Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święto. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 marca 2013

Pragnienie

Tego dnia Irlandczycy starają się przynajmniej witać po irlandzku, w ich języku ojczystym odbywają się nabożeństwa i brzmią chóralne śpiewy. Nie może być jednak zbyt poważnie i religijnie. Przecież nie po to łatwo natrafić na pub, żeby marnować okazje do najedzenia się, napicia i dobrej zabawy. Dlatego też rzeki spływają zielenią, barmani oferują piwo w tym kolorze, na paradach trudno nie zauważyć szmaragdowych, bądź też zielono-biało-pomarańczowych skrzatów, a wszystko to z humorem i bez zadęcia. Tak wygląda nie tylko Irlandia. Dzień Świętego Patryka obchodzony jest na całym świecie. Wszak najlepszym towarem eksportowym atlantyckiego lwiątka jest ono samo. No i Guinness. Smacznego!


środa, 26 grudnia 2012

Turoń z trąbką

Sympatyczny zwyczaj - kolędowanie. Nie chodzi przy tym o rodzinne śpiewanie przy kominku, tylko o grupy przebierańców występujące pod oknami wiejskich domów. W ten sposób młodzi ludzie domagają się od gospodarzy dofinansowania (dokładne cele powinny pozostać tajemnicą). U nas zwykle chodzą chłopcy w wieku od kilku do kilkunastu lat. Grupy są raczej liczne. W tym roku przewinęło się ich już kilka, z czego jedna była naprawdę solidnie przygotowana. Panowie mieli w zestawie turonia, gwiazdę, chłopa i babę, trzech króli (w zeszłym roku narodził się, bądź też powrócił, zwyczaj, by 6 stycznia trzej królowie chodzili kolędować po raz wtóry, wszak to kolejna okazja do drobnego zarobku) i nie-wiadomo-co. Na dodatek niebrzydko śpiewali, znali więcej niż pierwszą zwrotkę i refren jednej kolędy, no i ładnie grali na akordeonie, przeszkadzajkach i trąbce. Ta ostatnia była dosyć egzotyczna - nie kojarzę jej z lat poprzednich. A przecież to dzięki niej kolędników usłyszałam już z daleka, co wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Oznacza to, że w ciągu kilku zaledwie lat zmieniłam swe nastawienie do kolędniczego zwyczaju - od nielubienia, poprzez chłodną rezerwę i pobłażliwość do życzliwości. To ci dopiero!

Z dzieciństwa pamiętam jakąś grupę szopkarzy, przypuszczalnie miejscowych. Przedstawienie dali w domu, tak jak nakazuje tradycja. Zapamiętałam ich nie dlatego, że był to wspaniały występ. Może był a może nie. Pamiętam ich, bo jedna z figurek została przez kogoś położona na blasze trociaka i lekko się rozpłynęła. Może to był mój durny psikus a może próba ogrzania zmarzniętego mieszkańca szopki? Łaskawy upływ czasu zatarł ten szczegół.

Czy się wierzy, czy się nie wierzy, grudniowe święta, jeśli im na to pozwolimy, potrafią dostarczyć niemało radości. I to jest dobre.

sobota, 31 marca 2012

Baklava

Tydzień temu przypomniałam sobie, jak bardzo lubię baklawę. Radosny i słodki proces myślowy zaszedł dzięki Roubenowi Azizianowi, na którego wykładzie byłam. Otóż pan profesor pochodzi z Armenii. I to wystarczyło.

Armenię pamiętam z dzieciństwa. Nie, nie byłam tam osobiście. Miałam pośredników: telewizor, gazety, książki, rozmowy dorosłych. Najpierw kojarzyłam ten kraj z górą Ararat, gdzie osiadła arka Noego. Potem z trzęsieniem ziemi. Przyznacie, że to raczej niezbyt wesołe skojarzenia. Jednak nawet pomimo tego, iż kolejnym stopniem mojej znajomości Armenii było przeczytanie fragmentów podręczników do historii dotyczących rzezi Ormian, polubiłam ten kraj.

Kilkanaście lat później obejrzałam zaś - zupełnie przypadkiem - wyjątkowy film: "588 rue paradis" Henriego Verneuila. Obraz stworzono opierając się na historii rodzinnej samego reżysera. Jak się okazało, losy ludzi związanych z budynkiem o numerze 588, położonym przy ulicy Paradis, stanowią drugą część (pierwsza to "Mayrig") opowieści o Ormianach, którzy po masakrach z początku XX wieku wyemigrowali z państwa tureckiego do Francji.

Jest sobie pan w średnim wieku, dyrygent, zdaje się. Urodził się w Imperium Osmańskim, ale wychował we Francji. Niechętnie przyznaje się do ormiańskiego pochodzenia - udowodnił sobie, że tak żyje się łatwiej. Do pewnego momentu oczywiście. Jego życie zmienia się na lepsze dzięki wspaniałej kobiecie. No i dzięki baklavie, a właściwie symbolom, które ten deser ze sobą niesie.

Pierwszy raz baklawy spróbowałam, kiedy przywieziono mi ją z Bułgarii. To było coś wyjątkowego i dobrze zapamiętałam tamten wieczór. Później miałam z moim ulubionym deserem do czynienia mniej więcej raz do roku, kiedy wyjeżdżałam z Polski.
W ciągu kolejnych lat naszej znajomości przekonałam się, że najbliższa jest mi baklava z pistacjami. W kategorii słodyczy nic jej jeszcze nie pobiło.

W "Paradis 588" znajdziecie scenę robienia tego specjału. Okazuje się, że w wyrób zaangażowana jest cała rodzina, a baklava jest daniem świątecznym. Miło było zobaczyć coś takiego. Dziadkowie, rodzice i dzieci, spędzający właściwie całe dwa dni ze sobą, by stworzyć dzieło w postaci baklavy. Nie denerwują się, nie kłócą. To mogłoby zaszkodzić delikatnemu ciastu. Czyż to nie urocze? Aż się zapomina, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu.

Dopiero dzięki "Paradis 588" zobaczyłam radosnych Ormian. Ciekawe, co ujrzę, kiedy w końcu wybiorę się z odwiedzinami do Armenii. Pewnie zwyczajność. Ale wiem już, że w zwyczajności nie ma nic złego. Wręcz przeciwnie - może kryć się za nią słodkie święto bliskich sobie ludzi.