Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Guinness. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Guinness. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 marca 2013

Pragnienie

Tego dnia Irlandczycy starają się przynajmniej witać po irlandzku, w ich języku ojczystym odbywają się nabożeństwa i brzmią chóralne śpiewy. Nie może być jednak zbyt poważnie i religijnie. Przecież nie po to łatwo natrafić na pub, żeby marnować okazje do najedzenia się, napicia i dobrej zabawy. Dlatego też rzeki spływają zielenią, barmani oferują piwo w tym kolorze, na paradach trudno nie zauważyć szmaragdowych, bądź też zielono-biało-pomarańczowych skrzatów, a wszystko to z humorem i bez zadęcia. Tak wygląda nie tylko Irlandia. Dzień Świętego Patryka obchodzony jest na całym świecie. Wszak najlepszym towarem eksportowym atlantyckiego lwiątka jest ono samo. No i Guinness. Smacznego!


piątek, 11 maja 2012

Deszczowe, zielone popołudnie

Żart. Tak się akurat składa, że w Ennis jest piękna pogoda.

Green fields near Doolin
Co do stopnia szmaragdowatości: uubiona polska wyspa - widziana z góry - jest zielono-brunatno-szara. Jakiś czas temu w hrabstwie Kerry odnowiono napis "EIRE", który miał informować alianckich lotników, że zapędzili się za daleko. W 1940 roku z wielkiej zielonej łąki położonej na klifach wykopano kilka pasów brunatnej ziemi i na ich miejsce włożono wielkie, szare kamienie. Irlandzki pejzaż w pigułce.

Knappogue Castle


Clare nieźle sobie radzi w rozgrywkach hurlinga, zapoznaję się z zasadami kolejnej gry (tym razem jest to snooker), większość moich irlandzkich znajomych nie straciła swego wspaniałego dystansu do świata, życia i innych takich (tak, udziela mi się, ale wolno).


It's alive, but:
life is a bit complicated...


31 maja referendum w sprawie unijnego traktatu fiskalnego. Sondaże pokazuję, że Irlandczycy w większości są za, dzięki czemu można mieć nadzieję, iż euro-łódź nie zatonie.


Jak to dobrze, że niektóre rzeczy się nie zmieniają.


Nie ma to jak pinta Guinnessa!

wtorek, 14 grudnia 2010

Piwo

Tak nazywaliśmy skrótowo jeden z przedmiotów na studiach politologicznych. Oficjalna nazwa brzmiała: "Prawa i wolności obywatelskie". Jeśli już przy skrótach jesteśmy, to mieliśmy niezły ubaw - jako studenci politologii - kiedy na pytanie, co studiują, przedstawiciele równoległych do nas stosunków międzynarodowych odpowiadali: "Stosunki".

Piwo było w dawnej Polsce jednym z nielicznych przejawów równości - pili je wszyscy, niezależnie od statusu społecznego i majątkowego. Zwykle było tańsze niż wódka - przynajmniej w naszych szerokościach geograficznych. W końcu jednak doszło do tego, że stało się napojem plebsu: marynarzy, żołnierzy, chłopów.

W legendach pokolenia reprezentowanego przez mojego tatę, piwo kiedyś było lepsze. Kiedyś, czyli w PRL. Zwykliśmy ten system kojarzyć nie tylko z godziną 13:00 (godzina otwarcia monopolowych była wcześniejsza, ale zdaje się, że w latach 70. wprowadzono zasadę, że dopiero od 13:00 można w nich było sprzedawać alkohol), ale i z robotnikami spod budki z piwem. W "Przypadku" Kieślowskiego piwo z kufla na Fabrycznym w Łodzi odgrywa rolę nie mniej ważną od ruszającego z peronu pociągu.
Piwo w PRL wcale nie było takie dobre, jak chce to pamiętać mój tata. Lepsze stało się po upadku absurdalnego systemu. Na krótko jednak, bo z tego co pamiętam, zniechęciłam się do złocistego napoju pod koniec studiów. Coś było nie tak. Na szczęście teraz z przyjemnością zagłębiam się w zakamarki sklepów z piwami regionalnymi. Z tego co zauważyłam, piwo wraca nie tylko do moich łask.

Co takiego jest w piwie? Goryczka, ale i nutka słodu. Delikatna piana, zacny wygląd. Jeśli dobrze się trafi, to zapach będzie mocny, orzeźwiający, niezdominowany przez drożdże tylko przez podpalane zboże. I ten niesamowity wybór. Nie tylko jasne i ciemne, górnej i dolnej fermentacji, pszeniczne, kukurydziane, jęczmienne. Przecież to pewien ciąg i można wybrać coś z całej skali. Nadal nie bardzo znam się na tym wszystkim. Powoli jednak eksperymentuję, poczytuję w Internecie i już coś niecoś o swoich faworytach wiem. Serce oddałam Guinnessowi, czyli typowi "stout", ale o swoje miejsce walczą też piwa pszeniczne z mini-browarów i niektórzy przedstawiciele rodzaju "lager" ("Dobrze posiedzieć przy Żubrze", "Wodzu, prowadź na Warkę! - Bar wzięty!").

Nie jestem zwariowanym apostołem małych browarów i ich niepasteryzowanych produktów. Z przyjemnością poddałam się łódzkiej modzie na piwa regionalne, do tego niepasteryzowane, ale bez przesady: kiedy giganci ockną się i zaproponują produkty lepszej jakości, to do nich wrócę. Na razie cieszę się podwójnie: z tego, że piwo znowu mi smakuje i z tego, że odrodziły się przynajmniej niektóre browary regionalne (nawet jeśli stało się to w ramach większych firm, jak w przypadku browaru w Łomży), zatrudniające ludzi z pobliskich miejscowości.

Niech żyją piwowarzy!