Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zdrapek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zdrapek. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 września 2014

Zaniedbania

Żyjemy. Mamy się dobrze. Zdrapek przestał podróżować i przybierać na wadze. Pozwiedzałam sobie trochę Śląsk. Zamiast o tym coś mądrego napisać zaniedbałam Mapnika.

Co tam jeszcze? W Irlandii cisza i spokój, trwa powrót w koleiny rozwoju sprzed kryzysu, ale nie ma już mowy o celtyckim tygrysie. Z nowości to w małej miejscowości, do której staram się co roku zaglądać, planuje się budowę kolejnego marketu, zdaje się Lidla. Małe sklepy mają ciężki żywot (cen nie mogą już bardziej obniżać), na szczęście poprzedni market ich nie zabił, więc i tym razem jest dla nich nadzieja.

Tak naprawdę tyle się dzieje, że nie wiadomo od czego zacząć. Może od tego, że zupełnie nie cieszę się z tego, co dzieje się na wschód od nas. Niedobrze, jak przypomina się, że w poszczególnych częściach Europa nie wytrzymuje stu lat bez wojny. Pojawia się wtedy myśl, że co do całości kontynentu, zasadę stu lat przyjdzie sprawdzić na własnej skórze. I chociaż w każdym zakątku świata można znaleźć miejsce, gdzie źle się dzieje, los Ukraińców i ich państwa znajduje się na pierwszym planie. Nie po to przechodziliśmy trudne a nawet straszne etapy w historii, żeby nie martwić się przerwaniem spokojnego rozwoju naszych sąsiadów. Ale tak, tych złych rzeczy jest więcej: rozprzestrzenianie się wirusa ebola, strzelanie do cywilnych samolotów, rozwój "Państwa Islamskiego", tlący się w Strefie Gazy konflikt, katastrofy naturalne.

Są też na szczęście dobre rzeczy. Nawet taka maruda jak ja zwyczajnie cieszy się tym, że Polacy zostali mistrzami świata w siatkówce, będziemy mieli polskiego "prezydenta Europy", a zmiana rządu w naszym kraju nie wiąże się z większymi emocjami.

Zastanawiając się nad tym, jak to dużo się dzieje, zwłaszcza złych rzeczy, wróciłam pamięcią wspomaganą zasobami Internetu do 1994 roku. Cofnięcie się 20 lat wstecz wystarczy, bo to już okres po zakończeniu zimnej wojny, a jeszcze przed popularyzacją Internetu przyczyniającego się do zagęszczenia informacyjnego szumu. Co wtedy się działo? Niemało. I nie był to jakiś wyjątkowo obfitujący w wydarzenia rok. Różnica polega tylko na tym, że informacji docierało wtedy do nas mniej. Czy były to solidniej przedstawiane fakty, czy analiza była bardziej pogłębiona? Wątpię. Notki o tym, co danego dnia czy tygodnia wydarzyło się na Bałkanach były czasem niewiele dłuższe niż "leady" w obecnych wydaniach internetowych. A jeśli się tylko chce, można we współczesnych mediach i w Internecie znaleźć solidne analizy. Jedyne co nas ogranicza to czas na szukanie wiarygodnych źródeł i zapoznawanie się z nimi. Tyle technikalia. Fakty są takie, że w 1994 roku na Haiti wysłano polski GROM, trwało oblężenie Sarajewa, rozpoczęła się oficjalnie pierwsza wojna w Czeczenii, bojówki Hutu wymordowały ok. milion Tutsi w Rwandzie, Amerykanie wycofali swój kontyngent z Somalii. Doszło też do kilku dużych katastrof samolotów, w których wyniku zginęło kilkaset osób. A w jednej tylko katastrofie estońskiego promu na Bałtyku zginęło ponad 850 osób. To wszystko już w czasach upadku znaczenia ONZ i bez wymieniania katastrof naturalnych.
Łatwo zauważyć, że nie wymieniłam dobrych rzeczy. One się sprytnie ukrywają, nie tylko przed moją pamięcią. Jestem jednak otwarta na propozycje w sekcji "komentarze", świat przecież nie składa się tylko z cierpienia.

