czwartek, 14 lutego 2013

Maskotki

Ponoć kiedy na przełomie lat 70. i 80. w liceum, do którego później trafiłam, po raz kolejny wprowadzano coś na kształt wychowania seksualnego (za moich czasów nazywało się to "pdż" - przygotowanie do życia w rodzinie; katolickie przygotowanie do życia w katolickiej rodzinie), zajęcia miał prowadzić profesor Zboś. Pan profesor był bardzo poważnym, mądrym człowiekiem. Jego wychowankowie przyszli jednak na wyjątkową lekcję pełni nadziei na "smaczki". Oto, co usłyszeli: "Są różne rodzaje miłości. Na przykład miłość do ojczyzny...". Do końca semestru nie wyszli poza miłość rodzicielską.

Są różne maskotki. Na przykład takie będące wariacją na temat pierwszych misiów z przełomu XIX i XX wieku. [Kiedyś myślałam, że skoro prezydent Theodore Roosevelt był odpowiedzialny za popularyzację przytulanek to wszystkie są podobne do niego, ale to nieprawda.] Są miśki mniejsze i większe. Bardziej udane i mniej udane. Jeden z lepszych egzemplarzy występuje w filmie "Ted", gdzie ożywa, z dziecka przekształca się w dorosłego, idzie do pracy, bierze narkotyki i uprawia seks. Do końca nie pozbywa się jednak ze swojego wnętrza mechanizmu, który po naciśnięciu sprawia, iż Ted słodkim głosikiem mówi: "I love you". No, cóż - przed pewnymi rzeczami uciec się nie da.

Symbolem Mapnika, czyli małą ikonką wyświetlającą się przy adresie bloga jest łeb maskotki napotkanej kiedyś na Górnym Śląsku. Pełnowymiarowe maskotki są większymi wersjami swych kanapowych przodków. Nie są ani sierściuchami ani pluszakami w pełnym wydaniu, ale mają niepowtarzalny plus w postaci bycia tak dużymi jak człowiek. Są zajeżyste! Moja wymarzona praca to bycie maskotką jednej z drużyn NBA.

Maskotki dość często są częścią sportowych wydarzeń, ale nie ma niebezpieczeństwa, że wezmą doping. Zdarza im się zapewne być pod wpływem substancji, ale żaden szanujący się klub nie będzie tolerował ponadstandardowych wygłupów swojego symbolu. Za dużo dzieci na sali.

Nie tylko ligi amerykańskie mają swoich ulubieńców. W Polsce na stadionach spotkać można koziołki (Lech Poznań), smoka (Wisła Kraków), orła (Śląsk Wrocław), mamuta (GKS Bełchatów), pszczołę albo osę (Jagiellonia Białystok), czy jaguarzycę (Polonia Warszawa). Po parkietach biegają zaś, między innymi, Treflik (Trefl Gdańsk), pszczoła (Skra Bełchatów) oraz bóbr (Bobry Bytom). Ich zadaniem jest zabawianie publiczności w przerwach, bawienie się z dziećmi, zachęcanie fanów do bardziej żywiołowego dopingowania drużyny. I robienie sobie zdjęć z każdym, kto o to poprosi. Zaiste, zacne to zajęcia.

Maskotka często nieźle tańczy, co może wykorzystać w walce:




Właściwie grunt to taniec i slapstick:


Czasem amerykańskie maskotki wybierają swoje alternatywne wcielenia, by było im wygodniej. Udowodniono nawet, że ich drugie "ja" zjadają to, co akurat znajdą na parkiecie:




Pluszaki potrafią też grać:


Polskie maskotki muszą się jeszcze sporo nauczyć, ale są na dobrej drodze:


Z niemalże oczywistych względów klubowych ulubieńców trzeba leczyć:


Z dotychczas podglądanych przeze mnie na żywo i na martwo maskotek najbardziej pociąga mnie Benny. Nie tylko z powodu sentymentu jaki żywię do jego drużyny. Benny jest dobrze zbudowanym byczkiem, któremu w harcach po parkiecie i trybunach nie przeszkadza ani brzuszek, ani ogon (wyobraźcie sobie, jak niewygodnie byłoby Smokowi z Wisły, gdyby chciał powtórzyć kroki Benny'ego). Na dodatek czerwony diabełek pokazuje łagodną twarz chicagowskich rzeźni. Tam, gdzie istnieje zagłębie przemysłu mięsnego w USA występuje byk, który nigdy nie skończy w ubojni. Benny ma własną stronę internetową i kanał w serwisie Youtube. Można do niego napisać, tyle tylko, że odpowiedź niekoniecznie będzie wybredna. Ale pomimo jego niewyszukanego poczucia humoru bardzo go lubię. Jeśli tylko trafię kiedyś do wietrznego Chicago odwiedzę skubańca w jego skromnym mieszkaniu.

 

1 komentarz: