dla Europy musiały pracować setki innych umysłów.

Po II wojnie światowej brano pod uwagę różne scenariusze przyszłości Niemiec. Jeśli chodzi o gospodarkę, to Francji zależało na jak największym osłabieniu pokonanego militarnie przeciwnika, natomiast Wielka Brytania i USA z jednej strony przychylały się do wyznaczenia niskich limitów produkcji stali, czy wydobycia węgla, ale z drugiej strony zależało im na szybkiej odbudowie gospodarczej Niemiec, by oddalić widmo komunizmu. Ścierały się więc różne interesy natury politycznej i ekonomicznej. Minister Spraw Zagranicznych Francji, Robert Schuman, mając na uwadze niezaostrzanie konfliktu pomiędzy byłymi aliantami, zwrócił się o pomoc do Jeana Monneta odpowiedzialnego za plan modernizacji francuskiej gospodarki. Wytyczne były takie, by zapewnić pokój Europie i spróbować rozwiązać niemiecko-francuski konflikt o Zagłębie Saary i nadprodukcję stali w Zagłębiu Ruhry. Monnet wyszedł z założenia, że od razu nie da się stworzyć jakiejś potężnej organizacji mającej zjednoczyć Stary Kontynent. Postanowił więc skupić się na tym, co było najbardziej drażliwe: na węglu i przemyśle ciężkim. I to właśnie Monnet i jego ludzie z francuskiej Komisji Planu byli autorami Deklaracji Schumana, ogłoszonej 9 maja 1950 roku. W wystąpieniu ministra spraw zagranicznych Francji ustalono cele przyszłej organizacji, a także przedstawiono mechanizmy podejmowania decyzji w jej instytucjach. Po raz pierwszy od dawna Francja i Niemcy zaczęły pracować wspólnie, mając na uwadze dobro całego regionu. Chodziło o węgiel i stal oraz organizację, która będzie kontrolować ich zasoby i produkcję. Monnet, a za nim Schuman, posługiwali się argumentem zysków materialnych. W ich wypowiedziach znaleźć jednak można także idealizm. Monnet wypowiedział zdanie: "Celem wszystkich naszych wysiłków jest rozwój ludzkości, a nie proklamowanie ojczyzny wielkiej czy małej".

J. Monnet i R. Schuman

Jeśli chodzi o idee zjednoczenia Europy, które ścierały się ze sobą w latach 40., to wyróżniamy wśród nich tendencję federalistyczną, czyli wizję państw związkowych i superpaństwa nad nimi stojącego – coś podobnego jak USA. Za tym opowiadał się między innymi Churchill. Naprzeciwko niej stała koncepcja unii, czy też konfederacji. Chodziło tu o stopniową integrację poprzez współpracę międzynarodową centralnych władz poszczególnych państw. Za tym opowiadali się Retinger czy de Gaulle. Jeśli wyrazem federalizmu było hasło Stanów Zjednoczonych Europy, to konfederalizm ujęty został w haśle "Europy państw". Trzecim ważnym nurtem obecnym w debatach lat 40. był funkcjonalizm. W uproszczeniu można powiedzieć, że nawoływano w nim do scalania poszczególnych sfer aktywności państw. Podstawą miało być zbudowanie więzi gospodarczych. Świetnie podsumowano w tym ostatnim nurcie ideę integracji podkreślając, że scalony gospodarczo kontynent będzie spokojny, ponieważ żadnemu państwu nie będzie zależało na wojnie i podbojach. Każdy konflikt zerwałby bowiem sieć ekonomicznych powiązań i skutkowałby niezadowoleniem obywateli. Funkcjonalistą był na przykład Schuman.

Jeśli chodzi o samych ojców wspólnej Europy, to urodzili się pod koniec XIX wieku. W połowie XX stulecia byli więc już w sile wieku. Widzieli klęskę I wojny światowej, jak i zniszczenie Europy w wyniku II wojny światowej. Mieli określone doświadczenia i nieśli za sobą wartości, które miały połączyć skłócone dotąd mocarstwa. Byli antynacjonalistami, ale szanowali odmienność etniczną, kulturową i historyczną poszczególnych części Europy. Chcieli jednak uchronić swoje ojczyzny przed kolejną katastrofą.
Trzech z nich połączyło to, że pochodzili z obszarów pogranicza, a na scenie politycznej reprezentowali ugrupowania chrześcijańsko-demokratyczne. Chodzi o Adenauera, De Gasperiego i Schumana. Co ciekawe, każdy z nich ma szansę na beatyfikację.