Głęboki wniosek jest taki, że obecnie nie dzieje się więcej. Wątpię też w to, czy politycy, dyplomaci, wojskowi i inni odpowiedzialni nie tylko za siebie, radzą sobie gorzej z reagowaniem na kolejne wydarzenia. Tyle tylko, że w międzyczasie ja jako odrębna, samodzielnie myśląca jednostka dorosłam i widzę, że schematy są powtarzane. A one niekoniecznie prowadzą do rozwiązywania problemów. Ani sytuacja na Ukrainie, ani "Państwo Islamskie" nie wzięły się znikąd. Tylko co ja mam z tym zrobić? W czasie pomarańczowej rewolucji mogłam iść na krakowski Rynek, żeby pokazać którymś z kolei reformatorom na Ukrainie, że nie są sami. Tamci reformatorzy nie poradzili sobie ze skomplikowaną sytuacją. Nie oni pierwsi. Wobec czego dzisiaj rządzący mają jeszcze bardziej skomplikowaną sytuację do rozwiązania. A większości obywateli Ukrainy nie żyje się dłużej czy lepiej.
Albo co mi z wiedzy, że "Państwo Islamskie" to pokłosie starych działań jeszcze z czasów zimnej wojny. Raczej tego w twarz CIA, FSB i Asada nie rzucę, bo na audiencję nie mam co liczyć.

Pozostaje pielęgnować w sobie głęboko skrywany optymizm realisty i egoizm. Nie ma co martwić się wielkimi zagrożeniami na zapas.

czwartek, 13 grudnia 2012

Podsłuchiwanie

Zdrapek waży coraz więcej, co zapewne jest objawem tego, że ma się dobrze. Cieszę się jego szczęściem.
Na "Bardzo poważnie" regularnie pojawiają się bardzo dobre teksty.
Oh.banty po przerwie związanej z wielką ścianą powróciła do współpracy z Misterem Foxem.

Wspominałam już o swoich ulubionych programach z ramówki Żaka? Otóż od kilku lat niezmiennie miło spędzam czas w doborowym towarzystwie Kingi Dyndowicz ("Prawie jak w kinie", wtorki, 22:00-23:00) oraz Krzyśka Kijka i Izy Kwiatkowskiej ("Radio Żyletka", piątki, 23:00-24:00). Obu tych audycji chyba nigdy nie miałam okazji realizować. Mam nadzieję, że nie to jest tajemnicą ich sukcesu.
Nie wychowałam się "na radiu". Zaczęłam go często słuchać - z konieczności - dopiero pracując w Żaku. Dość szybko jednak te dwie godziny stały się dla mnie ważnymi towarzyszkami tygodnia.

Od czasu do czasu sprawdzam również jak miewają się "Teatralia" (Gabrysia Synowiec, poniedziałki, 19:00-20:00), "Audycja romańska" (Ania Napieralska, wtorki, 23:00-24:00), "Projektor" (Krzysiek Różycki, piątki, 18:00-19:00) i "Pigułka dźwiękowa" (Kuba Kowalczyk, piątki, 22:00-23:00).
Z sentymentu rzucam też uchem na "Audycję regionalną" (Kinga Filińska, wtorki, 17:00-18:00), "Piosenkę do wynajęcia" (Paula Młynarska, Piotr Kaźmierczak, Zuza Andrzejczak, soboty, 19:00-20:00), "Kabaretowy Patchwork Tematyczny" (Marta Pokorska, środy, 20:00-21:00) oraz "Pi er kwadrat" (Krzysiek Jastrzębski, poniedziałki, 17:00-18:00).

Studenckie Radio ŻAK Politechniki Łódzkiej nie jest rozgłośnią, której ramówkę można polecić w całości. Zdecydowanie jednak Żak jest w stanie pochwalić się audycjami z najwyższej półki. Kilkoma, a to już coś.

Takich stacji, co to można je polecać w całości już nie ma, prawda? Były kiedykolwiek poza złotą erą radia?
 
Korzystam z podcastów, a jak bardzo chcę to Internet zapewnia mi właściwie nieograniczone możliwości słuchania muzyki. Od spędzania czasu przy radiu z klasą mam natomiast "Prawie jak w kinie" i "Żyletkę" - audycje, na które czekam.

piątek, 3 sierpnia 2012

Myszowaty anioł

Przypomniał mi się - niestety niedokładnie - tekst z jakiegoś dawnego radiowego programu z kabaretami w tle. "Bo nietoperz to jest taki myszowaty anioł...". Potem było coś o wiszeniu do góry nogami i pękającej żyłce.

