Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gry. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gry. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 kwietnia 2012

Potwór

Wyobraźcie sobie taką scenkę z okresu świątecznego wolnego: gram ci ja sobie w "Resident Evil 4", odkrywając uroki PlayStation 2 i zapominając o całym realnym świecie, a obok mnie czai się potwór...

Nie lubię horrorów. Strachliwa jakaś taka jestem i dodatkowych wrażeń na tym polu nie potrzebuję sobie dostarczać. Przełamałam się jednak i tak mnie ratowanie Ashley Graham wciągnęło, że kilka dni pod rząd przerywałam granie późno w nocy. Za którymś razem była to trzecia, czwarta albo nawet piąta nad ranem. Ptaszki ćwierkają, ciemność przekształca się w szarość, co jakiś czas pies kontrolnie zaszczeka, no, krowy już nie muczą, bo ich prawie na osiedlu nie uświadczysz, ale taki sympatyczny klimat poranny, który tak bardzo zresztą lubię, powoli się tworzy. Już miałam zapaść w głęboki sen (ale nie aż tak głęboki, jakiego doświadczyła Śpiąca królewna - szanujmy się), gdy wydało mi się, iż jakaś zakapturzona postać weszła do pokoju. Taka bardzo szeleszcząca postać. Głupia sprawa, bo akurat największe tej nocy wrażenie zrobił na mnie zombie z zakrytą szmatami twarzą i piłą łańcuchową w rękach. Odrobina przytomnego jeszcze umysłu podpowiedziała, że to raczej nie ten gość z gry, więc kulturalnie byłoby z mojej strony włączyć lampkę i zapytać postać, w czym mogę jej pomóc. Jak pomyślałam, tak zrobiłam: coś tam wymamrotałam i pomrugałam oczami, przytomniejąc i przyzwyczajając się do jasności. Jakież było moje zdziwienie, kiedy podczas tych skomplikowanych procesów zobaczyłam potwora.

To był Zdrapek w szaleńczym biegu po pokoju z pustą paczką chipsów na łebku. Zaklinował się w niej i próbował uwolnić. Moja wina, bo powinnam była usunąć ją z jego pola działania. Wstałam, uratowałam głupiutkiego misia i na spokojnie położyłam się spać. Tego samego dnia tata odpalił piłę łańcuchową, żeby pociąć trochę drzewa. Na wszelki wypadek sprawdziłam, czy Zdrapek nie plącze się w pobliżu.

Ostatnio taka historyjka przydarzyła mi się kilkanaście lat temu. Kuzynka zobaczyła na karniszu w moim pokoju konika polnego - takiego wielkiego, z wyłupiastymi oczami i wszędzie wystającymi patyczkami odnóży i czułek - i zaczęła krzyczeć: "Smok! Smok!", biegając po domu. Pewnie ja też w ten sposób ostrzegałam świat przed smokiem, ale wolę nie pamiętać. Poważne Kanapki nie zachowują się w ten sposób. Teraz wzięłabym drania za frak i wyprosiła z lokalu, do którego wlazł bez zaproszenia.

Co do gier: znacie to z doświadczenia albo opowieści, bo i do mnie dotarły miejskie legendy. Zdarza się to najczęściej przy FPS-ach. Młody człowiek, zaaferowany starciem z potworami, późno w nocy, ze słuchawkami na uszach, podskakuje do góry ze strachu, kiedy rodzic, brat/siostra, bądź też zwierzak, dotykają go - na przykład w ramię - wskazując, iż noc powinno przeznaczyć się na spanie.
Ja tego doświadczyłam grając w produkty id Software: Wolfensteina (nazywałam go wtedy Wolfsteinem), Dooma, i Quake'a. Przy Duke'u Nukemie 3D Realms nie, ponieważ autorzy gry zadbali o rozładowujące napięcie, zabawne powiedzonka Duke'a i śmiesznie wyglądające potwory i wnętrza. Jak sobie siedziałam przed komputerem nocami to tata straszył mnie wykręceniem korków, a kot co jakiś czas sprawdzał, czy to już nie ten moment na poświęcenie mu uwagi. Kiedy starszy brat zorganizował spotkanie kolegów ze studiów (przywieźli oni ze sobą i spięli komputery, aby można było grać w Quake III Arena), nie było już tego elementu wczucia się w fabułę. Za to pojawiła się rywalizacja. Poznałam wtedy słowo "kamper" i zawołanie: "Niszcz kampera, bo to ściera!". Tak przy okazji - w "Resident Evil" gram całkiem kampersko. Moim celem jest przetrwanie, a nie udowodnienie sobie, że potrafię załatwić zombie nożem albo kopniakiem. Często robię więc tak, iż pokazuję się potworom, a potem wycofuję na z góry upatrzone pozycje, z których mogę razić wrogów ogniem z shotguna albo karabinu.