Schuman urodził się we francuskiej rodzinie w Luksemburgu. Uczył się po francusku w niemieckiej szkole, bo rodzina zamieszkała w Lotaryngii, która należała wtedy do Cesarstwa Niemieckiego. Francuskie obywatelstwo dostał dopiero po I wojnie światowej i od razu zajął się polityką. W czasie II wojny światowej, po tym jak rozstał się z rządem Vichy, uciekał przed Niemcami, którzy chcieli nakłonić go do kolaboracji.
Z kolei Niemiec, Konrad Adenauer, pochodził z Nadrenii, a więc również z obszaru, o który Francuzi i Niemcy długo ze sobą walczyli. Tak samo jak Schuman Adenauer zaczynał karierę polityczną po I wojnie światowej. Pomiędzy 1933 a 1945 rokiem kilka razy siedział w więzieniach Gestapo, podejrzany o działalność antynazistowską.
Włoch, De Gasperi, też siedział w więzieniu, tyle że za sprzeciwianie się faszyzmowi Mussoliniego. Również urodził się na pograniczu – w austriackiej części Włoch.

Adenauer jako kanclerz Niemiec chciał powiązać gospodarczo swój kraj z odwiecznym wrogiem – Francją. Był w stanie przekonać do tej idei parlamentarzystów nie tylko z CDU. Nie bał się głośno mówić o tym, że czas już przezwyciężyć historyczne konflikty, a integracja europejska jest najlepszą szansą odbudowy Niemiec. Zjednoczenie miało być też środkiem bezpieczeństwa i tamą dla odradzającego się nacjonalizmu. Adenauer popierał koncepcję funkcjonalistyczną, polegającą na jednoczeniu etapami. W kolejności: gospodarka, obronność, polityka i kultura.
Jako szef francuskiej dyplomacji Schuman postulował odbudowę stosunków francusko-niemieckich. Po utworzeniu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej przez dwa lata (1958-60) był przewodniczącym Europejskiego Zgromadzenia Parlamentarnego, a do 1963 r. - jego członkiem.
Alcide De Gasperi, premier Włoch, był współinicjatorem założonej w 1949 roku Rady Europy, a później także EWWiS. Znany był jako znakomity mówca i negocjator. Przekonywał Włochów do nowej nadziei, jaką miała się stać integracja Europy. Chodziło mu nie tylko o szczytne idee, ale też o zwiększenie potencjału gospodarczego, technologicznego i finansowego kontynentu. Za de Gasperiego Włochy stały się członkiem NATO. Okres jego rządów nazywa się we Włoszech "erą de Gasperiego". Dzięki aktywnemu uczestnictwu w europejskim procesie gospodarczym zdołał on odbudować pozycję Włoch na arenie międzynarodowej.

Badacze podkreślają, że życie Gasperiego, podobnie jak Schumana i Adenauera, można podzielić na dwa okresy. Jeden to czasy młodości, kiedy to sprzeciwiali się faszyzmowi i nazizmowi. Byli więzieni, bądź też musieli się ukrywać przed służbami bezpieczeństwa zbrodniczych systemów. Gasperi swoje ocalenie zawdzięczał osobistej interwencji papieża, który po podpisaniu przez Mussoliniego Traktatów Laterańskich upomniał się o znaczących opozycjonistów.
Drugi ważny etap w życiu tych kilku kluczowych dla europejskiego zjednoczenia postaci to okres od końca II wojny światowej, kiedy to znowu pojawili się na scenie jako dojrzali i doświadczeni politycy.

Ci trzej panowie: Schuman jako minister spraw zagranicznych Francji, Adenauer jako kanclerz Niemiec i Gasperi jako premier Włoch, uzgodnili między sobą plan stopniowego zjednoczenia Europy. Opracowali go jednak inni.

Główny ciężar spoczywał na pragmatycznym Jeanie Monnecie, który musiał gospodarczo pogodzić Niemców i Francuzów po wojnie, tak by uniknąć kolejnych tarć między tymi pełnymi resentymentów narodami. Jako człowiek odpowiedzialny za plan odbudowy i modernizacji gospodarki francuskiej był doskonałym kandydatem do wypracowania struktury organizacji międzynarodowej mającej zarządzać zasobami węgla i produkcją stali we Francji i w Niemczech. To były newralgiczne punkty gospodarki europejskiej. Pracę Monneta popierał Józef Retinger.