Trwa pasmo gryzoniowo-jeżowe. Zaczęło się od szczurka. Kilka dni temu jeden taki wsiadł do autobusu, którym akurat jechałam. Spacerował po ramionach swojego opiekuna. Jak na małą krwiożerczą bestię był dosyć opanowany. Uśmiechałam się do niego, ale nie odwzajemnił zainteresowania.
Potem był jeż, a właściwie jeżyk (wyglądał młodo). Nie zdawał sobie, nicpoń, sprawy, jak blisko był porwania. Półtora roku temu zawiozłabym go do domu rodzinnego, żeby w małym gospodarstwie tępił owady i gryzonie. Tak się bowiem składa, że w mieście występuje nadmiar przedstawicieli tego gatunku, a na wsi niedobór. I jest kłopot. Spotkaliśmy się jednak teraz, a nie w przeszłości, więc dzboniec godnie odwrócił się na pięcie i wrócił skąd przyszedł. To znaczy, było godnie do pewnego momentu, kiedy to musiał wspiąć się z poziomu chodnika na niską podmurówkę a następnie przecisnąć się pomiędzy betonem i metalowym płotkiem. W czasie tych manewrów sporo sapał i śmajtał łapkami aż zaczął przypominać skrzyżowanie maleńkiego niedźwiadka z Krecikiem.
Ostatnia - jak na razie - jest mysz. Pojawiła się za kratką przewodu wentylacyjnego w naszym mieszkaniu. Pozostałaby niezauważona, gdyby nie Zdrapek, wystawiający ją niczym rasowy pies myśliwski. Bardzo ważne pytanie brzmi, czy to mysz czy domowy szczurek. Następne dotyczy tego, czy zwierzę nie należy do któregoś z sąsiadów. Gryzoń Zza Kratki zachowuje się dosyć nieszablonowo: próbował wydrapać sobie przejście do mieszkania w czasie, gdy wpatrywało się w niego dwóch ludzi i jeden kot.

Nie mam pojęcia jakim towarzyszem okazałby się gryzoń już przez kogoś oswojony, za to wiem, że dobrze mi się kiedyś mieszkało z jeżem. Tuptuś po kilku godzinach nocnych wybryków szedł spać albo w najmniej odpowiednim miejscu, z którego potem musiałam go wyciągać, bo - dajmy na to - mama została pokłuta, kiedy sięgała ręką do wielkiego pojemnika z trocinami albo wdrapywał się na moje niewysokie łóżko, czym dostarczał mi dużo radości. I tak wtedy nie spałam, no bo budził mnie tuptaniem po podłodze w poszukiwaniu ofiar, więc obserwowałam huncwota w czasie walki z pościelą, a następnie doświadczałam smyrania złożonymi kolcami w stopy. Spanie z jeżem było interesujące - starał się i kładł kolce po sobie, ale i tak nie można go było pomylić z typowym futrzakiem, bo w dalszym ciągu lekko kłuł. Niestety, nasza wiedza o wymaganiach jeży była wtedy skąpa. Po przeczekaniu na darmowym wikcie i opierunku trudnych miesięcy, a także odbębnieniu zimowego snu pod szafą, Tuptuś wyszedł, jak to się mówi, "po papierosy" i już nie wrócił. Szkoda hultaja. Kolega wmawiał mi potem, że zaprzyjaźnionego jeża rozjechał samochód, ale mu nie wierzyłam. A to ten sam kolega, który poinformował mnie - zgodnie z prawdą - o przeznaczeniu domowego psa na psinę, więc powinnam mu była wierzyć. (Nie wiem jak się mają sprawy teraz, ale wcześniej "psina" w Małopolsce nie była stosowana jako określenie małego psa, tylko jako cudowny lek na wiele dolegliwości - to tłuszcz z psa. Psinę pozyskiwano czasem w bestialski sposób. Proceder ten nie został jeszcze wyeliminowany. Jak na wycieczce po południowej czy południowo-wschodniej Polsce poczujecie rzeźnicko-krematoryjny swąd, w pobliżu nie będzie ubojni, a podpytywani miejscowi będą wymigiwać się od odpowiedzi, wezwijcie Policję, a potem pod numerem danej komendy wojewódzkiej upewnijcie się, czy coś w tej sprawie zrobiono.)

Pozytywna informacja na koniec: jeże w Polsce podlegają ścisłej ochronie i to niezwykłej. Na ten przykład inni pożyteczni (z małymi aksamitnymi dżentelmenami naprawdę da się żyć w zgodzie) bywalcy zieleni - krety - też są pod ochroną, ale niewielką. Kreta nie wolno nam zabić, natomiast możemy usunąć go ze swojego ogrodu (nie na tamten świat, tylko za ogrodzenie). Jeż doczekał się ochrony ścisłej i czynnej. Gdy zobaczymy kłujaka w opałach (ranny, kopany, szczuty i inne), mamy obowiązek go ratować. Tylko z głową ratować i jeśli zajdzie konieczność zabrania do mieszkania, proszę nie nakłuwać im jabłek na grzbiet. W Internecie można znaleźć, w ciągu kilku minut, namiary na organizacje informujące o jeżowych zwyczajach i potrzebach.

Do boju o dobro polskiej kolczatki będącej skrzyżowaniem niedźwiadka z Krecikiem!

czwartek, 14 czerwca 2012

Podróżnik

Samorot
Co wpisać w pole "zainteresowania" w curriculum vitae? Znajomi i Internet doradzają, by było to coś bardziej ekscytującego niż "historia XX wieku". Kilka lat temu umieściłam tam "podróże". Założenie było bowiem takie, iż zacznę podróżować. (Mapnik miał służyć sprawozdaniom z wypraw.) Okazało się jednak, że podróżnik ze mnie taki, jak ze Zdrapka cichy kot i wystarczy mi kilka stałych tras pomiędzy miejscami stacjonowania przyjaznych ludzi.


Ciopąg
Próbowałam obliczyć ile Zdrapek "zrobił" kilometrów. "Zrobił" brzmi w tym kontekście bardzo zabawnie, ponieważ ziajdający kot nie ma tych kilometrów w łapkach, tylko na liczniku. Stan na dziś: 3 tysiące kilometrów. Całkiem niezły przebieg, jak na domowego kota. Chociaż... To kotus empekus, więc pewnie ma plus dziesięć do przemieszczania się. Spróbował wykorzystać bonus odbywając lot z drugiego piętra na trawnik. Punkty co prawda nie liczą się, gdy jest się lotnikiem bez skrzydeł i bez spadochronu, ale przygoda ta zapewne niczego go nie nauczyła, bo nawet się nie poobijał. Trzeba więc było zareagować szybko i teraz oprócz bycia kotem elektronicznym (jak wstrzykiwano mu pod skórę chip, myślałam o Mulderze i Scully...) i kotem eleganckim (obróżka), Zdrapek jest też kotem światowym. W nagrodę za bycie zawołanym podróżnikiem dostał paszport!

sobota, 14 kwietnia 2012

Potwór

Wyobraźcie sobie taką scenkę z okresu świątecznego wolnego: gram ci ja sobie w "Resident Evil 4", odkrywając uroki PlayStation 2 i zapominając o całym realnym świecie, a obok mnie czai się potwór...

Nie lubię horrorów. Strachliwa jakaś taka jestem i dodatkowych wrażeń na tym polu nie potrzebuję sobie dostarczać. Przełamałam się jednak i tak mnie ratowanie Ashley Graham wciągnęło, że kilka dni pod rząd przerywałam granie późno w nocy. Za którymś razem była to trzecia, czwarta albo nawet piąta nad ranem. Ptaszki ćwierkają, ciemność przekształca się w szarość, co jakiś czas pies kontrolnie zaszczeka, no, krowy już nie muczą, bo ich prawie na osiedlu nie uświadczysz, ale taki sympatyczny klimat poranny, który tak bardzo zresztą lubię, powoli się tworzy. Już miałam zapaść w głęboki sen (ale nie aż tak głęboki, jakiego doświadczyła Śpiąca królewna - szanujmy się), gdy wydało mi się, iż jakaś zakapturzona postać weszła do pokoju. Taka bardzo szeleszcząca postać. Głupia sprawa, bo akurat największe tej nocy wrażenie zrobił na mnie zombie z zakrytą szmatami twarzą i piłą łańcuchową w rękach. Odrobina przytomnego jeszcze umysłu podpowiedziała, że to raczej nie ten gość z gry, więc kulturalnie byłoby z mojej strony włączyć lampkę i zapytać postać, w czym mogę jej pomóc. Jak pomyślałam, tak zrobiłam: coś tam wymamrotałam i pomrugałam oczami, przytomniejąc i przyzwyczajając się do jasności. Jakież było moje zdziwienie, kiedy podczas tych skomplikowanych procesów zobaczyłam potwora.

To był Zdrapek w szaleńczym biegu po pokoju z pustą paczką chipsów na łebku. Zaklinował się w niej i próbował uwolnić. Moja wina, bo powinnam była usunąć ją z jego pola działania. Wstałam, uratowałam głupiutkiego misia i na spokojnie położyłam się spać. Tego samego dnia tata odpalił piłę łańcuchową, żeby pociąć trochę drzewa. Na wszelki wypadek sprawdziłam, czy Zdrapek nie plącze się w pobliżu.

Ostatnio taka historyjka przydarzyła mi się kilkanaście lat temu. Kuzynka zobaczyła na karniszu w moim pokoju konika polnego - takiego wielkiego, z wyłupiastymi oczami i wszędzie wystającymi patyczkami odnóży i czułek - i zaczęła krzyczeć: "Smok! Smok!", biegając po domu. Pewnie ja też w ten sposób ostrzegałam świat przed smokiem, ale wolę nie pamiętać. Poważne Kanapki nie zachowują się w ten sposób. Teraz wzięłabym drania za frak i wyprosiła z lokalu, do którego wlazł bez zaproszenia.

Co do gier: znacie to z doświadczenia albo opowieści, bo i do mnie dotarły miejskie legendy. Zdarza się to najczęściej przy FPS-ach. Młody człowiek, zaaferowany starciem z potworami, późno w nocy, ze słuchawkami na uszach, podskakuje do góry ze strachu, kiedy rodzic, brat/siostra, bądź też zwierzak, dotykają go - na przykład w ramię - wskazując, iż noc powinno przeznaczyć się na spanie.
Ja tego doświadczyłam grając w produkty id Software: Wolfensteina (nazywałam go wtedy Wolfsteinem), Dooma, i Quake'a. Przy Duke'u Nukemie 3D Realms nie, ponieważ autorzy gry zadbali o rozładowujące napięcie, zabawne powiedzonka Duke'a i śmiesznie wyglądające potwory i wnętrza. Jak sobie siedziałam przed komputerem nocami to tata straszył mnie wykręceniem korków, a kot co jakiś czas sprawdzał, czy to już nie ten moment na poświęcenie mu uwagi. Kiedy starszy brat zorganizował spotkanie kolegów ze studiów (przywieźli oni ze sobą i spięli komputery, aby można było grać w Quake III Arena), nie było już tego elementu wczucia się w fabułę. Za to pojawiła się rywalizacja. Poznałam wtedy słowo "kamper" i zawołanie: "Niszcz kampera, bo to ściera!". Tak przy okazji - w "Resident Evil" gram całkiem kampersko. Moim celem jest przetrwanie, a nie udowodnienie sobie, że potrafię załatwić zombie nożem albo kopniakiem. Często robię więc tak, iż pokazuję się potworom, a potem wycofuję na z góry upatrzone pozycje, z których mogę razić wrogów ogniem z shotguna albo karabinu.

Na to wszystko zwrócił mi uwagę nie tylko Chipsowy Potwór, ale i koledzy z radia, którzy urządzili zacną imprezę poświęconą graniu po sieci. Nie uczestniczyłam w tym wiekopomnym wydarzeniu, jednak wiem, że było zacne i mam nadzieję, iż je powtórzą.

piątek, 3 lutego 2012

Ziajdacz

Mieszkanie do wynajęcia znalezione, rzeczy i ludzie przeprowadzeni, kot dostarczony. Jak na razie udaje mi się wypełniać obietnicę, której nie składałam, czyli mieszkam ze Zdrapkiem. Jakby ten ziajdacz wiedział, ile mnie i rodzinę to kosztowało... Ale oczywiście nigdy się nie dowie. W ogóle go to nie obchodzi. Niereformowalny lekkoduch!

piątek, 6 stycznia 2012

Odorek

Zastanawiam się nad zmianą imienia Zdrapek na Odorek. Czyli powinnam kupować jaśnie panu lepszą karmę - wtedy charakterystyczny brzydki zapach się zmniejszy.