Na to wszystko zwrócił mi uwagę nie tylko Chipsowy Potwór, ale i koledzy z radia, którzy urządzili zacną imprezę poświęconą graniu po sieci. Nie uczestniczyłam w tym wiekopomnym wydarzeniu, jednak wiem, że było zacne i mam nadzieję, iż je powtórzą.

niedziela, 11 września 2011

Łódzki Port Gier 10-11.09.2011 (2)

Zgodnie z zapowiedzią wybrałam się dzisiaj do ŁDK-u. Zagrałam w "Dobble", "Trio", "Palce w pralce", "Robale", "Hoop!" (zwana "Żabkami") i coś z bombą. Grałam z ludźmi, których spotkałam po raz pierwszy w życiu. Było fantastycznie!

Nie wzięłam ze sobą sprzętu reporterskiego, bo nie lubię tej części radiowej roboty. Mogę zapraszać ludzi na wywiad do studia, realizować programy, ale mam repo-wstręt. Jak idę gdzieś w gości, na przykład pograć w żabki w ŁDK, to nie chcę, żeby był tam obecny mikrofon. Zupełnie nie nadawałabym się do wywiadu. Damn!

Wiedzieliście, że dom kultury to takie zajeżyste miejsce?! Jak byłam mała, to jakoś tak zraziłam się do tej instytucji. Myślałam, że oprócz sali kinowej w mszańskim czy limanowskim ośrodku nie było nic ciekawego. W ŁDK raz w tygodniu spotykają się sympatycy fantastyki, gracze go, miłośnicy planszówek, szachiści. Takie imprezy jak Łódzki Port Gier organizują za darmo - nie dostają pieniędzy za to, że tam siedzą i tłumaczą innym zasady, wciągają w kolejne rozgrywki. Od razu cieplej się robi na sercu, bo przecież Żakowcy też pracują za darmo, więc coś takiego sobie cenią.

Serdeczne pozdrowienia dla Stowarzyszenia Miłośników ERpegów i Fantastyki w Łodzi, innych, którzy przyczynili się do powstania takiej inicjatywy, jak Łódzki Port Gier, firm i osób prywatnych dostarczających gry, pracowników Łódzkiego Domu Kultury.

Niech zwycięży radość!

sobota, 10 września 2011

Łódzki Port Gier 10-11.09.2011 (1)

Kolejna edycja Portu właśnie trwa w Łódzkim Dom Kultury. Dzisiaj tam byłam, zobaczyłam i nawet zwyciężyłam. Łódzki Port Gier zawdzięczamy: Stowarzyszeniu Miłośników ERpegów i Fantastyki, ŁDK, Łódzkiemu Klubowi Gier Historycznych "Reduta", Klubowi Miłośników Gier Bitewnych "Ośmiornica Łódzka", Gralni.org i oczywiście sponsorom. (Świat jest mały - niektóre twarze organizatorów kojarzę z Polconu sprzed dwóch lat!) Wstęp na imprezę jest bezpłatny. Dostępne są gry bitewne, karciane, planszowe i chyba nawet fabularne.

Nie należy martwić się tym, że po III piętrze ŁDK-u wałęsają się piraci. Miłośnicy fantastyki tak po prostu mają: od czasu do czasu chcą nas czymś zaskoczyć. To zresztą bardzo ładna i zmyślna nazwa - Łódzki Port Gier. W mieście nie ma porządnej rzeki, bo je pozamykano w kanałach, ale jest port! W Porcie tym spotkać można ludzi ze "środowiska graczy" (zwykle jest to mężczyzna, zwykle ma czarny T-shirt z czymś diabolicznym albo z logo jakiegoś konwentu, zwykle nosi okulary, zwykle zna na wylot wszystkie reguły i "sposoby na grę"), ale też kogoś takiego, jak ja. Przedział wiekowy: od roku do kilkudziesięciu lat. Wszystkich łączy jedno i chyba można to nazwać pozytywnym, lekkim szaleństwem.

Dzięki rodzinie zapoznałam się już z kilkoma grami karcianymi i planszowymi. Wolę te drugie i to najlepiej takie, w których razem kombinuje się przeciwko grze. Jeszcze jak rozgrywka trwa godzinę albo mniej, to już na 95 procent coś dla mnie. Stąd moje przywiązanie do "Pandemica". Dzisiaj pierwszy raz w życiu zagrałam w "Faunę" (obstawianie - na podstawie rysunku i krótkiego opisu - gdzie mieszkają zwierzęta, ile ważą i jakiej są długości/wysokości) i stwierdziłam, że bez rodziny, to nie to samo. Jutro sprawdzę raz jeszcze, bo przecież pierwsze wrażenie mogło być mylne. Dzięki Portowi upewniłam się jednak, że bezstresową, bez-gniewną i radosną przyjemność czerpię z go. Tej grze mogę poświęcić więcej niż godzinę, nawet jeśli raz za razem przegrywam i to z nieznajomymi (ale jakimi! Pozdrowienia dla załogi Łódzkiego Klubu Go!).

W go nauczyłam się grać dzięki rodzinie. Czasami myślę, że gdyby nie moi bliscy, to zostałabym dresem z podwórka.