Józef Retinger

Retinger urodził się pod koniec XIX wieku w Krakowie. Studiował na Sorbonie, w Monachium, Florencji i Londynie. Kiedy tak jeździł po akademickim świecie zawierał liczne znajomości, które miały zaprocentować w przyszłości. Jego przyjaciele z czasów młodości stawali się bowiem wielkimi finansistami, politykami, czy artystami. Jako polski emigrant zakładał organizacje, mające na celu uzyskanie pomocy dla polskich dążeń niepodległościowych. Przez wiele lat pracował na swoją pozycję niezależnego eksperta i doradcy. Jego kontakty w wielkim świecie podsumowuje się zwykle stwierdzeniem, że dla niego drzwi na Downing Street 10 i do Białego Domu zawsze były otwarte. Nie zawdzięczał tego tylko i wyłącznie swojemu czarowi i elegancji. Chodzi raczej o licznych przyjaciół. Wystarczyło kilka telefonów i spotkań, by mógł swe postulaty kierować do samego Churchilla czy Roosevelta. W czasie II wojny światowej pomagał polskiemu rządowi działającemu na wychodźstwie. Został też cichociemnym, ale z tym wiąże się inna, bardzo dramatyczna historia. Przez ten cały czas odkąd przed I wojną światową wyjechał z Polski kształtowało się w nim przekonanie, że jedyną szansą Europy na rozwój jest pokój. Stał się więc rzecznikiem zjednoczenia Starego Kontynentu. Korzystając ze swoich kontaktów i zdolności dyplomatycznych doprowadził do powstania w 1946 roku Międzynarodowego Komitetu Ruchów Jedności Europy, który współorganizował Kongres Europy w Hadze. Na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym UŁ powstała niezła praca doktorska: Andrzej Pieczewski, "Działalność Józefa Hieronima Retingera na rzecz integracji europejskiej".

Co do pozostałych Ojców Integracji, to warto wymienić Winstona Churchilla, który to po przegraniu wyborów parlamentarnych zaraz po wojnie, zaczął jeździć po świecie i wygłaszać różne odczyty. To z tamtego okresu pochodzi zdanie o tym, że w Europie spadła żelazna kurtyna – od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem. Z tego też okresu pochodzi wypowiedź o potrzebie stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy. W czasie wojny Churchill zetknął się z Retingerem. Retinger z kolei wpłynął bezpośrednio także na Paula-Henriego Spaaka, belgijskiego polityka działającego w Londynie. To Spaak zapoczątkował ścisłą współpracę pomiędzy krajami Beneluksu. Wśród Ojców wspólnej Europy znajdujemy także takie nazwiska jak de Gaulle, Altiero Spinelli, Walter Hallsteina, czy Jaques Delors.

Oficjele po podpisaniu układu o EWWiS

18 kwietnia 1951 roku, w Paryżu, przedstawiciele sześciu krajów zachodniej Europy podpisali układ o Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali i ich też zaliczamy do grona Ojców Europy (tak jak sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości i Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej zalicza się do amerykańskich Ojców Założycieli). Pod Traktatem paryskim podpisali się: Paul van Zeeland i Joseph Meurice (Belgia), Joseph Bech (Luksemburg), Carlo Sforza (Włochy), Dirk Stikker i Johannes van den Brink (Holandia), Robert Schuman (Francja) oraz Konrad Adenauer (RFN).

Historia integracji europejskiej wcale nie jest nudna, a nazwiska, które za nią stoją są naprawdę wielkie. Wspólna Europa to coś, czego doświadczamy właściwie na co dzień, korzystając ze stworzonego przez nią okienka pogodowego, w czasie którego cieszymy się wolnością i pokojem. Ojcowie Założyciele zdawali sobie sprawę z różnic dzielących poszczególne narody i państwa. Byli ludźmi niemłodymi, pragmatykami, którzy do wielkiej idei zjednoczenia przekonywali poprzez argumenty ekonomiczne. Każdy z nich jednak marzył o tym, by Stary Kontynent zintegrował się nie tylko gospodarczo, ale też politycznie i kulturowo. Echa tego idealizmu odnajdujemy w Traktacie paryskim i Traktatach rzymskich, a w ostatnim czasie w Traktacie reformującym z Lizbony. Niezależnie od tego, jak potoczą się dalsze dzieje Europy, trzeba przyznać tym kilku wielkim myślicielom i politykom, którzy zapoczątkowali integrację, że odwalili kawał dobrej roboty.

niedziela, 7 listopada 2010

Analiza?

Kiedy zadaje mi się pytania o to, dlaczego poszłam na takie a nie inne studia i co będę po nich robić zwykle kluczę i mówię o tym, że chcę być dyktatorem i naprawiać świat. Taki żart. Najniebezpieczniejsi dla kraju ludzie to tacy, którzy chcą go naprawiać poprzez wielkie, oparte na ideałach eksperymenty społeczne - jeden człowiek nie może znać recepty na wszystkie problemy i nie może innym dyktować, jak mają żyć. To dlatego demokracja jest najlepszym z wypróbowanych przez różne społeczności systemów.

Jack Ryan był analitykiem, bohater "Trzech dni Kondora" także. Oczywiście byli to bohaterowie opowieści sensacyjnych, więc oprócz opracowywania materiałów zajmowali się też pościgami, ukrywaniem się i zabijaniem. Ja wolę tę pierwszą część: opracowywanie materiałów. Dzięki komputerom i Internetowi jest to o wiele prostsze, niż jeszcze na przykład 60 lat temu. Nadal jednak potrzebny jest człowiek. Całe miliony ludzi, którzy na podstawie odpowiednich danych będą dochodzić do wniosków. Logika, przyczyna i skutek, racjonalność, ale i: niestabilność budowanych przez człowieka porządków, nieracjonalność, emocje. Między innymi to trzeba brać pod uwagę. Nie ma z tego wielkich pieniędzy, tak jak w przypadku budowania chociażby modeli ekonometrycznych. Nie ma sławy. Ale jest jakaś taka satysfakcja z tego, że połączyło się fakty z różnych dziedzin, nagięło się swój umysł do poruszania się po określonym, na początku nieznajomym obszarze, przebrnęło się - z pożytkiem - przez skomplikowany materiał, pokonało się zniechęcenie do tego materiału. I to jest to. Teraz trzeba jeszcze dowiedzieć się, jak to sprzedać. Jak wyraził to (mniej więcej) Friedrich August Hayek: frustracja ludzi na wolnym rynku rodzi się też między innymi z tego, że oni sami są odpowiedzialni za swój los. Mają możliwości, które mogą wykorzystać i powinni odnaleźć się na rynku, powinni znaleźć kogoś, kto zapłaci im za ich umiejętności, za ich wiedzę. Jeśli się nie odnajdą, to cierpią.

poniedziałek, 11 października 2010

Podlasizm

Zielone płuca Polski - tak nazywamy ten region. Od Suwałk, przez Białystok i Łomżę po Siemiatycze. Podlasie to znane nam dosyć dobrze - przynajmniej z nazw - województwo. Puszcza Białowieska, Biebrza, Wigry, Narew, Suwalszczyzna, Puszcza Knyszyńska, Rospuda. Albo też: Browar Dojlidy, Żubrówka, Łomża Niepasteryzowane, Łaciate, Mlekovita, sękacz, pampuchy, mrowisko, babka ziemniaczana, kartacze. Znane? Pewnie, że tak. Okazuje się jednak (wpadło mi niedawno w ręce opracowanie badań dotyczących skojarzeń z regionami, ale nie pamiętam co to było i nie mogę znaleźć), że Polakom Podlasie kojarzy się tylko z kilkoma produktami, z kolorem zielonym i z biedą. Polska "B": brak nadziei na lepsze jutro.

Trzeba rozruszać ten region - tak, żeby jego mieszkańcy nie tęsknili za powrotem wielkiego przemysłu. Kluczem do rozwoju powinno pozostać rolnictwo, turystyka, browary i gorzelnie. Trzeba tym ludziom dać/przywrócić wiarę w siebie, trzeba dać im wsparcie.
Trzeba? Pewnie, że tak.
Kto ma to zrobić? My: ja, Ty, Wy, oni.
Ciągle słyszę tylko, że nie mamy dużych pieniędzy i nic nie możemy. Tyle tylko, że wielkie pieniądze już się pojawiły - unijne. Każdy z nas może zaś przeprowadzić chociaż jedno: zamiast jechać na urlop do Tunezji, na Bahamy, czy w Alpy może jechać na Podlasie. Że nie ma tam nic ciekawego?


Poszukajcie - tam jest mnóstwo interesujących rzeczy. Wszystko pośród względnego spokoju, doskonałej kuchni, dosyć sympatycznych ludzi, no i pięknej melodii charakterystycznego zaśpiewu. Nie zapominajmy też o tym, że dzięki przemytowi - do niedawna rozwiniętemu na dużą skalę - i uwarunkowaniom historycznym, Podlasie stanowi nasz pomost ze Wschodem. Wykorzystajmy to doświadczenie mieszkańców i pomóżmy im odbudować legalne kontakty handlowe. Dysponujemy najpotężniejszą bronią obywateli demokratycznego państwa z gospodarką rynkową: pieniędzmi. Kupujmy produkty nie tylko z naszego regionu, ale i z Podlasia. Dajmy jego mieszkańcom coś realnego i policzalnego. Dlaczego? Bo warto. Nie tylko dla idei, ale dla korzyści gospodarczych. Zasobniejsi mieszkańcy Podlasia będą wymagać mniej zapomóg, będą płacić podatki, a na urlopy będą wybierać się w inne rejony Polski.

Wszystko jest możliwe: chciałabym pewnego dnia - raczej prędzej niż później - zobaczyć uśmiech szczęścia na twarzach mieszkańców Łap.

Na tym właśnie zasadza się doktryna podlasizmu. Wydaje się idealistyczna i głupia? W takim razie spróbujcie wymyślić coś praktyczniejszego i mądrzejszego, co każdy z nas będzie mógł zastosować niemalże z dnia na dzień.