Szybko się do siebie przywiązaliśmy. Kilka razy w życiu spotykało mnie coś podobnego, ale we wszystkich przypadkach chodziło o zwierzęta należące do domowników - przywiązanie rozkładało się na poszczególne osoby. Teraz jesteśmy tylko we dwójkę: ja i Zdrapek.

Mój pręgowany chłopak jest nieszczęśliwy, bo utracił wolność, ale chyba zdaje sobie sprawę z tego, że zyskał regularne uzupełnianie miski i zaspokajanie potrzeby czułości. Pytanie, dlaczego ja też szybko się przywiązałam. Zdrapek nie daje mi jeść, roztacza smrodek, bałagani, psoci, miauczy i drapie drzwi, przez co trzeba będzie się wyprowadzać z taniego lokum itd.

Dlaczego wzięłam go do domu? Po co ma mieszkać ze mną w bloku, mając do dyspozycji małą przestrzeń?

Robię listę rzeczy, które mogą mu się we mnie nie podobać. Z ciekawości. Z pewnością na pierwszym miejscu jest to, że niekoniecznie biegnę go nakarmić, kiedy budzi mnie pacnięciem łapki w oko. (Właśnie uczy się skuteczniejszego triku - przesuwa po podłodze hałaśliwe zabawki.) Poza tym, zostawiam go samego i nie wracam, kiedy zaczyna miauczeć i piszczeć, dając znać, że momenty odosobnienia są potrzebne, ale bez przesady. I bawić się nie umiem porządnie - zabraniam mocnego gryzienia i drapania...

Myślicie, że w zwierzętach zakochujemy się od pierwszego wejrzenia? To nie takie znowu głupie. Przecież jestem pewna, że Zdrapek nie zmieni zdania, nie tylko dlatego, że jest już oficjalnie moją własnością. Zwierzęta domowe są wierne. Nie dawaliśmy sobie słowa, ale tak zupełnie po prostu będziemy ze sobą.

wtorek, 20 grudnia 2011

Zdrapek

Kot został nazwany Zdrapkiem. Zdrobnienie to Drapek.

Wymyśliłam mu rasę - po tym, jak ktoś w radiu zadał mi dotyczące tego pytanie. Znacie osobiście przedstawicieli rodziny kotowatych innych niż "kot europejski"? Ja nie. Od czegoś trzeba zacząć zmiany i ocieranie się o arystokrację, więc mój łobuz to "przystankowiec nadzwyczajny" (łac. kotus empekus).

Jak każdy szanujący się kot, Zdrapek zajmuje się spaniem. Pomaga mu to przez kilka godzin dziennie miauczeć, piszczeć, prychać i szaleńczo biegać po pokoju. Patrzę na niego z zazdrością w sercu i sceptycyzmem w mózgu, zastanawiając się, w jaki sposób potrafi tak płynnie przechodzić od snu do jawy i z powrotem. Jest genialny w swej prostocie!

Jak się domyślacie jego imię nie wzięło się znikąd. Pomimo odbycia kilku poważnych rozmów i dostarczenia mu dwóch drapć, kocisko sprawia problem wychowawczy - drapie łóżko, krzesła i moją głowę (długie, gęste włosy mogą być świetną zabawką). W tym ostatnim przypadku jest to przynajmniej choć trochę pożyteczne, bo przypomina nieco czesanie.

Do tej pory nikt się po Zdrapka nie zgłosił. Trochę go szkoda, bo na razie ma do dyspozycji tylko jeden pokój, ale z drugiej strony istniało wysokie prawdopodobieństwo, że życie na wolności zakończy przedwcześnie pod kołami samochodu, więc stąd tylko "trochę go szkoda". Wszystko ma swoje plusy i minusy. Tylko co na to sam zainteresowany?

PS Żyje. Fascynujące. Jak kocisko śpi to czasem zapominam, że istnieje. Podobnie mam z futrzakami w domu rodzinnym. Potem patrzę na niego, na nie, czy na nich i dociera do mnie, że żyją i są samodzielnymi istotami kroczącymi (w "Gwiezdnych wojnach" były pojazdy kroczące). Zadziwiające, a przecież takie zwyczajne. Podobnie jak to, że oddychamy.