wtorek, 30 września 2014

Zaniedbania

Żyjemy. Mamy się dobrze. Zdrapek przestał podróżować i przybierać na wadze. Pozwiedzałam sobie trochę Śląsk. Zamiast o tym coś mądrego napisać zaniedbałam Mapnika.

Co tam jeszcze? W Irlandii cisza i spokój, trwa powrót w koleiny rozwoju sprzed kryzysu, ale nie ma już mowy o celtyckim tygrysie. Z nowości to w małej miejscowości, do której staram się co roku zaglądać, planuje się budowę kolejnego marketu, zdaje się Lidla. Małe sklepy mają ciężki żywot (cen nie mogą już bardziej obniżać), na szczęście poprzedni market ich nie zabił, więc i tym razem jest dla nich nadzieja.

Tak naprawdę tyle się dzieje, że nie wiadomo od czego zacząć. Może od tego, że zupełnie nie cieszę się z tego, co dzieje się na wschód od nas. Niedobrze, jak przypomina się, że w poszczególnych częściach Europa nie wytrzymuje stu lat bez wojny. Pojawia się wtedy myśl, że co do całości kontynentu, zasadę stu lat przyjdzie sprawdzić na własnej skórze. I chociaż w każdym zakątku świata można znaleźć miejsce, gdzie źle się dzieje, los Ukraińców i ich państwa znajduje się na pierwszym planie. Nie po to przechodziliśmy trudne a nawet straszne etapy w historii, żeby nie martwić się przerwaniem spokojnego rozwoju naszych sąsiadów. Ale tak, tych złych rzeczy jest więcej: rozprzestrzenianie się wirusa ebola, strzelanie do cywilnych samolotów, rozwój "Państwa Islamskiego", tlący się w Strefie Gazy konflikt, katastrofy naturalne.

Są też na szczęście dobre rzeczy. Nawet taka maruda jak ja zwyczajnie cieszy się tym, że Polacy zostali mistrzami świata w siatkówce, będziemy mieli polskiego "prezydenta Europy", a zmiana rządu w naszym kraju nie wiąże się z większymi emocjami.

Zastanawiając się nad tym, jak to dużo się dzieje, zwłaszcza złych rzeczy, wróciłam pamięcią wspomaganą zasobami Internetu do 1994 roku. Cofnięcie się 20 lat wstecz wystarczy, bo to już okres po zakończeniu zimnej wojny, a jeszcze przed popularyzacją Internetu przyczyniającego się do zagęszczenia informacyjnego szumu. Co wtedy się działo? Niemało. I nie był to jakiś wyjątkowo obfitujący w wydarzenia rok. Różnica polega tylko na tym, że informacji docierało wtedy do nas mniej. Czy były to solidniej przedstawiane fakty, czy analiza była bardziej pogłębiona? Wątpię. Notki o tym, co danego dnia czy tygodnia wydarzyło się na Bałkanach były czasem niewiele dłuższe niż "leady" w obecnych wydaniach internetowych. A jeśli się tylko chce, można we współczesnych mediach i w Internecie znaleźć solidne analizy. Jedyne co nas ogranicza to czas na szukanie wiarygodnych źródeł i zapoznawanie się z nimi. Tyle technikalia. Fakty są takie, że w 1994 roku na Haiti wysłano polski GROM, trwało oblężenie Sarajewa, rozpoczęła się oficjalnie pierwsza wojna w Czeczenii, bojówki Hutu wymordowały ok. milion Tutsi w Rwandzie, Amerykanie wycofali swój kontyngent z Somalii. Doszło też do kilku dużych katastrof samolotów, w których wyniku zginęło kilkaset osób. A w jednej tylko katastrofie estońskiego promu na Bałtyku zginęło ponad 850 osób. To wszystko już w czasach upadku znaczenia ONZ i bez wymieniania katastrof naturalnych.
Łatwo zauważyć, że nie wymieniłam dobrych rzeczy. One się sprytnie ukrywają, nie tylko przed moją pamięcią. Jestem jednak otwarta na propozycje w sekcji "komentarze", świat przecież nie składa się tylko z cierpienia.

Głęboki wniosek jest taki, że obecnie nie dzieje się więcej. Wątpię też w to, czy politycy, dyplomaci, wojskowi i inni odpowiedzialni nie tylko za siebie, radzą sobie gorzej z reagowaniem na kolejne wydarzenia. Tyle tylko, że w międzyczasie ja jako odrębna, samodzielnie myśląca jednostka dorosłam i widzę, że schematy są powtarzane. A one niekoniecznie prowadzą do rozwiązywania problemów. Ani sytuacja na Ukrainie, ani "Państwo Islamskie" nie wzięły się znikąd. Tylko co ja mam z tym zrobić? W czasie pomarańczowej rewolucji mogłam iść na krakowski Rynek, żeby pokazać którymś z kolei reformatorom na Ukrainie, że nie są sami. Tamci reformatorzy nie poradzili sobie ze skomplikowaną sytuacją. Nie oni pierwsi. Wobec czego dzisiaj rządzący mają jeszcze bardziej skomplikowaną sytuację do rozwiązania. A większości obywateli Ukrainy nie żyje się dłużej czy lepiej.
Albo co mi z wiedzy, że "Państwo Islamskie" to pokłosie starych działań jeszcze z czasów zimnej wojny. Raczej tego w twarz CIA, FSB i Asada nie rzucę, bo na audiencję nie mam co liczyć.

Pozostaje pielęgnować w sobie głęboko skrywany optymizm realisty i egoizm. Nie ma co martwić się wielkimi zagrożeniami na zapas.

5 komentarzy:

  1. Ja w sprawie tych dobrych rzeczy. Muszę jednak przyznać Kapitanie, że karkołomne zadanie postawiłaś wybierając sobie jako przykład rok 1994. Być może, gdyby podobnej analizie poddać inne lata, też nie wyglądałoby to kolorowo. Tak, czy inaczej dobrymi rzeczami w żaden sposób nie da się zrównoważyć już choćby ludobójstwa w Rwandzie. Oczywiście każde życie jest cenne i wszystkie konflikty pociągające za sobą ofiary są straszne. Dla mnie jednak te trzy krwawe miesiące w Rwandzie, to jedno z najokrutniejszych wydarzeń, do jakich doszło za mojego życia, czyli przez powiedzmy trzydzieści kilka ostatnich lat. Nadal nie mieści mi się to w głowie. Zarówno to, że ktoś metodycznie zabija człowieka po człowieku tylko dlatego, że ma w dowodzie wpisane Tutsi, jak i to, że przez tyle czasu nikt na to okrucieństwo nie reaguje.
    Skala nie jest oczywiście do porównania, ale dziś to co dzieje się na Ukrainie też nikogo nie prowokuje do działania. Wszyscy ważni tego świata mówią tylko, że potępiają. Słyszałam nawet, że skrót ONZ powinno się czytać -Organizacja Narodów Zaniepokojonych. Wtedy, te 20 lat temu też byli zaniepokojeni tym co działo się na skrawku górzystej, afrykańskiej ziemi. Po miesiącu od rozpoczęcia rzezi pojawiły się nieśmiałe głosy, że być może w Rwandzie doszło do aktów ludobójstwa. I tyle. No krew mnie zalewa! Również wtedy, gdy czytam, że katoliccy księża do dzisiaj tłumaczą katów, że to nie oni zabijali tylko szatan, który w nich zamieszkał.
    Ech znowu się rozdygotałam. Temat Rwandy ciągle wzbudza we mnie duże emocje. Ale miało być przecież o dobrych rzeczach.
    To co pierwsze przychodzi mi do głowy, to wybór Mandeli na prezydenta RPA. Poza tym premierę miał Król Lew i Forrest Gump – oba filmy uwielbiam, więc nie mogę nie wymienić :-) No i jeszcze takie mało światowe wydarzenie, ale na naszym podwórku chyba dość znaczące, bo do dzisiaj się to wspomina – Edzia Górniak wyśpiewała nam 2 miejsce na Eurowizji.
    Miałaś rację, skąpo to wygląda. Ale starałam się.
    Paulina M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, tak! Mandela! To już prędzej w upadek muru można było uwierzyć, niż w upadek apartheidu. I w tym samym roku "Król Lew", czyli piękna opowieść o wspaniałej Afryce. Co za przyjemny zbieg okoliczności:)
    Piórko, czekoladki i krewetki też były w tamtym roku, panie dzieju. Cudownie i wcale nie skąpo, Forrest był milionerem!
    Wracając do Afryki - wcale nie musi być krwawa, kiedyś ktoś to przerwie. Myślę, że to będzie kilkadziesiąt a później kilkaset milionów ludzi. Trudno jednak powiedzieć, kiedy to będzie, a każdy rok to bardzo smutny rok.
    Dawno temu na politologii, w ważnym podręczniku, przeczytałam podsumowanie powstania a potem upadku Ligi Narodów. W skrócie: jak zakładali, to już myśleli o tym, jak się oszukać. Potem, w innej książce, było o jednej z "mrocznych" akcji ONZ u naszych południowych sąsiadów. Dzisiaj wysyła się w rejon konfliktów w Afryce przede wszystkim wojska Unii Afrykańskiej (jednostki z państw-byłych kolonizatorów to tylko symboliczny dodatek), a z tym może być różnie. Wtedy wysyłano dość egzotyczne siły dosłownie z całego świata, czyli ONZ pełną gębą. To było w Kongo, jeśli się nie mylę. Dowodzący siłami ONZ na froncie oficer, sfrustrowany ciągłymi zaczepkami wrogich sobie stron, które rozdzielały jego wojska, wydał rozkaz strzelania do przedstawicieli jednej i drugiej strony, przez co bardzo szybko poprawił sytuację ludności cywilnej. Niestety, do głosu doszli dowódcy spoza frontu i koszmar wrócił. Ale błękitne hełmy udowodniły, że potrafią się z powodzeniem bić w swojej i czyjejś obronie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma się co martwić, nie ma, nie ma. Konflikty jak istniały, tak istnieć będą, a zwłaszcza te zbrojne, bo to przecież dobry interes. Nie dla szarego obywatela, rzecz jasna, ale armie, koncerny, dziennikarstwo potrafią się nieźle na tym utuczyć. Przypomina się "Piosenka o końcu świata" Czesława Miłosza:
    "Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
    Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
    Powiada przewiązując pomidory:
    Innego końca świata nie będzie,
    Innego końca świata nie będzie."

    Co do pozytywów, w 1994 roku rozpoczęto nadawanie kultowego dla pokolenia dzisiejszych około trzydziestolatków serialu "Przyjaciele"; zespół Pink Floyd wydał swój, jak się dziś okazuje, przedostatni album "The Division Bell" z cudownymi "Take It Back" i "High Hopes" (i każdy rzeczywiście żywił nadzieję, że jeszcze wiele płyt nagrają); Beatlesi (czy też, żyjący ex-Beatlesi) rozpoczęli pracę nad swoją Antologią, kabaret OT.TO święcił tryumfy prezentując niezły poziom swego humoru, co inspirowało połowę Bardzo Poważnie do uprawiania własnej twórczości kabaretowej jako... Kabaret OTO wraz z dwoma kolegami z podwórka. I to OTO też przeżywało swój okres prosperity, wyciągając na występach przed swoimi kolegami i rodziną całe 300 zł rocznie (czyli dzisiejsze 3 gr). To wszystko w pozytywnym roku 1994 roku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Znowu mi się złe przypominają (O.J. Simpson, Tonya Harding) albo bardzo smutne (Ayrton Senna). Ale z dobrych, to otwarto tunel pod kanałem La Manche. Pamiętacie, jak po skończonym wierceniu robotnicy z jednej i drugiej strony podali sobie ręce? Kto wtedy pomyślał, że pod Warszawą pracować będzie kiedyś kilka podobnych tarcz-kretów, co to potrafią tak wiercić, że miejsce na kilka torów powstaje. Mistrzostwa w piłce nożnej w USA się odbyły i się okazało, że nie było pustek na stadionach. Rosyjskie wojska skończyły wychodzenie ze zjednoczonych Niemiec, a tym samym skończyły również tranzyt przez Polskę.

    OdpowiedzUsuń